wtorek, 21 grudnia 2021

znowu noc do tyłu

 z nosa się leje, zatoki bolą, uczucie zatkania nieodstępne. Zwlekłam się rano, skonstatowałam, że mama cała w skowronkach i zdrowa (zaczęła narzekać na zdrowie dopiero wieczorem, po zawiadomieniu przez telefon brata, że czuje się świetnie), jakimś cudem przy nieziemskich kłopotach z koncentracją przeprowadziłam pięć zdalnych lekcji... Ku zdumieniu memu, na zdalnym mam frekwencję lepszą niż w szkole, w szkole tak licznie było ostatnio w październiku. I nareszcie mogę realizować materiał, nie zabawiać nie wiem czym ostatnią jedną-dwie osoby w pustej sali. 

Pół godziny po skończeniu zajęć, kiedy jeszcze pracowicie usiłowałam grzebać w szkolnych papierach, wpadła mama i wyraziła zdumienie, że jeszcze nie skończyłam. No tak, jako nauczyciel powinnam mieć wieczne wakacje. A na zdalnym przecież i tak nikt nic nie robi. Zakończyłam papiry, przyjęłam wezwanie do gotowania obiadu, zanim ugotowałam zupę zrobiło się ciemno. Dziś ostatni dzień jesieni, ku uczczeniu tegoż pierwszy raz od nie wiem kiedy ukazało się prawdziwe słońce... Z kalendarza wynika, że dni się chwilowo nie skracają i to mi ma wystarczyć aż do Wigilii, kiedy to przybędzie cała jedna minuta dnia. 

Gotując zupę fotografowałam kwiczoły.


Całe stada, dziesiątki na jednej gałęzi.


Grubodzioba dziś nie było, był, a jakże, szpak.


Nie mam pojęcia, co on tu robi pod koniec grudnia. Może się wstydzi, bo trzeba mu przyznać, że się kamufluje.

Dobra, ugotowałam, zjadłam, posprzątałam kolejny kawałek pierwszego pokoju (jeszcze okna, ale nie mam płynu do szyb, a nie wychodzę nawet do sklepu dziś, nie wiem, co będzie jutro...) No boli mnie to cholerstwo i zafafluśniona jestem, i boję się o mamę. 

104.

2 komentarze:

  1. A ja, wracając z zakupów widziałam dzięciołka. Po raz pierwszy w życiu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :) dzięciołki fajne są. Kiedyś było ich więcej, przylatywały do karmników.

      Usuń