piątek, 31 grudnia 2021

ostatni wieczór roku

 chwała Bogu. Zawsze to rok do przodu... 

Mokro jest.


Cały dzień lało. Dalej nie wychodzę z domu. Na pogodynce wilgotność świata przekroczyła wszelkie normy.


Na antenie na dachu siedzi obmoknięta sroka.


Stada kawek i gawronów, płoszone petardami, fruwają bezładnie w tą i z powrotem. 

Składam w Twoje Ręce i rok, który mija, i rok, który nadchodzi. Nic dobrego się nie wydarzy, jeszcze nie. Dopiero

114.

czwartek, 30 grudnia 2021

zaszczygliło mi się

 


Szczygły, czerwonopyskie skubańce, zasiadają gromadnie na mojej przybalkonowej jodle i towarzyszącym jej modrzewiu, i pilnie obserwują moje balkonowe sikorki.


Kiedy tylko przyfilują, że sikorka coś je, wtedy się zaczyna. Nalot zorganizowany. 





W karmniku dosłownie się gotuje, dziś miałam i dwadzieścia szczygłów na balkonie naraz. A jak ktoś ma pecha i się nie zmieści...



No to ma pecha...

Za stadem szczygłów tęsknie patrzą usadowione na modrzewiu dzwońce. 



Patrzą tak, patrzą i nie wytrzymują.


Konkurencja robi się międzygatunkowa.


A zwycięzca może być tylko jeden.


Wygonione szczygły usiłują przypomnieć sobie, że jedzenie nie wyrasta w karmniku. 



No choć połam dziób o szyszkę, no...

Całe to rozświergolone towarzystwo potrafi w ciągu godziny zjeść absolutnie każdą ilość nasion słonecznika. Muszę przy najbliższej okazji sprowadzić z jakiegoś marketu świeży transport...

113.

środa, 29 grudnia 2021

kto maluje wilka

 także białego, powinien zaczynać od nosa. Tak jest najbezpieczniej :).


Wilk, posiadając nos, będzie mógł obwąchać rękę, która go maluje, i znając od początku jej zapach, nie będzie czuł się zagrożony. :)))


I o to chodzi. :)))


Drugi test na kowida też wyszedł ujemnie, zatem wirus, którego ciągle w sobie dobijam, nie miał korony. Nie wiem, czy anarchista może mieć koronawirusa? I co ma zrobić, jeśli ma?

Dziś cieplej. Wstałam, pomodliłam się, zrobiłam test, poszłam na zakupy. Planuję dziś dzień relaksacyjny, w zadaniach na bieżący tydzień mam zapisane: wyzdrowieć i odpocząć. 

112.

wtorek, 28 grudnia 2021

przerośnięta zięba :)

 czyli jak upolowałam grubodzioba.

Ostatnio brewiarz odmawiam przy stole w kuchni, bo stamtąd mam dużo lepszy widok na karmnik. Więc patrzę ci ja znad brewiarza i...


Pierwsze skojarzenie naprawdę miałam z ziębą :). Ale jak zobaczyłam to dziobisko... :)))




Z ciekawszych gości przyleciały dziś jeszcze dzwońce


W karmniku też się zameldowały, a co.


Zameldowały się też szczygły.



a także, chyba dziś pierwszy raz, dzięcioł, ale średni.


W odróżnieniu od dzięcioła dużego, ten lubi dziobać słonecznik, nie kulę tłuszczową dla dzięciołów. 

O kwiczołach już nic nie powiem :)


Pogadam o sikorkach modrych. Skubane, strasznie ruchliwe są i mimo że są w karmniku niemal non stop, ciężko jest zrobić dobre zdjęcie sikorce modrej. Po prostu jest szybsza od migawki i ciężko ją złapać w bezruchu.



Tak, pamiętam, ptakami zaczęłam się zajmować, kiedy zdechł mi Pies... Nie można powiedzieć, że wypełniły dziurę, ale w jakiś sposób realizują pragnienie kontaktu ze zwierzęciem. Oczywiście, że nie wiem, czy Psy (i Koty) idą do Nieba. Ale mam szczerą nadzieję, że Bóg nie Pozwoli zmarnować się naszej miłości, żadnej miłości, nawet tej do zwierząt. Że - jak każdą miłość - i tą Kiedyś odnajdziemy. W jakiś sposób, o którym nie mamy na razie pojęcia...

111.

poniedziałek, 27 grudnia 2021

ot, dzień

 niby o całe dwie minuty dłuższy już, a ciągle za krótki na wszystko. Siedzę w domu, może jutro wyjdę. Próbuję doprowadzić do ładu ciągle zasmarkany nos. Myślę, że to już zdrowienie, ale jak doktor przykazała, pojutrze jeszcze dla świętego spokoju test zrobię. Jeśli wyjdzie ujemnie, będę mogła wejść między ludzi. 

Nic mi się nie chce i mam ten luksus, że mogę nic nie robić. 

110.

niedziela, 26 grudnia 2021

Żywi rzesze ptaków

 a ja Mu trochę pomagam. :) Miałam w tych dniach w karmniku sikorki bogate i modre, szczygły, dzwońce, dzięcioła dużego i sójkę. Nie było wiele czasu na robienie zdjęć, dlatego tylko kilka.

Tu widać kawałek szczygła w karmniku.


A tu już lepiej widoczny, bo poza karmnikiem. 



A oto i dzwoniec zza firanki:



Z sikorek mam udokumentowane tylko bogatki.




Dzięcioł uciekł, jak zobaczył obiektyw, a sójka w ogóle ucieka, jak tylko zobaczy mnie :P.


Słuchając dziś przydługiego kazania na onlajnowej mszy (miałam odwagę wyjść tylko na śmietnik, a i to odbyło się z narażeniem życia :P) zastanawiałam się, jak wyglądałaby moja historia, gdyby ją zapisać w Biblii. Skoro zapisali historię takiej Anny, matki Samuela. I nie wiem, może to jest klucz. Bo moja historia nie będzie historią Anny, nie będzie szła po tej samej linii, że niepłodność, potem syn, potem oddanie syna i potem kolejne dzieci (że w nagrodę za to oddanie, tak?). Moja historia nie będzie szła po linii historii Abrahama (posłuchałeś Rozkazu, zatem bądź błogosławiony, potomstwo jak gwiazdy i piasek, tia) ani historii Rut, ani Hioba, ani, za przeproszeniem protestantów, Judyty, ani kogokolwiek. 

Dać Bogu prawo, że nie Musi działać po linii dawnych historii. Że Ma, cholera, prawo Się zgubić. Że Jego świętym prawem jest zostać w tej świątyni, jak został Samuel. A ty, babo, możesz najwyżej co roku przynieść nowy płaszcz. Nie, ta historia z płaszczem też już była :P. 

A gdyby Miriam nie zabrała Go wtedy z tej świątyni, czy historia zbawienia potoczyłaby się inaczej? Czy Odkupienie dokonałoby się nie przez Syna cieśli z Nazaretu, tylko przez wybitnego Ucznia którejś ze szkół rabinistycznych?


Poza tym w końcu dzień odpoczynku, zbyt krótki, żeby zrobić cokolwiek - już za oknem zmrok. Część jedzenia z wczoraj niestety wylądowało na śmietniku, bo jednak gusta kulinarne zbyt diametralnie mi się różnią, żeby w święta na siłę dojadać pomidorową z rozcieńczonego z lekka keczupu, śledzia, co nie smakuje jak śledź, zresztą nie smakuje jak nic :P i sałatę z ogórkiem (BTW1: NIE DA się zrobić sałaty z olejem rzepakowym, to MUSI być oliwa z oliwek) (BTW2: usiłowałam wytłumaczyć mamie, co rozpacza, że gdyby jej pozwolili gotować, to nie zmarnowałoby się tyle jedzenia, że najprawdopodobniej ich gusta kulinarne na tyle są odległe od naszych, że gdyby podała coś, co nam smakuje, to oni by to krytykowali przynajmniej do Wielkanocy). Myślę, że ludzie z różnych światów nie powinni się zbyt blisko spotykać, bo na odległość mogą się nawet i kochać, a z bliska nic z tego nie wyjdzie...

Poza tym w końcu mniej kaszlę i to jest pierwszy dzień, kiedy nie leje mi się z nosa. 

109.

piątek, 24 grudnia 2021

wszystko jest we względnym porządku


 ale jestem taka zmęczona, że wiele dziś nie napiszę, uzupełnię za kilka dni. Zatoki lepiej, kaszel dusi w najlepsze. Na Wigilii ja z mamą, generalnie dało radę, może oprócz tajmingu :P, bo mama przechodziła od dania do dania z szybkością zawrotną, nie mogłam w żaden sposób nadążyć. Ponadto część dań jakoś zdążyła mi za bardzo wystygnąć... :P Nie wiem, ci, co wymyślają te długaśne modlitwy przed wieczerzą wigilijną (księża? zakonnicy?) na pewno mają cały sztab kucharek na usługi (kucharek, które się nie modlą, tylko gotują do ostatniej minuty) i cieplutkie jedzonko zaserwowane prosto z kuchenki na ostatnie amen, więc co im tam, mogą i trzy godziny się modlić przed jedzeniem.  :P   Jeśli masz najpierw  wszystko ugotować, wyłączyć gaz i iść odmodlić cały ten zestaw przewidziany w broszurkach rozprowadzanych np. z prasą katolicką, to nie ma bata, wszystko wystygnie, zanim skończysz.

I z refleksji to na dzisiaj tyle. 

Wszystkim Szanownym Czytającym życzę samego dobra na Święta. I żeby naprawdę już w końcu Przyszedł.

107.

czwartek, 23 grudnia 2021

pierwsza przespana noc

 chyba w tym tygodniu. Nos ciągle zatkany, zatoki pół ciuta lepiej. Ciągle nierozstrzygnięte, czy rodzinka zjedzie, czy jednak nie. Bo jednak mam wirusa, tyle że nie w koronie... Na wszelki wypadek kupiłam dziś te pomidory, ogórki i sałatę, a także resztę rzeczy na święta. Posprzątałam drugi pokój i kuchnię, została łazienka i przedpokój na jutro. Jutro też spróbuję jeszcze kupić struclę. Bo poszłyśmy z mamą na kompromis - ona wprawdzie nic nie upiekła, ale ja upiekłam keks a jutro mam robić ciasto z owocami. Z pieczenia własnej strucli zrezygnowałam, może na ruskie święta. 

Ubrałam choinkę u mamy, ustawiłam u siebie i założyłam światło, dalej nie dałam rady. Zdjęcia w kalendarzu adwentowym za chwilę.  Tu parka mrrrrhocznych zdjęć z dzisiejszego wschodu słońca. 




106.

środa, 22 grudnia 2021

test z jedną kreską :)

 

wynik tym razem dla mnie z mniejszą oczywistością spodziewany :P niż mógłby być na paru innych testach, bo to test na kowid. W ogóle historia mojej dzisiejszej teleporady u pani doktor i robienia testu (drugi mam zlecony za tydzień) to dłuuuga opowieść. Z mamą w jednej z głównych ról. Moja mama szaleje. Robi masę rzeczy, o które nikt jej nie prosił, a potem ma pretensje, że ja tego nie doceniam. Oprócz zorganizowania mi teleporady i testów, mama przywlekła z dołu na czwarte piętro dwie choinki, z czego moja leży na środku pokoju i uniemożliwia mi skutecznie wejście i zrobienie czegokolwiek, bo postawię ją najwcześniej jutro... prosiłam, żeby nie przynosiła, gdzie tam. 

Jutro mama planuje zrobić wielkie zakupy i też je przywlec na czwarte piętro, żebym ja ich przypadkiem nie zrobiła, a ponadto zabrania mi aktualnie pieczenia ciast, z czego wnioskuję, że jutro na pewno jakieś ciasto sama upiecze. Śrubka w d* chodzi nad wyraz sprawnie. No nic, byle przeżyć to tsunami...

Tymczasem sinupret w końcu zaczyna dawać jakieś widoczne efekty i muł z zatok powoli spływa. Po zajęciach zdalnych i zebraniu opieprzu od szefowej (taki miły wstęp do świąt), opieprzu skierowanego do wszystkich a zakończonego tekstem, że tak naprawdę to chodzi o jedną osobę, która się obija :P, podgonilam trochę sprzątanie i ustawiłam u mamy jej choinkę. 

Aby do niedzieli.

105.

wtorek, 21 grudnia 2021

znowu noc do tyłu

 z nosa się leje, zatoki bolą, uczucie zatkania nieodstępne. Zwlekłam się rano, skonstatowałam, że mama cała w skowronkach i zdrowa (zaczęła narzekać na zdrowie dopiero wieczorem, po zawiadomieniu przez telefon brata, że czuje się świetnie), jakimś cudem przy nieziemskich kłopotach z koncentracją przeprowadziłam pięć zdalnych lekcji... Ku zdumieniu memu, na zdalnym mam frekwencję lepszą niż w szkole, w szkole tak licznie było ostatnio w październiku. I nareszcie mogę realizować materiał, nie zabawiać nie wiem czym ostatnią jedną-dwie osoby w pustej sali. 

Pół godziny po skończeniu zajęć, kiedy jeszcze pracowicie usiłowałam grzebać w szkolnych papierach, wpadła mama i wyraziła zdumienie, że jeszcze nie skończyłam. No tak, jako nauczyciel powinnam mieć wieczne wakacje. A na zdalnym przecież i tak nikt nic nie robi. Zakończyłam papiry, przyjęłam wezwanie do gotowania obiadu, zanim ugotowałam zupę zrobiło się ciemno. Dziś ostatni dzień jesieni, ku uczczeniu tegoż pierwszy raz od nie wiem kiedy ukazało się prawdziwe słońce... Z kalendarza wynika, że dni się chwilowo nie skracają i to mi ma wystarczyć aż do Wigilii, kiedy to przybędzie cała jedna minuta dnia. 

Gotując zupę fotografowałam kwiczoły.


Całe stada, dziesiątki na jednej gałęzi.


Grubodzioba dziś nie było, był, a jakże, szpak.


Nie mam pojęcia, co on tu robi pod koniec grudnia. Może się wstydzi, bo trzeba mu przyznać, że się kamufluje.

Dobra, ugotowałam, zjadłam, posprzątałam kolejny kawałek pierwszego pokoju (jeszcze okna, ale nie mam płynu do szyb, a nie wychodzę nawet do sklepu dziś, nie wiem, co będzie jutro...) No boli mnie to cholerstwo i zafafluśniona jestem, i boję się o mamę. 

104.

poniedziałek, 20 grudnia 2021

apsiiiik

 czyli zatoki poplynęęęęły. Noc przechlapana, bo położenie poziome groziło uduszeniem. Od rana nauczanie zdalne (gdyby trzeba było iść do szkoły, to poszłabym do lekarza, a tak to po co?). Po lekcjach rundka do apteki (6 dych za kilka tabletek i krople do nosa) i do samu po mleko. A potem na zmianę snucie się po chałupie i sprzątanie. Temperatura mi skacze od 36,0 do 37,0. Nie wiem, czy to omikron, objawy raczej deltowe, jeśli.

Rodzina brata, która ma do nas przyjechać, lufruje nieustannie po stolycy i okolycy, i ma wszystko w. Na razie obowiązuje wersja, że mamy się wykurować. Yhyyy. Dla antyszczepionkowców: rodzinny sześciolatek zaszczepiony, na razie żyje i w nocy nie świeci ani nie włącza alarmów samochodowych, przechodząc ulicą.

Mama dziś może pół deko lepiej. Aktualnie przerabiam spór o deskę klozetową (serio). Poprzednia jest tak wiekowa, że się pokruszyła, ale mama nie pozwala kupić nowej, bo niedługo umrze. Ona, nie deska. :P Za to kazała mi zmienić lustro w WC, więc zdjęłam stare - po czym usłyszałam, że mam nie zdejmować, ale odmówiłam wieszania go z powrotem. Jeśli jutro będę na chodzie, muszę wyrzucić kupę gratów na śmietnik i załatwić przedostatnie świąteczne zakupy. Te z ogórkami. Kupowania oliwy z oliwek do jednej porcji sałaty z pomidorami stanowczo odmówiłam. U nas nikt nie lubi oliwy, więc stałaby do przyszłych świąt. Trudno, państwo zjedzą sałatę z pomidorami i olejem rzepakowym. 

103.

niedziela, 19 grudnia 2021

rekolekcje w parafii

 hm, kazanie chyba jak zwykle z założeniem, że mówi do ludzi, którzy na co dzień zupełnie nie praktykują, bo "narodzenie Chrystusa w sercu" ma polegać na przystąpieniu do spowiedzi i Komunii, może na poczytaniu Pisma Świętego, wsparciu z okazji świąt jakiejś akcyjki charytatywnej i pamiętaaaajcie, nie rozum, tylko WIARA. Tyle. A poza tym Kościół jest prześladowany w duchownych swoich. Naprawdę, niedługo wiara katolicka będzie polegała na przystąpieniu dwa razy do roku do sakramentów i czci duchowieństwa... w każdym razie niczego innego od nas nie oczekują ani nie wymagają. Nie, zaraz. Było jeszcze jedno oczekiwanie. 

Po Komunii rekolekcjonista ujął gitarę, podłączył piecyk i odśpiewał ni z gruszki ni z pietruszki, że pójdzie do nieba piechotą. Oazowicze i podobni powinni pioseneczkę skojarzyć, już za moich czasów nie była to piosenka dopuszczona do liturgii, ot, raczej parakatolicka rozrywka przy ognisku. Parafianie (nota bene w liczbie przekraczającej połowę miejsc siedzących nawet gdyby za 100% uznać, że co drugi parafianin ma trzymać dziecko na kolanach) zachowali się odpowiednio do repertuaru i nagrodzili gwiazdora hucznymi brawami, nie zwracając uwagi na żadne tam "módlmy się" celebransa. Zastanawianie się, o co w tym cyrku chodzi, jednoznacznie zakończyła mi informacja z ogłoszeń parafialnych, że w zakrystii ksiądz rekolekcjonista sprzedaje swoje płyty... 

Czyli wnioski z rekolekcji: dwa razy w roku do spowiedzi, Komunii i Pisma świętego, świecę Caritasu i płytę zakupić, myślenie wyłączyć na rzecz wiary. I już Pan Jezusek w serduszku się narodzi. A swoją drogą, z ciekawości: czy ktoś może dziś był w kościele, w którym sprawdzali komukolwiek paszporty kowidowe?

Mama dziś czuje się źle, nawet do kościoła nie poszła. Siedzę i przygotowuję zdalne na najbliższe dni. Prezenty spakowane, chyba nic więcej mi się nie zechce dziś robić... Znowu musiałam zabezpieczać karmnik przed kawkami, przypomina to już trochę chowanie choinki przed kotem, na przykład w kabinie prysznicowej :))). Poza tym bolą mnie zatoki i mam jakieś zapalonko górnych oddechowych. Z ciekawością czekam na dalszy rozwój wypadków.

102.

sobota, 18 grudnia 2021

tak chyba czuł się pan Benedykt

 Korczyński, jak Emilcia zażądała w grudniu świeżych malin... już piii***ć te maliny, chodzi o to, jak bardzo się różnimy, jak należymy do dwóch zupełnie odrębnych światów. I żadne z nas nie ma ochoty nawet zaglądać do tego drugiego świata, obawiam się. No facecje, facecje, moja Emilciu, no. Matuś zadzwoniła do brata i okazało się, ze  w menu Bożonarodzeniowym ma być zupa pomidorowa, mizeria ze świeżych ogórków i zielona sałata z pomidorami, bo oni nie jadają nic innego. Dobrze, że matuś nie zapytała, czy warzywa muszą być z bioupraw.  I jak mówię, już piiii***ć i te ogórki, i sałatę, problem polega no kompletnej niekompatybilności światów. A oni nie spytali czasem, czy może czegoś nie przywieźć? - dociekałam. Pytali - przyznała pokornie matuś - ale ja powiedziałam, że nie...

Opadła mi szczęka i ręce, i wszystkie inne części ciała.  Marzą mi się tylko po cichu normalne święta, jak kiedyś: z resztkami z Wigilii, z talerzem wędlin i sałatką jarzynową - i chwatit. W każdym razie mocno postanawiam olać to wszystko i nie odzywać się zupełnie, aż tsunami minie. A róbcie se jak chcecie. Jestem w tym wszystkim już tak zmęczona, że znowu zostawiłam dziś zapalone światło, wychodząc z domu. Albo może po prostu jest wiecznie tak ciemno, że nie zauważam, że w ogóle jakieś światło się pali...

Dziś umyłam wszystkie swoje okna z zewnątrz (od środka nie) i upiekłam ciasteczka francuskie z różą. Poza tym przywlekłam z piwnicy dwie choinki, moją i mamy, leżą związane na podłodze, najpierw trza posprzątać, potem je rozkładać dopiero. Może zdążę na Trzech Króli. Obchodzenie ruskich świąt wydaje mi się coraz bardziej kuszące. :P 

101.

piątek, 17 grudnia 2021

ostatni dzień zajęć

 stacjonarnych, szkolna Wigilia i takie tam. Na Mikołajki zainkasowałam białego wilka (pozdrawiamy wiedźminów) do malowania po numerach, cuuuudny. Chyba zrobię mu pionowe źrenice :P.

Poza tym większość dnia spędziłam na perswadowanie mamie, że na przyjazd gości nie jest wymagane gotowanie dwóch różnych zup (jako dodatek do sałatki z wędliną i rasowego drugiego dania w postaci mięcha z kartoflami i marchewką). Tu może i wygrałam, niestety, mama nadal podtrzymuje twierdzenie, że pierniczki, ciastka francuskie z różą, strucla z makiem i keks to stanowczo zbyt skąpy zestaw ciast i koniecznie jeszcze trzeba zrobić jakiś tort. Serio.

Dziękuję za kartki z życzeniami - Agajo, i za wisiadełko też :). Piękne. Mam zdjęcie, ale naprawdę nie mam już siły dziś wstawiać zdjęć. 

Dziś, dla odmiany, zostawiłam w domu zapalone światło, a po przyjściu zdziwiłam się niezmiernie, że się świeci. No, zawsze to lepsze niż roztopić czajnik na gazie. Chociaż myślę, że wysokość ratunków za prąd i gaz  może mi skutecznie podnieść poziom przytomności umysłu. 

Odzipnę dopiero po przejściu tsunami, czytaj: świąt. Zacznę malować białe wilki z pionowymi źrenicami. Może będą trochę dłuższe i widniejsze dni. 

A może przyjdzie omikron i wszystko rozomikroni? W sumie takie malowanie białych wilków to super zabawa na jakiś lokdałn albo kwarantannę. 

Że co, że już 100? Tylko 1235? 

edit:

kartki z wisiadełkiem :)


raz jeszcze dziękuję.

czwartek, 16 grudnia 2021

dostałam dziś w pracy

 taki łomot, że życzę każdemu, kto twierdzi, że być nauczycielem to same wakacje na okrągło i nic więcej. Dzieciaki zaczynają mieć za złe, jak nauczyciel czegokolwiek od nich chce. Ta się z tamtą kłóci, nie będzie z nią siedzieć w jednej sali. Inna ma chandrę i nie będzie mi odpowiadać na pytania. Poza tym nikt nic nie miał zadane, nie, tego nie robiliśmy, a w ogóle to jak oni mają zrobić to zadanie bez telefonu. :P  Miałam dziś pięć godzin takiego cyrku w kratkę. 

Wracam ja, proszę Was, do domu, stojąc pod skrzynkami pocztowymi spotykam sąsiadkę. Teraz to mi już nawet oddychać zabronią!!!!! - brzmi subtelna odpowiedź na moje dzień dobry. Ale o co chodzi? - usiłuję gorączkowo  wytrząsnąć jakieś sensowne skojarzenie z moich ledwie już szarych komórek. No o co, o co. W skrzynkach zawiadomienie, że kolędy w tym roku nie będzie, a ksiądz nam życzy wesołych świąt i zaprasza na mszę w styczniu. Sąsiadce raczej taki układ nie odpowiada? Boi się, że nie zaszczepionych do kościoła nie wpuszczą? :P Z meandrów dalszych dociekań wybawia mnie kolejna sąsiadka. :P Panie sobie pogadają, ja idę na górę.

Zorganizować i zjeść obiad - mama bliska łez, bo ma już zapchany cały zamrażalnik i najlepiej by było, jakbym to ja zjadła w ciągu kilku dni całą jego zawartość. Stanowczo odmawiam. Jeszcze jakieś zakupy, jeszcze ogarnąć szkolne sprawy przed jutrem - jutro szkolna wigilia, może ktoś mi coś powie ludzkim głosem? Tak wiem, wszyscy już mamy zwyczajnie dość.

99.

środa, 15 grudnia 2021

dziś trochę lepiej

w sensie że nie zagrażałam niczyjemu życiu ani zdrowiu.  Ale wzięłam do pracy jedzonko, a potem zapomniałam, że je mam, że w ogóle powinno mi się chcieć jeść - i jedzonko przyniosłam. Jak jest tak ciemno, to ja mam tylko jedną potrzebę życiową - spać. 

Kupiłam czajnik, prawie taki sam jak poprzedni, żeby mama się możliwie nie czepiała. Coraz bardziej się martwię jej stanem hm kondycji, bo nawet nie zdrowia. Wiem, że jak coś, to ja sama będę się nią zajmować, ale naprawdę nie wiem jak i kiedy, bo... właśnie na dziś skończyłam pracować. :P

A poza tym nie wychodzę z kuchni bez trzykrotnego sprawdzenia, że wszystko jest powyłączane. :P

98.

wtorek, 14 grudnia 2021

stopiłam czajnik

 ale tak na amen, jutro muszę kupić nowy. Oznajmiam powyższe, gdyby ktoś twierdził, że baba koło pięćdziesiątki zachowuje zdolność robienia kilku rzeczy naraz. Otóż nie. Tak samo jak nie ma już opcji robienia czegoś w międzyczasie. Trzeba zrobić jedno, skończyć, dopiero zaczynać drugie. I tyle. 

Wstawiłam wodę i poszłam sprawdzić, czy działa nauczanie zdalne. Nie działało. W międzyczasie zadzwonił telefon, w międzyczasie w trybie pilnym trzeba było porobić opłaty, bo jutro piętnasty, a ta durna komórka włączała wszystko, tylko nie to, co chciałam - jak zwykle. I skończyło się tym, że czajnik się rozpłynął, a w całym domu śmierdzi plastikiem. Nie lubię plastiku. Kiedyś czajniki były metalowe. Kiedyś paliło się prawdziwym ogniem w kuchni z cegieł. Kiedyś w szkole czytało się z papierowych książek, pisało ołówkiem w papierowych zeszytach. Komuś było z tym źle? 

Naprawdę, kompletnie się nie nadaję do tego po***nego świata. Nie umiem obsługiwać tej popiii technologii. Nie chcę się tego uczyć. Chcę na emeryturę. Albo do grobu. Jak pomyślę, że mam jeszcze 10 lat  pracować i to wszystko (i coraz nowe rzeczy) ogarniać, to rzygać mi się chce. Mam tylko nadzieję, że blok nie wyleci przeze mnie w powietrze, jak będę się uczyć wyłączać kolejne idiotyczne funkcje w kolejnej idiotycznej aplikacji.

Kupiłabym chatę na głębokim odludziu, bez prądu, bez wody, z piecem na drewno, z metalowym czajnikiem z pokrywką, z pogrzebaczem do przestawiania fajerek. Tamten świat był bezpieczniejszy. Żałuję, że przeżyłam rok 1990. Nie chcę. Mam dość. 

97.

poniedziałek, 13 grudnia 2021

szron

 


szron podkreśla faktury. Chciałabym umieć tak malować. Po liściach jukki.


Po gałązkach żywotnika.


Po jagodach śnieguliczki.


Po linii horyzontu.


Po pajęczynach.


Na kurtynach gałęzi.


I nawet na płatkach ostatniej róży.



I wreszcie na czarnym płaszczu zbyt wczesnego wieczora.


96.