poniedziałek, 31 maja 2021

śniedki i reszta

 moje ulubione śniedki:





i nieśniedki:



Ciągle po okolicy przelatuje pan pleszka:


Nie przyłapałam go na odwiedzaniu żadnej budki... ale jest. Nie przyłapałam, bo byłam z mamą, do tego sąsiad kosił trawę i było duuużo za dużo zamieszania na spokojne obserwacje. :( Moja mama musi wiecznie łazić, kręcić się, nie usiedzi spokojnie 5 minut. Potem mi na koniec tak zesłabła, że się poważnie przestraszyłam... wlokłam się z nią do domu, nie śmiąc przyspieszyć, żeby mi tylko nie padła i żebym nie musiała pogotowia szukać... Spóźniłam się oczywiście na ostatnią onlajnową mszę... a matuś po półgodzince odpoczynku oświadczyła, że idzie na pogaduszki do sąsiadki :P i wcale nie jest zmęczona. Naprawdę, chwilami chce mi się wrzeszczeć, kląć, płakać jednocześnie. Moja modlitwa spontaniczna ostatnio polega na tym, że wrzeszczę Mu, jak bardzo mam dość, jak kompletnie już nie mam siły, jak dokumentnie mnie Połamał. Ostatnio? Już kilka lat... I co? I nic. 

Trza skończyć pompejankę, iść spać, bo jutro kolejny trudny dzień. I tak do us* śmierci, wiem. 

niedziela, 30 maja 2021

o birdnecie i o drobiu

 bo mam trochę zaległości...

Przedstawiam birdNET - darmową aplikację na smartfona ze sklepu Play. Po zainstalowaniu w stosunkowo prosty sposób można nagrać dowolne odgłosy ptaków, po czym program je analizuje i przesyła nam sugestie, co to za drób wydaje takie (lub podobne) dźwięki. Nagrywa nawet niekoniecznie bardzo głośne odgłosy ptaków i większość z nich identyfikuje poprawnie, chociaż nie zawsze... Można nagrywać w trybie offline i identyfikować hurtowo po powrocie do domu, z wifi. Zebrane obserwacje można odsiać, zostawiając w telefonie tylko najwartościowsze/najpoprawniejsze. Odgłosy ptaków jak galeria zdjęć :).

Moje ornitologiczne plony so far:


Po kliknięciu w nazwę ptaka z naszej kolekcji znajdziemy mapę z lokalizacją nagrania, z podaniem daty i godziny. Lokalizacja najczęściej jest wystarczająco dokładna. Pod mapką możemy sobie odtworzyć z nagrania śpiew naszego drobiu, a jeszcze poniżej możemy kliknąć w link do wikipedii... 


...aby poczytać sobie więcej o tym, co złowiliśmy. 


Generalnie miła apka dla amatorów. 

A fotograficznie dziś złowiłam pliszkę siwą




krzyżówkę z młodymi

(załoga! na kilwaterze zbiórka!!!)




i drozda.

A o drozdach (i ich kolacji) mówiąc: po deszczu całe masy ślimaków.




Ciągle mam mocno nadwyrężoną szczękę w stawie żuchwy... 

o Pani Joli

 bardziej na podstawie tego, co czytam u Afro :klik:  niż jako obiektywne stwierdzenia... Pani Joli nie znam. Mgliście kojarzę, że była kiedyś promowana na niektórych portalach katolickich, ale to nigdy nie były moje klimaty, te świadectwa, entuzjazmy, zachwyty i uwielbienia... Nie moją rzeczą jest dociekać przyczyn czy oceniać Panią Jolę, chociaż podejrzewam, że ona jest teraz po prostu zła, bucha z niej gniew, być może w dużej części sprawiedliwy. Być może jedynym sposobem, żeby nie dokonała tej apostazji, jest z nią porozmawiać, posłuchać jej. Nie z pozycji zniesmaczonej czy obrażonej, jak mogła. Nie z pozycji wyższości i litości: będę się za ciebie modlić (chyba za Panią, brudzia nie piłyśmy?). Tylko z pozycji: Pani chce mi coś opowiedzieć, słucham, wierzę, nie krzyczę, nie bulwersuję się. Słucham. Może to by było właśnie raz doświadczenie Kościoła jako wspólnoty, nie jako działającego własnym, niekoniecznie ewangelicznym, rytmem systemu trybików, którego - jak sądzę - Pani Jola zdążyła doświadczyć, być może nawet zdążyła zostać przez ten system trybików boleśnie przemielona. 

Podejrzewam, że Pani Jola krzyczy, bo jest wściekła, zawiedziona, bardzo boleśnie rozczarowana - czymś albo kimś. Jeśli krzyczy głośno, w internecie i w kontekście niekatolickich lub antykatolickich środowisk, to nie ona pierwsza i nie ostatnia. Fajnie się tam krzyczy, bo można szybko zyskać popularność (której brakuje dość dotkliwie po odrzuceniu popularności jako jeden z naczelnych ewangelizatorów internetu?) - tyle że przykłady ludzi, co swego czasu dość głośno analogicznie krzyczeli, a potem stosunkowo szybko ścichli, pokazują, że popularność to krótkofalowa. Ale może Pani Jola krzyczy tam dlatego, że nikt w jej środowisku, w jej wspólnocie jej nie wysłuchał, nie pomógł, może w coś nie uwierzył? Trzeba dużo samozaparcia i wiary na poziomie dużo głębszym niż afektywna wiara sieciowych ewangelizatorów od świadectw i uwielbień, żeby w takiej sytuacji zostać w Kościele i zamknąć dziób. 

Tak, zawsze pozostaje pytanie, a gdzie w tym wszystkim jest Bóg, gdzie "więź z Jezusem" (to nie jest moje ulubione sformułowanie). Pierwsze pytanie jest niesłychanie głębokie. Bo jeśli Bóg jest w Kościele (i tylko w Kościele) i z Kościołem, przez który Pani Jola czuje się przemielona i na który bucha gniewem, to Pani Jola nie ma więcej pytań (nawet pytań o relacje Z). Jeśliby Bóg Podpisał Się pod tym, co robią niektórzy ludzie Kościoła (albo co robi wspomniany system trybików), to reakcja Pani Joli, że nie ma ochoty na żadne relacje z takim Bogiem, jest absolutnie zrozumiała. Żeby to wytrzymać i zostać w Kościele, trzeba mieć wiarę dużo głębszą niż średnia internetowa katolickich ewangelizatorów i autorów nabożnych świadectw... choćby dlatego, że odeszło ich już tak wielu, że średnia wysoka nie jest :P. 

Patrzę tak na to wszystko i myślę, że obecnie najbliższa mi (i najbezpieczniejsza) jest duchowość moich dziadków - prostych rolników na niewielkim gospodarstwie, należących do parafii, gdzie do parafialnego kościoła było kilkanaście kilometrów i trzeba było przejść piechotą lub przejechać wozem konnym trzy wsie, żeby w czwartej być na mszy. Do drugiego kościoła było może i trochę bliżej, ale droga dużo gorsza. W związku z tym moi dziadkowie za często w kościele nie bywali i za wielkich związków ze wspólnotą Kościoła nie mieli, z hierarchią to już wcale, ledwie znali proboszcza swojego. Na mszy świąteczno-niedzielnej byli w większe święta i wtedy, kiedy byli zdrowi, pogoda sprzyjała wyprawie i nie było akurat nawału prac polowych. Czasem bywali na okolicznych odpustach. Babcia prenumerowała przez pocztę, nie przez parafię, Rycerza Niepokalanej, i z niego dowiadywała się o Kościele w szerokim świecie (i jeszcze szerszej Polsce). Kalendarz roku toczył się wokół kalendarza liturgicznego (na zasadzie: dziś Szkaplerznej, znaczy burza będzie :). Poza tym dziadkowie żyli uczciwie, przyzwoicie, zgodnie z Dekalogiem i nikt od nich więcej nie wymagał, żadnych tam więzi, ewangelizacji, poczucia wspólnoty czy broń Boże jej tworzenia... co było złego w takim życiu?  Ryzyko apostazji zerowe. Ryzyko bycia zranionym przez trybki czy ludzi Kościoła bliskie zeru. Naprawdę trzeba nam czegoś więcej?

Pani Joli ku rozwadze.

sobota, 29 maja 2021

obudziłam się przekonana

 że właśnie zaczyna się niedziela... do rzeczywistości przywołał ból i konieczność drugiego (po wczoraju) prania pościeli i piżamy... mężczyźni, naprawdę, codziennie powinniście dawać na intencję dziękczynną, żeście się nie urodzili jako dziewczynki... Jest zimno, śpię w najgrubszych piżamach, nie wyschła jeszcze ta z wczorajszego prania, dzisiejsza znowu mokra. Nie wiem, chyba zacznę se pieluchy do spania kupować, może nie przeciekną. :P  Jak można kochać takie okropne, nieestetyczne ciało? Do tego ciągle boli szczęka, łokieć, nadgarstek i parę siniaków. Jakby tego było mało, ciągle zatkane drogi oddechowe. A kaszel boli. 

Myślałam, że dziś popada, uciekłam na ogród, posadziłam rozsadę, musiałam podlać, bo wyszło słoneczko. Chciałam wypróbować birdneta - pierwsza i bodaj ostatnia aplikacja ściągnięta na telefon :P - cóż, nagrywają się głównie przejeżdżające samochody. Więc siadłam na progu domku i zaczęłam się nad sobą rozczulać :P. I tak upłynął wieczór i poranek, dzień siódmy. Niestety, jutro raczej nie przewiduję ósmego... 

Myślę, że jestem za karę. Myślę, że jestem babą po to, żeby mnie pognębić... Nienawidzę być babą. Wycięłabym sobie to wszystko. 

piątek, 28 maja 2021

wyniesienie jego pasterskiej posługi do chwały ołtarzy

 :))) cytat z dzisiejszej onlajnowej mszy, w kontekście rocznicy śmierci Wyszyńskiego. Proponuję, żeby do chwały ołtarzy wynieść raczej jego osobę... obawiam się, że posługa pasterska jako taka już dawno osiągnęła chwałę od ołtarzy znacznie wyższą. Niestety.

Generalnie do siebie doszłam, tylko przy dotknięciu boli wszystko, głowa przy gwałtowniejszych ruchach i wiecznie zmęczona jestem... Właśnie spakowałam kolejny wykrój w kolejną kopertę, do zrobienia jeszcze parę rzeczy, wcale nie dla siebie. I zastanawiam się, kiedy znowu oberwę złem za całe to dobro, na które naprawdę często już nie mam siły... chciałabym, Żebyś przy mnie Stanął. A nawet nie, nawet gdybyś mi tylko Powiedział, że wcale nie Stoisz po mojej stronie, że nic z mojego życia Ci Się ani nie podobało, ani nie podoba, to przynajmniej miałabym jedną konkretną informację w tym cyrku... 

Konkretną informację mam o Pani eS. Druga ze znanych mi osób z rakiem trzustki, tą pierwszą pochowali kilka dni temu... Pani eS była w jednym z lubelskich szpitali, mieli ją przenieść na chirurgię onkologiczną do drugiego szpitala, tymczasem okazało się, że nie ma miejsc, a Pani eS musi wracać do domu, skoro jeden szpital ją wypisał, a drugi nie przyjął... 

Dobra, do roboty.

czwartek, 27 maja 2021

wstałam

 wyszłam do pracy, wróciłam z pracy i poszłam spać. Szczęka boli przy dotknięciu, ramię nie tylko, kilka siniaków skutecznie utrudnia życie, ale najkiepściej, że wstrząsnęłam se łeb. Nie twierdzę, że od razu mam wstrząs mózgu (to by trzeba było mieć ten mózg, a ja mam przecież, jako baba, tylko d*), ale jakieś drobne problemy z głową mam... to zaburzenia wzroku, to równowagi, to ogólna niezborność, ból głowy przy nagłych ruchach... 

środa, 26 maja 2021

o Hunach i wybitej szczęce

 mama od kilku dni ma fazę hyperaktywną. Wczoraj latała do supermarketu po kawę, której nie kupiła, bo już nie było, ale ona musi pójść. Ostatnio znowu lata na poranne msze do kościoła. Dziś byłam z nią, ale musiałam wyjść, bo kaszel chciał mnie zadusić. Może spróbuję w piątek, jak mi się szczęka zgoi. W końcu muszę wyglądać jak człowiek, nie jak zakapior, bo co ludzie powiedzą. Nikt nie uwierzy, że wypiii****łam się w maminej łazience. 

W ramach fazy hyperaktywnej mama dziś uparła się, że zrobi dla nas obu pranie (co wiązało się z tym, że sciągałam pościel w ciągu kilku minut, jakie mi zostały do wyjścia do pracy...). Generalnie hyperaktywność mamy specjalnie by mi nie przeszkadzała gdyby nie to, że zmusza automatycznie mnie do jakiejś aktywności, zwykle wtedy, kiedy padam na ryj ze zmęczenia albo mam półtorej minuty wolnego czasu. No nic, pobiegłam do pracy, miałam jedną godzinę stacjonarnie, w biegu zrobiłam zakupy, kupiłam mamie wiąchę rumianków na dzień matki, pobiegłam do niej wręczyłam, do lekcji online zostało mi 3 minuty. Pobiegłam do siebie, jakimś cudem udało mi się zdążyć, może dlatego, że dzieci też się spóźniły... Lekcje online, przygotowanie lekcji na jutro, ok, wyłączam laptopa, idę do mamy.

A mama koniecznie chce smażyć naleśniki na obiad (udało mi się ją odwieść od tego genialnego pomysłu tylko dlatego, że wzięłam ją na ogród). Na ogrodzie chciała myć kosiarkę do trawy, "bo jest brudna". Nie skomentowałam, siadłam, zamknęłam mordę. Chcesz to myj. Od prądu odłączyłam. :P Mama złapała pojemnik na skoszoną trawę, wepchnęła do niego kij, usiłowała wyskrobać resztki siana, po czym stwierdziła, że jednak kosiarki myć nie będzie, za dużo roboty. Ufff. Przez cały proces dochodzenia do tego wniosku nie odezwałam się. Zdzierżyłam. Po powrocie, już wieczorem, słyszę, że mama jęczy, że oj bieda, nieszczęście, takie tam. Pytam, co się stało. Sznurki w łazience pod sufitem się poplątały. Dobra. Wchodzę na krawędź wanny, przyzwyczajona, że mama oszczędza wodę i zwykle używa jej kilkakrotnie, nawet nie komentuję pełnej michy mydlin ustawionej na wannie, staram się w nią nie wpaść, poprawiam sznurki i już chcę schodzić, kiedy mama wparowuje do łazienki i deklaruje, że ona będzie mnie asekurować. Asekurowanie polegało na tym, że udało się jej podstawić mi nogę... jak wypiiii**** na krawędź wanny, jak ściągnęłam tą michę mydlin na siebie (wylało się na mnie i na podłogę co do kropelki), jak pojechałam na podłodze, waląc szczęką w krawędź umywalki, a łokciem w terakotową podłogę... ale nawet wtedy nie zaklęłam. Wrzeszczałam tylko z bólu. A moja matuś co? Nie czy ci się coś stało, nie czy cię boli, czy możesz się podnieść, nic z tych rzeczy, nie. Nie drzyj się, wstawaj, bo sąsiedzi usłyszą. :P.


Nie, nawet wtedy nie zaklęłam. :P Ale naprawdę nie byłam w stanie wstać. Siedzę na tej podłodze cała mokra, w kałuży, wrzeszczę z bólu. Mama poinformowała mnie jeszcze tylko, że to, w czym siedzę, to nie mydliny, to krochmal, i zaproponowała, że ona mnie podniesie. :P I wtedy już nie zdzierżyłam - wydarłam się na nią, że ma wyjść w tej chwili z tej łazienki.. Tak, na pewno użyłam słowa "wyjdź". Obraziła się. Bo przecież ona nic nie robi, tylko mi pomaga... A ja wrzeszczę. Nie powinnam wrzeszczeć. Powinnam spuścić głowę i grzecznie jej podziękować, szeptem i w tonacji wysokie ce. :P Pozbierałam się, poprosiłam o suche buty, jak topielec dolazłam do siebie... ciuchy  wrzuciłam do wanny, zalałam wodą, żeby wypłukać krochmal. Obmacuję szczękę. Cholera, krew. Lusterko. Broda rozcięta jak cacy, jeśli na brodzie może być guz, to jest pierwszorzędny. Szczęka chyba cała, tylko ścięgna w zawiasach bolą, utrzymały, nie wypadła... Łokieć też chyba nie złamany, spuchł tylko trochę, bardzo boli, ale ręką mogę ruszać we wszystkich płaszczyznach... Stoję w tej swojej łazience, wycieram tą brodę, nie mam siły wyciągnąć ciuchów z wanny... Kląć wrzeszczeć, nie ruszać się, w życiu już nie wychodzić z tej łazienki, chyba szok. Potem ryczeć, chyba histeria. Idiotka-histeryczka. 

IDIOTKA. CIAMAJDA. WCIELONA CHOLERA.

Położyć się w niepościelone łóżko - nie dam razy z tą ręką ubrać pościeli - i wyryczeć się do woli. Panie Boże, jak ja mam dość, czy Ty w ogóle to Widzisz, czy Ty Słyszysz, czy Ciebie to w ogóle obchodzi????  Naprawdę, chciałabym na dwa tygodnie wyjechać, a żeby brat pomieszkał przez te dwa tygodnie z mamą. Ale żadne z nich się nie zgodzi... On jest stworzony do rzeczy wyższych, zresztą ze sobą nie wytrzymają półtora dnia. 

A co do Hunów. W ogrodzie pod budką znalazłam resztki gniazda. Podartego i wyrzuconego. Czyli była jakaś poważna wojna... Nie wiem, czy ktoś ją wygrał, czy jak wszystkie wojny skończyło się tym, że wszyscy zostali pokonani, a budka została pusta... 

wtorek, 25 maja 2021

o pleszkach i kopciuszkach

 czyli najazd Hunów w opisie z obrazkami. 

Siedziałam w drzwiach ogrodowej altanki z aparatem w garści i kompletnie nie rozumiałam, co się działo... widziałam tylko, że Pan Pleszka odgania coś, co uważałam za Panią Pleszkę, i zdumiewałam się. Zdumiewanie się nie przeszkadzało mi w pykaniu zdjęć... i dopiero na zdjęciach zobaczyłam, że domniemana Pani Pleszka jest Panią Kopciuszek, a Pani Pleszka grzecznie wysiaduje w budce. 

A było to tak. 

Budki z wysiadującą Panią Pleszką pilnuje Pan Pleszka - na zdjęciu niżej na słupku ogrodzenia. 


Ten sam Pan Pleszka w powiększeniu (i na innym słupku):


Pan Pleszka musi stać na czatach i pilnować, bo wystarczy chwila pleszkowej nieuwagi, a do budki zbliżają się Hunowieee...eee.... Pani Kopciuszek. Na zdjęciu niżej siedzi na wierzchu metalowej pergoli. 


Pan Pleszka dzielnie odgania Panią Kopciuszek, ale ona jest uparta. Hormony buzują, gniazdo budować trza.



Hunowie czają się i skradają :), aż w końcu następuje decyzja ataku bezpośredniego:


Najchętniej wleciałaby do środka, ale siedząca w budce Pani Pleszka ze swej strony dzielnie daje Pani Kopciuszek po łbie. I tak kilka razy.

Hunowie zarządzają odwrót.


Wycofują się na ustalone z góry pozycje. 

W końcu, pogonieni kolejny raz przez Pana Pleszkę i po kolejnym oberwaniu w dziób od Pani Pleszki, decydują się zainteresować kolejną budką:



W tej na początku wiosny były sikorki modre. Nie mam pojęcia, czy jeszcze są, czy Państwo Pleszkowie je pogonili, w każdym razie Pani Kopciuszek posiedziała, posiedziała, do budki nie próbowała wchodzić, a po kilku chwilach znikła. Tak to atak Hunów zakończył się sromotną porażką...


Poza tym ciężki dzień w pracy, od rana do popołudnia, zdalnie i normalnie, dużo godzin. Przygotowanie zajęć, prowadzenie zajęć, dopytywanie, ocenianie, poprawianie, sprawdzanie. Naprawdę mam dość. 

poniedziałek, 24 maja 2021

o świętach, tradycji

 i wiodącej roli Matki Boskiej będzie... Od wczoraj kłócę się z mamą o planowane na dziś po pracy wyjście na ogród. Bo święto jest. Ja rozumiem, że kiedyś Zesłanie Ducha Świętego miało dwa dni (i oktawę), ale teraz nie ma. Idę normalnie do pracy, zaraz godzina zdalnego, potem przeskok do szkoły na stacjonarne. Więc jeśli pracuję, to czemu mam nie iść na ogród? W szkole naprawdę pracuję dużo ciężej i mniej przyjemnie. Jeśli jakaś praca zaprzecza świątecznemu charakterowi dnia, to raczej nie ogród. I tu mama wytacza argument nie do zbicia: bo to święto Matki Bożej. OK, ale jakieś święto Matki Bożej jest kilka razy w miesiącu. Do niedawna zresztą pracowało się w większość świąt Matki Bożej, i 3 maja, i 15 sierpnia. Nawet dziś pracuje się 2 lutego, w drugi dzień Zielonych Świąt właśnie, w Siewnej, w Zwiastowanie... że nie wspomnę o Matce Boskiej Nieustającej Pomocy, Jagodnej, Śnieżnej, Porcjunkuli i paru tysiącach innych. No ale to jest święto, nie lokalny odpuścik - odpiera dzielnie mama - i odprawia się nie tak jak co dzień, tylko tak, jak w święto.  Niestety, jak się odprawia, to ustala proboszcz... ignorując kilka liturgicznych świąt. Chociażby w ten czwartek, w święto Chrystusa Najwyższego Kapłana, odprawia się jak co dzień, i obowiązku powstrzymania się od pracy nie stwierdzono. Tak samo jest we wrześniu w Podwyższenie Krzyża (o powstrzymaniu się od pracy w Matki Boskiej Bolesnej już można dyskutować). Podobnie po oktawie Bożego Ciała, w uroczystość (sic) Serca Jezusa. Czemu? Bo nie ma tradycji świętowania tych świąt w polskim Kościele, gdzie Matka Boska jest najważniejsza, no może zaraz po umiłowanym świętym. :P  Toż mówię, że potrzebna nam specjalna dykasteria do spraw Kościoła w Polsce, bo u nas wszystko musi być inaczej niż w Watykanie i w reszcie świata. 

BTW: luterskie geny mam od strony ojca. :P

Idę pracować...


wieczorem
po onlajnowej mszy (jak zdrowie nie zaprotestuje, w środę się wybieram w realu): myślę, że Kościół ma ze mną skaranie Boskie. Nie dość, że baba-idiotka wie, co to jest prefacja, to potrafi się zorientować, jak wielebny odmawia nie tą prefację, co Kościół na dziś nakazał... i po co komu w Kościele takie baby? :P

W ogrodzie byłam. 




 A wracając widziałam najdziwniejszą tęczę, jaką widziałam w życiu, dziwniejszą nawet od tęczy poskręcanej w DNA. Dookoła słońca zrobiło się halo, niby nic, takie halo z malutkimi tęczami po lewej, po prawej i na górze (dół był już pod horyzontem, bo słonko zachodziło):


Ale najlepsza była tęcza nad górną małą tęczą, ustawiona jak odbicie lustrzane:


Najśmieszniejsze, że pierwszy raz w życiu widziałam tęczę nie zagiętą wokół słońca (albo jego promieni), tylko odgiętą od słońca w drugą stronę, z ramionami do góry, z odwrotnym ustawieniem barw: od fioletu, nie od czerwieni.



Myślę w zmęczeniu moim, że taka tęcza mogłaby być kołyską, wygodnym hamakiem, huśtawką do spania w niebiańskich ogrodach...


Taka sobie dziwna tęcza. Z dedykacją dla Magdy.

Kiedyś czytałam opowiadanie o łowcy tęcz. Nie wiem, w gazecie dla dzieci czy w jakiejś książce. Czy ktoś pamięta? 
I czy to wypada w dzisiejszych realiach polować na tęcze?  :P

niedziela, 23 maja 2021

wytęż wzrok

 i znajdź gągoła.


No jak nie ma, jak nie ma.


Ta była bez dzieci, inna ma trójeczkę. Zimna tegoroczna wiosna, mało młodych gągoląt... Krzyżówek ani nurogęsi dziś wcale nie widziałam.



Stwierdziłam też, że jak dobrze zdjęcie zrobić, to kos może udawać jastrzębia :P


albo jerzyka... no, prawie :P.


Generalnie dziś bawiłam się w makra.







A poza tym jest zimno, czasami leje deszcz, mój kaszel nie odpuszcza, niby nic, a jak napadnie, to napadnie... nie czuję już specjalnie, żeby co ściekało po gardle, trochę uszy przytkane, jak zwykle raz jedno, raz drugie. I spać bym poszła :P. Wczoraj nad sufitem do białego rana (dosłownie) trwała impreza... nie że przeszkadzała mi specjalnie, bo zapaliłam osiem świec, jak moje pierwsze neony nakazały (teraz podobno palą dziewięć) i do pierwszej odmawiałam pompejankę i brewiarz. Po czym otworzyłam Biblię na a caso :P i bałam się do niej zajrzeć. :P :P :P. Zatknęłam zakładkę i odmaszerowałam spać, pewna, że  znowu jaki Pański prorok będzie mnie wyzywał od i wyjaśniał kary Boże za. Pół Biblii to w końcu ten typ... Zaglądam ja ci do zakładki dziś rano i fakt, prorok Pański się zgadza... tyle że prorok Habakuk i słynne proroctwo o figach, co nie zakwitły i oliwkach, co wygniły... No i boję się wierzyć Słowu i wziąć na przeczekanie :P. Bo jak znowu Zawiedzie? Z drugiej strony co innego mogę, jak (prze)czekać? :P A jak Go w końcu zobaczę, to już ja się Go zapytam o parę rzeczy, no. :P 

A poza tym cudowna niedziela nad przygotowywaniem zajęć, sprawdzeniem klasruma, z dyżurem w kuchni i paroma innymi takimi, które trzeba jeszcze dziś zrobić.