piątek, 31 lipca 2020

jaki lewy dzień...

ostatnio śpię po 4 godziny na dobę :P i pewnie to też wyłazi. Wstaję na 7.00 na mszę w sieci. Ogarnęłam śniadanie na szybko (może dlatego boli mnie brzuch), komputer dziś zastrajkował i współpracował z widocznym bólem (może też zjadł coś na chybcika?), w towarzystwie mamy i ciotki udałam się na zakupy - miałyśmy zamówione ogórki, ale facet je ewidentnie sprzedał komuś innemu, zanim przyszłyśmy... muszę zmodernizować plan dnia (po raz kolejny, pierwsza wersja to miał być wyjazd z ov do Dysa i Kozłówki, druga to praca z ogórkami, teraz sama nie wiem... nie lubię zmian planu, najmniej tylokrotnych... już się fffkurzam, już mnie nosi).

Dobra, to może tak: wyłącz komputer, odmów jutrznię, idź do mamy (na pewno ci coś wymyśli, z pewniaków mam pasteryzowanie ogórków zakwaszonych kilka dni temu, robienie sałatki i przygotowanie ciasta na zimno), po godzinach zajmij się sprzątnięciem łazienki, bo można się przykleić, i podgoń kolejną maseczkę z haftem ludowym. Wieczorem zostanie ci trochę czasu na oficjum i pompejankę, może zdążysz do 2.00. Prześpisz 4 godziny, wstaniesz na mszę na 7.00.... :P

Wio.

wieczorem
teraz dla odmiany boli mnie łeb...
no w zasadzie chyba wybrałam se ten telefon :P  i chyba jutro udam się na rundkę posklepową (znaczy aż do dwóch sklepów na tej samej ulicy :P ) i zobaczę go w naturze, a może nawet kupię. Potem będę się musiała nauczyć go używać, więc z góry przepraszam, jeśli w sierpniu się do mnie nie będziecie dodzwaniać :P albo ja będę dzwonić do kogoś przez pomyłkę, bo chciałam  zobaczyć, która godzina, na przykład :P. Obiecuję nie sprawdzać godziny po 20.00 :P

czwartek, 30 lipca 2020

ot, taki

dzień - msza w internecie, oficjum w realu, zakupy, ogród - skończyłam plewić letnie maliny i podlałam po całości, u nas straszna susza... burze są mityczne... Potem spotkanie w kawiarnianym ogródku z Panią Ha, Panią E i Panią Be. Pani Be, na przykład, jest ciekawym przykładem zwolennika sojuszu ołtarza z tronem. Ciekawym dlatego, że ołtarz w tym sojuszu traktuje nader instrumentalnie wobec tronu. Zastanawiam się, czy ołtarz, a właściwie jego wierni słudzy, w ogóle zdają sobie sprawę z takiej możliwości konfiguracji sojuszu?
Zwiałam, kiedy przy kawiarni zaczęło się robić gęsto.

Zrobiłam mikroankietę wśród znajomych. Jedyne pytanie brzmiało: jak długo masz swoją komórkę? Być może poruszam się w specyficznym środowisku, ale średnio 5 lat, w porywach do 7. Telefony nadal działają, są używane. Raczej tak, jak ja zamierzam używać telefonu: dzwonię, wysyłam, odbieram. Czasem pyknę zdjęcie. Może w sytuacji awaryjnej zajrzę na pocztę czy gdzieś. Łażę jak gupia po internecie, próbuję złapać zdrową równowagę między przyszłościową funkcjonalnością (chciałabym, żeby telefon wytrzymał możliwie najwięcej latek) a ceną. Bo mam lepsze hm cele inwestycyjne niż telefon. Poza tym. Myślę, że jako człowiek Kościoła nie powinnam mieć specjalnie wypasionego telefonu, tylko działający :P. Tak na zasadzie: nie rób sama tego, co cię razi.
No, a razi mnie to posiadanie, tia.

Ciekawa jestem, co zasugeruje mi brat, do którego też zwróciłam się o poradę (na sugestię mamy, wszak brat jest mądrzejszym człowiekiem niż niegodna niżej podpisana i na pewno mi pomoże). Realnie myśląc przypuszczam, że minie tydzień, a on się nie odezwie. :P No ale poczekam. Połażę po tych ofertach, przejrzę sklepy. Swoją drogą, mam dość ciekawe pytanie, ale nie wiem, czy zgodzicie się odpowiedzieć :P. Ile Waszym zdaniem powinien/może przeciętnie/standardowo kosztować telefon: a. księdza  b. siostry zakonnej (zakładając, że jest w zgromadzeniu, gdzie ma swój telefon)  c. nauczyciela    d. biznesmena  e. ile kosztował(by dziś) telefon waszej Mamy?  :))) Ciekawa jestem, jak to widzicie.

Muszę się zebrać do skończenia dzisiejszej części pompejanki, żeby znowu nie kończyć o 2.00 nad ranem, tia. Co mi przypomina słowa pewnego pobożnego kapłana, że pompejankę należy skończyć przed 24.00, bo potem Matka Boża zamyka sklep. :P Suuuper. Wychodzi na to, że miałam lepsze zdanie o Miriam zanim niektórzy hierarchowie mnie skorygowali, tak? :P



środa, 29 lipca 2020

czy szerszenie są pożyteczne?

spytała mama, obserwując pewne szerszenie biedaczysko, które aktualnie próbowało wydobyć się z piwnej pułapki. Hm, odpowiedziałam, może gdzieś w głębokim lesie i są. U mnie w ogrodzie ich nie chcę. Nawet moja ekologiczność ma granice :P , utwierdzone jeszcze (a może i zawężone) widokiem kolejnych szerszeni nad hortensją. Muszę zainwestować w drugie piwo...

Dziś zdjęcia os. Na widok szerszenia włącza mi się odruch ucieczki, nie szukania migawki :P.

Cały czas myślę nad tą swoją technomodernizacją...

wtorek, 28 lipca 2020

Wiesz

to nawet nie jest: żeby ktoś mi pomógł. To jest: żeby ktoś za mnie zdecydował, kupił, poużywał tak, żebym mogła popatrzeć mu przez ramię i mieć pod czyim okiem próbować, robić błędy, kląć. Mieć kogo spytać, co ja mam teraz i jak to naprawić. :P
Nie dam sobie z tym rady. Przekracza mnie to. Nie chcę próbować dać sobie z tym rady. Czemu Każesz mi jeszcze żyć? W 1999 roku było tak fajnie :P. Żadnego internetu, żadnych laptopów, Pentium 133, telefon stacjonarny, poczta papierowa, konto w banku w realu, prawdziwe (nie plastikowe czy wirtualne) pieniądze. Cztery kanały w pierwszym kolorowym telewizorze. Pierwsze płyty CD, pierwsze twarde dyskietki, Windows 3.0. To była ostatnia wielka zmiana, którą byłam w stanie ogarnąć. :P Nie Mogłeś wtedy Skończyć? :P
Potem już było tylko gorzej :P.

Dziś muszę zrobić zakupy i popracować trochę w ogrodzie.  Nie wiem, może dlatego lubię ogród, że on wygląda tak, jak mógłby wyglądać w latach 80-tych, 90-tych, pierwszych latach XXI wieku. Kiedy jeszcze ogarniałam świat.
I tia, zastanawiam się, czy te nie jest, przynajmniej częściowo, bunt i protest przeciwko wszystkiemu, co zobaczyłam na świecie po roku 2002 :P. Wcześniej było względnie dobrze (oglądowo) i w miarę bezpiecznie. Potem już rozczarowanie po rozczarowaniu :P. Posypało się.
Tia, myślę, że do trzydziestki byłam straszną idealistką.  Miałam takie dobre obrazy. :P I nie chodzi o to, że nie było wyzwań - były - ani cierpienia. Po prostu było też przekonanie? wiara? doświadczenie?, że z grubsza wszystko idzie ku dobru, że zło da się pokonać. Że nie jest tak, że gdzie nie spojrzę, jest zło. Że trudne wydarzenia w życiu prowadzą do czegoś dobrego. Że jakoś się mną Opiekujesz i że Ci na mnie zależy, i że Chcesz mnie do Siebie doprowadzić, a nie po drodze połamać i stracić... teraz już nie wiem. :(((

Wio.


pod wieczór
muchołówka
 Dwie muchołówki:
Dzięcioł... a kuku :)
Tym razem dzięcioł średni.
I kopciuszek. Przez siatkę.

poniedziałek, 27 lipca 2020

znowu menisk wypukły

rano zakupy (ogórki plus akcesoria), potem imieniny ciotki Anny (w ogrodzie), potem przerabianie ogórków. W międzyczasie telefon z pracy pierwszej: pani zrobi. Zrobiłam. Za pół godziny drugi telefon: nie, już nie :P.

Jestem kompletnie rozbita, bo doszłam, że kłopoty ze słyszalnością mają związek z baterią w telefonie i  - chciał nie chciał - muszę się zmodernizować. Czyli muszę kupić jakieś g* pod nazwą smart. Komputer jakoś jeszcze cipi (bez nauczania zdalnego), chociaż czasem (i bez nauczania zdalnego) staje okoniem. Jak pomyślę, że mam to wszystko w ciągu miesiąca zmienić, to mam ochotę najpierw zmienić siebie :P Na lepszy, nowszy model. Kompatybilny, nie kompodebilny.

Zatrzymać się przy biedronce.
Przy ostrokrzewie, który chyba zdecydował się rosnąć.
Popatrzeć na zielone. To uspokaja :P.

niedziela, 26 lipca 2020

39 minut po północy

właśnie skończyłam dzisiejszą część pompejanki. Jeśli Chcesz, będę Ci te pompejanki do końca życia odmawiać, może co z tego będzie. Jeśli nie Chcesz, Sam przerwiesz.
Nie wiem, czy ma dla Ciebie znaczenie, ile trudu w to wkładam. Na ostatniej spowiedzi usłyszałam (chyba z zamiarem zadania pokuty): nowennę pompejańską odmawiasz? Tia, już czwartą :P. I co? - dociekał wielebny. I nic - odpowiedziałam. - Odmawiam. Nie wiem, jakiej odpowiedzi się spodziewał. Może chciał usłyszeć o wymodlonych łaskach. Może o trudnościach. Trudności większych niż moje lenistwo nie zauważyłam... :P A co do łask. Hm. Jeśli wymodlę M. nawrócenie na łożu śmierci, to będzie musiał do wielu, wielu rzeczy się wtedy przyznać. :P Nie zazdroszczę mu. :P

Co do lektur dziewic konsekrowanych po godzinach :))) - Kawo-z-m., ta lektura na C wydaje mi się nieco chaotyczna i najbardziej zabolało mnie wcale nie to, co chyba - zdaniem autora - powinno mnie zszokować... Tej drugiej nie zaczęłam.
Dobranoc.


wieczorem
kompletnie nie wiem, czy coś mi zostało z tego dnia. Jeśli Będziesz mnie kiedyś z tego dnia Sądził, czy było w nim cokolwiek dobre - i cokolwiek złe. :P

sobota, 25 lipca 2020

scenka z konserwowania ogórków

podczas gdy piekłam ciasto na imieniny ciotki i robiłam niezbędne zakupy, mama przyniosła z piwnicy słoiki, umyła je i załadowała ogórkami, po czym kazała mi dodać na każdy słoik po dwa kawałki liścia laurowego, dwa ziela angielskie, ząbek czosnku, chrzan, kawałeczek liścia lubczyku i krążek cebuli. Po czym stwierdziła, że słoiki są za pełne i wygoniła mnie do piwnicy po kolejne słoiki, po czym zrobiła totalny bałagan, wyjmując wszystko z poprzednich słoików i rozkładając całość na trzy słoiki więcej. Po czym zaczęła histerię na temat, że teraz nie zgadza się ilość ziarnek i listków w poszczególnych słoikach.
Wysłałam ją do łóżka. Idź się już połóż, zmęczona jesteś. Poszła. Ledwie pozalewałam zalewą te słoiki, nie wiem, po sześciu może minutach, wparowuje do kuchni z powrotem. Miałaś się położyć. Już się położyłam - brzmiała radosna odpowiedź. Wańka-wstańka :P. Mam ci pomóc, na przykład przywalając cię czymś ciężkim? - spytałam. :)))
I tak jest ze wszystkim. Będzie łazić, marudzić, kołki na głowie ciosać, aż na nos padnie, ale dobrowolnie nie pójdzie odpocząć. A jak padnie, to na trzy dni. I podstawiaj jej potem te miski do rzygania.

A ja, cóż - naprawdę zmęczona jestem, tymi ogórkami, maminym jęczeniem, własnymi hormonami, jakąś drobną infekcją w gardle... Jest gorąco, każdego loda przypłacam małym zapalonkiem i nieżycikiem górnych oddechowych. OK, to też - za.


A ciasto wyszło hm fantazyjnie...

piątek, 24 lipca 2020

pociąg rodem z Mordoru :P

czyli wyprawa z mamą do okulisty, a jakże, PKP. Epopeja rozpoczęła się na stacji. Pół godziny przed odjazdem pociągu ustawiłam się grzecznie w kolejce po bilety. Na kresce naklejonej na podłodze co 2 metry. W ciągu pół godziny Pani Kasjerka w jedynej na stacji kasie obsłużyła dwóch i pół klienta (a ja byłam piąta w kolejce). W trakcie obsługiwania tego pozostałego pół klienta mama wcięła się przed kasę i kategorycznie zażądała TERAZ sprzedania biletu (do odjazdu pociągu zostało 5 minut). Przewidując, że obliczenie i wydanie reszty zajmie Pani Kasjerce następne pół godziny, przezornie wyciągnęłam drobne. Pociąg się trochę spóźnił, zdążyłyśmy. W wagonie tłok, połowa ludzi bez maseczek, Pani Kasjerka sprzedała nam dwa oddzielne miejsca, znaczy i ja, i mama siedziałyśmy obok obcych ludzi. Niekoniecznie w maseczkach. I tak przez godzinę. Pociąg czasami w porywach przekraczał szybkość 30 na godzinę :P - opowieść o oddaniu linii na Lublin okazała się jednak mityczna, z reguły działa jeden tor, na drugim pracują panowie w pomarańczowych kubrakach, a pociąg, mijając ich, zwalnia do 14 na godzinę (przynajmniej ta liczba pojawiała się na wyświetlaczu). No do Lbl się w końcu dowlókł... na dworcu głównym jeszcze większy bałagan. Wyburzony cały peron pierwszy, zamknięte przejście podziemne, z peronu schodzi się na drugą stronę miasta, przez Rzym bliżej. :P W dodatku z PKP do okulisty da się dojechać głównie taksówką, miejskim bez przesiadki się nie da. W poczuciu, że przestrzeganie norm sanitarnych w pociągach jest równe temu na mojej parafii oświadczyłam, że do pociągu więcej nie wsiądę, wolę wracać autobusem miejskim i busem. 99,9% ludzi w maseczkach i więcej wolnych miejsc niż w pociągu. I przynajmniej siedziałam obok własnej mamy, a nie obok kogoś nie wiem skąd.
Generalnie, jak widać, wierzącym w wirusy pociągów nie polecam. A przez najbliższe 12 dni będę pilnie wypatrywać oznak infekcji. :P

Co do świętej Kingi i Bolesława Wstydliwego, który, nie wiedzieć czemu, świętym się nie został, chociaż też w dziewiczym małżeństwie żył (a sądzę, że facetowi było trudniej, mimo wszystko, hm, może ufundował o jeden klasztor za mało?) - wydaje mi się, że białe małżeństwa w czasach Kingi i Bolesława można było tłumaczyć względami dynastycznymi - musieli się  żenić, bo tego wymagała racja stanu, ale wcale nie mieli na siebie ochoty. Czy takie małżeństwo było w świetle prawa kanonicznego ważne, to kwestia otwarta. A jeśli jednak mieli na siebie ochotę, tylko w imię miłości Boga powstrzymywali się od seksu, to ja im szczerze współczuję. Żyć obok siebie latami na takich warunkach to masochizm. No i powstaje pytanie, po co i czemu, dla jakiego dobra. Jeśli przyjmiemy, że seks w małżeństwie jest dobrem, to białe małżeństwo właśnie dobro odrzuca... ok, teoretycznie można odrzucić jakieś dobro w imię poszukiwania większego dobra, ale w tym przypadku jakiego? Czym seks i posiadanie dzieci przeszkadzałyby Kindze i Bolesławowi w świątobliwym życiu, dobrych uczynkach, fundacjach klasztorów? Przecież Kinga mogłaby tak samo po śmierci męża i odchowaniu dzieciaków do tych klarysek wstąpić. Czy osiągnęła w życiu jakieś dobro, którego nie osiągnęłaby, żyjąc normalnie z mężem?

No tak, można gloryfikować dziewictwo. Tyle że fizyczne dziewictwo, nawet poświęcone Bogu, to jeszcze nic, małe piwo, a może nawet sama pianka. Z autopsji: dziewictwo konsekrowane to rezygnacja z połowy świata, nie rezygnacja _tylko_ z seksu. Nie kawałek bezcennej tkanki i nie rezygnacja z samego tylko miziania się. I możecie się śmiać, ale bardziej, a na pewno częściej niż męża w łóżku brakuje mi męża, który by mi naprawił światło, wniósł lodówkę na czwarte piętro, zrobił herbatę, zapytał wieczorem co, znowu ciężki dzień, poużalał się nade mną po kolejnym starciu z mamą czy z szefową pierwszą czy drugą... wyjechał ze mną na wakacje, poszedł do kina... żeby było dla kogo upiec ciasto, ugotować obiad, posprzątać łazienkę... takie tam. To wszystko, a w zasadzie brak tego wszystkiego,  jest zawarte w pakiecie celibatu - i to jest część biznesu zwanego powołaniem. Kinga i Bolesław większość pakietu dla siebie zatrzymali, oddali tylko - nie wiedzieć czemu - ten seks... poza tym ona miała swojego rycerza, on swoją panią, i poza seksem realizowali wzajemnie wszelkie swoje damsko-męskie potrzeby. Dlatego mówię (i piszę), że wybrali drogę połowiczną. Być może dobrą w niektórych szczególnych układach (nie wiem, małżeństwa ludzi starszych, może wdowców, zawierane na starość, żeby mieć kogoś? kolejne związki ludzi po rozwodach, od których Kościół wymaga czystości, jeśli chcą sakramentów? może małżeństwa ludzi chorych, którzy ze względu na stan zdrowia nie mogą uprawiać seksu?) - ale nie sądzę, żeby była to dobra droga w normalnych warunkach chrześcijańskiego małżeństwa. OK, zawsze można powoływać się na przykład małżeństwa Miriam i Józefa. Tyle że oni akurat  mieli ten swój większy cel, większe dobro. Normalne białe małżeństwo raczej mesjasza ani nie zrodzi, ani nie wychowa. :P

Można też potępiać seks - i, jakkolwiek to krzywe, być może tu właśnie leży całe wyjaśnienie. Jeśli seks jest zły, to małżeństwa powinny dążyć do białości :P. Dzieci wtedy rodziło się na tyle dużo, że być może pochwała białych małżeństw była swoistą metodą kontroli urodzeń... i zapobiegania podziałom rodzinnych majątków?
Większego dobra duchowego w takich układach nie widzę. OK, jak większość dróg życiowych, i ta również może być drogą świętości. Tylko ciekawe dlaczego nie dla Bolesława? 

czwartek, 23 lipca 2020

boli

to durne, babskie ciało. Boli poobijana psychika. Dusza nie wiem, czy boli, nie potrafię jej namacać. Lómendil - w kontekście maleńkiej cząstki rzeczywistości - napisał: Kościół powinien się wstydzić.
Tia, ja się wstydzę. Bardzo. Ale to nic nie pomaga...
Ten syk: możesz sobie wierzyć. Potem: możesz sobie kochać. Dziś: ok, możesz sobie być tym Kościołem. Kogo to obchodzi.

Dobra. Pozbierać to (epitet) ciało, postawić do pionu rozbabrane serce, zobaczyć co u mamy, spróbować kupić ogórki, potem - jeśli nie zacznie padać - ogród. Wio.

Po południu
nie zaczęło padać, więc podlewałam.
Gdyby ktoś szukał skutecznej pułapki na osy i szerszenie, służę:

Naprawdę działa, nawet nie myślałam, że tyle u mnie lata tego paskudztwa. Zrobienie pułapki zajmuje 2 minuty i kosztuje tyle co jedno piwo, butelka PET i kawałek sznurka.

Nasturcja mi wyrosła na kompoście i kwitnie na własną odpowiedzialność:

A poza tym Q pamięci zdjęcie kolejnej piątki maseczek.
W sumie stfffforzyłam jedenaście, dwunasta w trakcie. Nie wiem, Agajo, czy to większy kłopot niż zysk i czy chcesz jeszcze maseczki.

środa, 22 lipca 2020

kolejne prawo Murphy'ego

najostrzejsze zdjęcia ptaków ustawiają się dokładnie wtedy, kiedy fotografowany ptak ustawił się ogonem do obiektywu. :P
Dziś towarzyszyła mi pani kosica.
Wybierała robale z trawnika, podążała za śladem motyki, kiedy plewiłam maliny, obskubywała bukszpan z tego-paskudztwa-jedzącego-bukszpany, a nawet kąpała się na moich oczach w wanience dla ptaków, może metr ode mnie. Na aparat ciągle reaguje jednak dość nerwowo...

Kwiaty cukinii mniej. Mniej nerwowo reagują na aparat, znaczy.

Myślę - w kontekście czytań o Magdalenie - że bardziej tęsknię jednak za Bogiem obecnym w moim życiu niż w sakramentach. Że Bóg obecny w sakramentach jest miłym, cennym i wartościowym dodatkiem do życia, w którym już obecny jest Bóg. Inaczej to nie ma sensu. Dlatego sakramentów udziela się tylko ludziom w  Łasce...


Wyjechałam dziś, kompletnie bez powodu, z japą na mamę :(. Mam siebie dość.

wtorek, 21 lipca 2020

te tygrysie

proszę bardzo
i nawet jedną mam tygrysią żółtą...
w odróżnieniu od tej poprzedniej - nietygrysiej:
 widać różnicę? :)

Dziś poprosił o sesję zdjęciową kopciuszek.

A szerszenie się topią w najlepsze, dziś chyba ze cztery.

poniedziałek, 20 lipca 2020

bo tia

coraz bardziej myślę, że to wszystko, co mi się dzieje, dzieje się za karę. Pan ma spór ze swym ludem i oskarżać będzie Izraela, tak? Ja wiem, że to prawda. Czy człowiek jest prawy przed Bogiem? Gdyby się ktoś z Nim prawował, nie odpowie raz jeden na tysiąc. Proszę Go, by się odezwał, a nie mam pewności, że słucha. On może zniszczyć mnie burzą, bez przyczyny pomnożyć mi rany. Jestem grzesznikiem, przyznaję. Więc po co się męczę na próżno? Choćbym się w śniegu wykąpał, a ługiem umył swe ręce; umieścisz mnie tam, na dole. Nawet mój płaszcz mną się brzydzi.


Dobra. Wio.


 po południu
 zanim padła mi bateria w aparacie:


Gad to zwinka, a owad to nie wiem, co to jest. :P

W pułapce zdążyły się (od wczoraj) utopić dwa szerszenie. Za to gryzą komary - straszliwie. Porządkuję po trochę maliny i generalnie przygotowuję ogród do wizyty ciotki - tia, imieniny w koronaczasach tylko w plenerze. :P Wyszukuję też dla mamy połączeń pociągowych do Lbl do okulisty na piątek - pociąg chyba bezpieczniejszy niż bus.

Kongregacja do spraw wydała instrukcję duszpasterską o pracy parafii, podpisał ją papież. I już widzę, jak u nas jej nie przyjmą - już słyszę: bo co oni tam w Watykanie mogą wiedzieć o polskich warunkach, prawda? My wiemy lepiej... my nie mamy przecież 99% problemów, z którymi oni tam na tym zachodzie sobie nie radzą... i wcale nie chodzi mi tylko o opłaty za msze i sakramenty (u nas jest prawie oficjalny cennik, dawałam na msze jakoś dokładnie rok temu, prosto z mostu spytałam na bezczela: mam dwie stówy, na ile mszy mi starczy? Na cztery, otwarcie odpowiedziała pani z kancelarii, bo msza jest po 50 zł. :P). Bardzo problematycznie widzę na przykład kwestię misyjności parafii (po co misyjność, ludzie sami do nas przychodzą, a jak nie przychodzą, to ich problem, nie nasz). Inna kwestia to otwartość (choćby fizyczna otwartość plebanii i dostępność księży dla ludzi poza grupami wzajemnej adoracji i innymi grupami parafialnymi...). Brakuje mi też w tym dokumencie jednego akapitu na temat zasad bezpieczeństwa na parafii - bezpieczeństwa dzieci i dorosłych. I to zarówno bezpieczeństwa sanitarnego w związku z koroną, jak bezpieczeństwa związanego z molestowaniami i innymi nadużyciami tego typu. Ktoś na każdej parafii powinien tych rzeczy pilnować, niechby się nie zdarzały, ale każdy powinien wiedzieć, do kogo ma w takich wypadkach pójść. I to nie powinno być ciało jednoosobowe ani składające się wyłącznie z księży, ani nawet wyłącznie z mężczyzn. :P Co mi przypomina: w instrukcji ani słowa o kobietach w parafii. Co mogą, co nie. Co powinny, czego nie. Co się im zaleca, a co odradza. A jeśli świecka baba może robić na parafii dokładnie to samo co każdy mężczyzna świecki, a baba konsekrowana dokładnie to samo co mężczyzna konsekrowany bez święceń, to powinno być to wyraźnie napisane, żeby żaden proboszczyna nie miał prawa żadnej baby pytać, jakim prawem robi to czy tamto...

No ale to jeszcze długo nie u nas. :P

niedziela, 19 lipca 2020

Wiesz

zawsze słuchając przypowieści o chwaście myślałam, że jeśli nie Będziesz chwastów wyrywać, to zagłuszą i zniszczą Ci całe zboże. Popatrz choćby na mój ogród. Chwast rośnie bujniej, jest silniejszy, wyższy, zabiera słońce, wodę, sole mineralne. Życie zabiera. Tej wiosny z powodu braku opieki nad ogrodem i niewyrywania chwastów straciłam kilka ładnych, dobrych roślinek. Chwast wyrwałam potem i został mi śliczny ugorek. :P

Tłumaczą mi dziś, że Kościół nie może być czysty i że moje spodziewanie się dobra w Kościele jest (było :P) wysoce niewłaściwe, bo tamten tam nasiał chwastu właśnie na Twoje pole. OK, jakiś tam najsilniejszy i najlepiej przystosowany Kościół pewnie Ci przeżyje, ale ile Kościoła Stracisz pod tym chwastem, zanim go Pozbierasz i Spalisz? Tia wiem. Ciągle nie chcę wcale soli ziemi, tylko zupy. Nie zaczynu, tylko chleba. Nie ziarenka, tylko drzew i piskląt w gniazdkach. :P

Masz logikę maleńkiego Kościoła, resztek zboża ledwie przeżywających pod chwastem, soli niewidocznej w rosołku, nasionka, które dawno zgniło w ziemi, tak? Ale jeśli tak, to czym jest to wszystko, co teraz tak bujnie rozwija się na polu? Jeśli Twój Kościół jest naprawdę ukryty, ubogi, ginący, zabijany, to czym jest to-co-widzimy-jak-sobie-w-najlepsze-kwitnie? :P

Widzę w ostatnich dniach, jak straszliwie rozprzestrzenia się zło. Jak ten kąkol się rozsiewa, jak zaraża, jak się przenosi. Właśnie dlatego, że na początku, po wzejściu, był taki podobny do pszenicy. Widzę, jak to, co mogło być pszenicą (może: co miałam nadzieję, że okaże się pszenicą), zakwitło kąkolem. Bo obok rósł kąkol, który też ślicznie wyglądał jak pszenica, a potem był ostentacyjnie  dumny, że kwitnie na różowo. :P Więc jak on - taka wyborna pszenica - może, jeśli on mówi, że to dobre... ilu poszło za nim, ilu pociągnął? Ile pszenicy skąkolił, odpszenicznił?
Ile pszenicy Ci przy okazji stłamsił i zabił, na zmarnowanie, już nawet nie na kąkol?
Tak, ja się czuję zabita. Pszenicy już ze mnie nie będzie... ale wolę się spisać na straty niż iść na kąkol, Wiesz? :P


Zachodzę do mamy, a ona na pełnych obrotach i chce na spacer.  Jak z nią nie pójdę, to idzie sama. Prrr, mówię, idę z tobą. Po schodach zbiegała jak sarenka, za drzwiami zwolniła i że jej słabo. Przepełzłyśmy ze dwieście metrów w 20 minut, wróciły. Odpocznij.

Włączyłam mszę z Kalwarii Zet, przed rozdawaniem komunii wszyscy przy ludziach odkażają ręce. Można? :P Przy ołtarzu podobno tylko komunia na rękę, ale tylko na początku, potem jak kto podejdzie, warto by umieć bić rekordy na setkę i posiadać umiejętność przepychania się łokciami do przodu, jeśli ktoś chce bezpiecznie przyjmować te sakramenty... jednak :(. Ja nigdy nie poruszałam się szybko ani sprawnie, i nie umiałam się przepychać :P.

Znowu do mamy, chyba jest ok. To ja może pójdę podlać ogród. Od tygodnia na wszystkich mapach meteorologicznych u nas leje, a w realu ani kropli, ziemia się przesypuje jak piach.


po południu:
takie studium owada :)
Kolejno: bielinek, przestrojnik, szczerklina.

Dalej nie pada. Łeb mi pęka i znowu bolą wszystkie rury oddechowe.

sobota, 18 lipca 2020

jeśli lilia, to tygrysia :P

albo taka. Białej nie chcę. Nie że nie zasługuję na białą :P, świetnie Wiesz, Kto Jest i zawsze był tym Jedynym i realu, i marzeń :P. Ale te ogniste (tygrysie mi jeszcze nie kwitną), rudo-złoto-pomarańczowe lepiej mi pasują do temperamenciku :P. I to żelazo (stal?) w tle też nie jest przypadkowe, obawiam się.
Gdzie mi tam biała lilia, nabożnie wzniesione oczka, złożone rączki i buzia w ciup. No gdzie. :P

Mama trochę lepiej, odważyłam się ją zostawić i wypaść na ogród. Chciałam poprosić wiadomą ciotkę i zapłacić jej dwie dychy, żeby zadzwoniła do mamy co pół godziny i w razie czego zorganizowała pomoc (wiadoma ciotka, ta co nic nikomu nie funduje, jeśli akurat nie ma wyborów :P, nie dzwoni też dobrowolnie ani nie oddzwania, bo to wydatek :P). No ale mama uznała, że nie uchodzi, więc ja osobiście co pół godziny dzwoniłam. Z ogrodu.

Sesja zdjęciowa rusałki pawika:

 

i czerwończyka (chyba) większego:
 


No tak mi dziś wszystko a propos ognistości charakterku, no.

wieczorem
wolałabym, Panie, Żebyś chociaż czasem Pokazał, że o mnie Pamiętasz :P, że mnie Znasz i że Ci na mnie zależy, jeśli tak jest.
modlę się teraz - ze względu na wiarę Agnieszki, jeśli nie Masz żadnych innych względów dla mnie, tak?
proszę. przez Miłosierdzie. nie dla mnie. za.

piątek, 17 lipca 2020

kazanie

które nawet nie było szczytem klerykalizmu :P w porównaniu do paru innych, które słyszałam - najśmieszniejsze, że jedno z kazań, które pretendują w moim prywatnym rankingu do szczytów klerykalizmu i niezdrowej czci kapłanów było wygłoszone przez pana, który z kapłaństwa już zdążył odejść... no ale to dzisiejsze, hehe. Nie wiem czy zauważyliście, ale w dzisiejszym Słowie Jezus broni Swoich kapłanów, którzy byli głodni i łuskali ziarenka, przed prawie 50 procentami tych Polaków, co walczą z Kościołem (taka maleńka aluzja do wyniku wyborów chyba?), a Ezechiasz jest przykładem skutecznej modlitwy o powołania kapłańskie. :))))
Mam tylko jedną drobną refleksję: chciałabym, żeby kapłani Kościoła bywali rzeczywiście tak ubodzy, żeby z głodu potrzebowali ziarenek na polach szukać. :P Wtedy to może i będą kapłani, nie książęta.

Wio.

południe
nie opisuję wszystkich zamieszanek z mamą w roli głównej, ale dziś mi się w końcu pochorowała, leży i wymiotuje. Siedzę, podaję miednice, piorę, prowadzę do łazienki. Mam wyrzuty sumienia, bo teraz muszę do miasta wyjść (m. in. odebrać zakupy, które zamówiła telefonicznie rano). Myślę, że jak zadzwoni brat wieczorem, będzie mówić, że wszystko w porządku. :P


po południu
mama chyba trochę lepiej, już nie wymiotuje, ale dalej leży.
Z ostatnich osiągnięć.  Przy okazji ostatniego rozmrażania maminej lodówki znalazłam zawiniątko z resztkami drożdży, więc orzekłam, że upiekę placek z jagodami. Na oko drożdży było z 10 deko, więc taki na kilo mąki. Dziś kupiłam jagody i  w ramach pilnowania mamy usiłowałam rozczynić ciasto. I cóż, i okazało się, że z trzech kawałków zmrożonej szarobrunatnej masy jeden istotnie stanowią drożdże, zaś dwa pozostałe to kawałki ugotowanego i zamrożonego mięsa :P. Okazało się to w misce, w mące, w cukrze i w mleku :P. Mięso raczej pochodzi z zupy, więc o wybieraniu koperku z zaczynu pisać.... nie będę :P. W każdym razie skończyło się kolejną wycieczką do kolejnego sklepu - po drożdże.

W sklepie spotkałam panią opiekunkę społeczną i dowiedziałam się, że zmarła Pani De. A także wysłuchałam listy skarg i zażaleń na córkę Pani De i że gdyby syn tu był, to on by się nią dopiero zajął. Szkopuł w tym, że syn Pani De mieszka za morzami, za górami i w Polsce bywa raz na kilka lat przez tydzień. A że w zasadzie nikt nie wie, czy posiada choćby w najmniejszym stopniu umiejętności wymagane przy pielęgnacji ludzi starych i chorych, to już nieistotne. Nie ma go i jest daleko, więc na pewno jest o niebo lepszy niż ta okropna córka, co mieszka blisko. :P Tia.


wieczorem
mama chyba znowu trochę lepiej. Przesiedziałam z nią cały dzień i jestem zmęczona. :P  Brat dzwonił, mama opowiedziała, że jest chora, na co brat wyraził oczekiwanie, że będę u niej spać. I znowu mi przykro i boli mnie, że on, świetny w wyrażaniu oczekiwań, nie potrafi wyrazić najmniejszej propozycji jakiejkolwiek pomocy... choćby: ja przyjadę i zaopiekuję się mamą przez 3 dni, a ty odpocznij. Czy propozycja zabrania jej do jakiegoś lekarza w stolycy. Chociażby teraz w perspektywie operacji na woreczek.
Siedziałaś cały dzień, to całą noc posiedź i jutro bądź gotowa do dalszej skutecznej opieki, ty. :P Tu mi się ciśnie w świadomość cała seria zwykłych epitetów. Tia, żałuję, że jestem. Zupełnie nie wiem, czemu mnie Stworzyłeś i po co.

czwartek, 16 lipca 2020

z mchu...

...i paproci :)
... i nie tylko :))).
Ogłaszam też, niestety, początek sezonu łowieckiego na szerszenie. Spotkałam dziś w ogrodzie trzy - i o trzy za dużo. Już piwo kupiłam. :P