poniedziałek, 31 stycznia 2022

upaliło mi się zero

 w ścianie, cokolwiek to jest. Tak powiedział pan elektryk ze spółdzielni. I że teraz mam dwie opcje: 

1. tańsza, wygodniejsza ale tymczasowa - przeciągnąć zero przez dwie ściany z dużego pokoju po kabelku albo

2. Robić rozwałkę całego mieszkania i wymienić wszystkie kable. Z pięćdziesięcioletnich aluminiowych na nowe miedziane. Wersja droższa i mocno kłopotliwa, i pewnie to byłby ostatni remont mojego życia (mam nadzieję) - i do końca życia by mi te kable starczyły, daj Boże, bezawaryjnie. 

Bo w wersji 1 wystarczy, że w dużym pokoju upali się kolejny kabelek i nie mam prądu w żadnym gniazdku w domu. Może się nie upali. Ale może upali się, na przykład, pojutrze. Kto wie.

Po lekcjach będę szukać jakiejś ekipy i prosić o radę. Wiem, nikt za mnie nie zdecyduje. Wrrrr.

Na razie komputer z ruterem wiszą na jednych trzech przedłużaczach podciągniętych z przedpokoju, a lodówka na innych dwóch przedłużaczach podciągniętych z łazienki. 


wieczorem

Muszę jutro iść na ogród i przynieść do domu przedłużacz od kosiarki, zanim wybiję zęby na tych kablach na podłodze. Wygrała opcja remontu totalnego po stwierdzeniu, że mam w domu trzy czynne gniazdka, a i te nie wiadomo na ile starczą. No i po negocjacjach z bratem na tematy hm ekonomiczne... 

Przeszłam do poszukiwania poważnej ekipy remontowej. Ta, którą znalazłam, ma wolny termin w... jesieni. Mam nadzieję, że tego roku. 

Przeżyć do jesieni na trzech działających gniazdkach? Oczywiście, że się da, byle tylko te trzy nie odmówiły współpracy. I to też, psiakość, jest ubóstwo, niezależnie od ślubów czy nieślubów. 

Potrzebuję, Żebyś mnie Przytulił. I wiem, g* z mojego potrzebowania. 

145.

niedziela, 30 stycznia 2022

no to nie był

 najlepszy dzień w moim życiu. Nie lubię czekać, nawet na elektryków. Ani na fachowców od drzwi. Do tego odkrywam w sobie niekwestionowany talent do fffkurzania szefowych moich. Na przykład tym, że poprawiam plan, którego podobno nie da się poprawić. Wredota. 

Do tego wicher i śnieg z deszczem, i zacinające się drzwi. I mama, ciągle chora, a w sobotę trzeba by jechać na zastrzyk... 

Że drukarka nie chciała mi (poprawionego) planu wydrukować, to już pikuś. No ale naprawdę za dużo rzeczy naraz mi się psuje, no.

144.

sobota, 29 stycznia 2022

złapałam panów od gazomierzy

 dopilnowałam wymienienia wszystkich rodzinnych liczników. I co? I okazało się, że mój gazomierz ma jakieś przebicie z prądem, bo kopie i iskrzy. Mam skontaktować się ze spółdzielnią, żeby przysłali elektryka do sprawdzenia. I zaczynam się liczyć (dosłownie) z koniecznością gruntownego remontu, z wymianą kabli, czyli z pruciem ścian... już mi niedobrze. 

Dodatkowo mnie fffkurza, że nie mam podanego planu na następny tydzień, bo plan się tworzy, bo nauczyciele chorują i kto ich wie, czy wstaną, czy będą chorować dalej. W poniedziałek po południu znowu rada... jak tu umówić się z fachowcem w takich warunkach? 

Przekracza mnie to wszystko. Nie wiem, może największym wyrzeczeniem samotnie żyjących w świecie form życia konsekrowanego, męskich i żeńskich, jest właśnie to. Że nie ma ci kto drobnego remontu zrobić. Albo ugotować pierogów czy zaszyć rozdartych spodni. Albo przypilnować jakiejś sprawy w domu, kiedy akurat ty musisz wyjść. 

No i idzie ten drugi lutego, i nie po raz pierwszy zastanawiam się, czy ja to w końcu jestem forma życia konsekrowanego, czy nie. Bo trzech ślubów nie składałam i co teraz. 
Co do czystości to akurat sumienie mam na całej linii, i czasowej, i wymiarowej, absolutnie czyste. Co do ubóstwa nie mam złudzeń, że żyję w większym niż przeciętna zakonnica w tym kraju. Co do posłuszeństwa, tu jak każda baba mam najwięcej za pazurkami, oj mam. Może też nie więcej niż przeciętna zakonnica... chociaż przyznaję, że prawdopodobnie wyleciałabym z każdego zakonu i zgromadzenia, jakie potrafię sobie wyobrazić. Nikt by nie wytrzymał z taką cholerą (dlatego wyrażam najszczersze gratulacje wszystkim, którzy mnie nie poślubili :). Nie wiem, co za lat iks postanowi Kościół, który jak dotąd wytrwale się kłóci o te dziewice konsekrowane(?) i to pewnie potrwa jeszcze z paręset lat. Pewnie, że bym chciała, żeby uznali, że jesteśmy pełnoprawną i prawdziwą formą życia prawdziwie konsekrowanego. Ponadto marzy mi się analogiczna forma samotnego życia w świecie dla mężczyzn, uznanych przez Kościół jako forma życia prawdziwie konsekrowanego, nie jako pustelnicy gdzieś w głuszy, tylko w mieście, na wsi, w zakładzie pracy.

I znowu, qrcze, marzy mi się, żeby faktu konsekracji nie mierzono ilością składanych ślubów, tylko jakością życia może? I marzy mi się, żeby jedna forma życia konsekrowanego nie patrzyła krzywo na drugą, z pozycji swojej większej doskonałości/prawdziwości/wspaniałości. I marzy mi się, żeby Kościół mnie potrzebował. 
Amen.


wieczorem

elektryczna zagadka logiczna.
1. Jeżeli licznik od gazu kopie, to musi być podpięty pod prąd. 
2. Miejscem, gdzie rura od gazu styka się z prądem z sieci, najprawdopodobniej jest kuchenka gazowo-elektryczna.
3. Znajdź miejsce, w którym twoja kuchenka podłączona jest do prądu i odłącz ją, a licznik przestanie kopać. 

Dotąd czysta logika. Teraz duży problem logistyczny: gdzie właściwie moja kuchenka jest podpięta pod prąd? Gdzieś z tyłu za szafkami w kuchni?

Znalazłam w środku w jednej z kuchennych szafek tajemnicze gniazdko z włączoną równie tajemniczą wtyczką. Zakładając, że to wtyczka od kuchenki, dokonałam rozłączenia. I... wyłączyło mi prąd w połowie domu w gniazdkach. Cała kuchnia i cały mały pokój (ten z ruterem). Sprawdziłam bezpieczniki - ok. Prądu niet. Włączyłam tajemniczą wtyczkę do gniazdka - prąd jest. Tyle, że licznik od gazu prawdopodobnie kopie... 

Nie wiem, skąd i dokąd prowadzi kabel od i do gniazdka. Musiałabym odsuwać od ściany wszystkie kuchenne szafki i zapewne mnie to czeka. Sama tego nie zrobię... sama to mogę powynosić wszystkie kuchenne utensylia z rzeczonych szafek. Najwyżej. Czyli już wiem, co będę robić jutro. 

Przeraża mnie wizja zrujnowanej kuchni, a jeszcze bardziej wymiany wszystkich przewodów elektrycznych w całym mieszkaniu. 

143.

piątek, 28 stycznia 2022

ostatni dzień kolejnej pompejanki

 jak każdy taki ostatni dzień totalnie do d. Coś, co interpretuję jako "a właśnie że nie skończysz". I paradoksalnie może to jest jednym z motywów, dlaczego - na złość, na cholerną złość, z czystej złośliwej babskiej przekory - kończę. Nie wiem, może skończę o 2.00 w nocy, jak parę razy. Ale skończę. 

Puryści pompejankowi twierdzą, że taką pompejankę do 2.00 w nocy mogę sobie wsadzić, bo i tak się nie liczy. Ja tam nie wiem, kto liczy pompejanki i jak, i czy o północy czasu lokalnego zamyka sklep, choćby w pół zdrowaśki. Fakt, o nieliczeniu się/nieważności pompejanek zwykle mówią ci, którzy rzeczywiście potrafią w sekundzie zakończenia własnego urzędowania zatrzasnąć człowiekowi drzwi przed nosem, jakikolwiek byłby powód przyjścia takiego człowieka... może myślą, że to cecha Boska. W nich. Pomiędzy miriadami innych Boskich cech, jakie u siebie zauważyli. 

Tak czy siak, dzień do d. Do popołudnia nauczanie zdalne z przewidywalnymi atrakcjami. Potem obiecałam mamie, że zaniosę jej do MOPSu papiery w sprawie tej rządowej dopłaty do ogrzewania domu, którą tak namiętnie reklamują w telewizjach i prasie, także katolickiej. Więc nie zważając na kapiący deszcz i urywający łeb wiatr ubrałam się i pomaszerowałam na drugi koniec miasta. U nas drugi koniec miasta nie jest specjalnie daleko. 

Po drodze... Po drodze mijałam mieszkanie po ciotce i wyciągnęłam ogromne papierzysko, które wsunięto w szparę w drzwiach. Papierzysko głosiło, że w czasie nieobecności właściciela gazownia wymieniła licznik gazowy znajdujący się na korytarzu i prosi o pilny kontakt właściciela z gazownią w celu sprawdzenia, czy wszystko działa (i podpisania protokołu).  Zaklęłam. Wczoraj, mijając mieszkanie ciotki, zauważyłam gościa, który zmieniał liczniki. Spytałam go grzecznie, czy pod numerem mojej ciotki (wymieniłam go arytmetycznie i nie był to numer trzycyfrowy) też będą zmieniać liczniki. Usłyszałam, że nie. Więc nie czekając poszłam do domu... Widocznie niektórzy pracownicy gazowni nie umieją liczyć do dziesięciu. A ja mam kolejną sprawę do pilnowania, wyczekiwania na fachowca, zawalania innych spraw, bo nie mogę wyjść z domu i takie tam przyjemności.

No ale, klnąc pod nosem, poszłam dalej. Najpierw, korzystając z faktu, że na tym samym końcu miasta mieści się firma, która mi wstawiała drzwi (a zamki nadal zacinają mi się fatalnie i istnieje obawa, że któregoś dnia albo nie wyjdę z domu, albo do niego nie wejdę) - potuptałam do rzeczonej firmy. Od bardzo uprzejmej pani przyjmującej zamówienie otrzymałam numer telefonu do pana fachowca i informację, że sam fakt przyjazdu do mnie będzie mnie kosztować 50 złotych polskich, bez względu na wysokość późniejszych kosztów ewentualnej naprawy. Nastrój na wyrazy zelżywe jakoś nie chciał mnie opuścić, ale potuptałam dalej. Dzielnie próbując nie kląć, a raczej odmawiać ten różaniec. 

Pod MOPSem zauważyłam sporą kolejkę na zewnątrz i spory tłumek w środku. Pan w jakimś mundurze wypuszczał jedną osobę, otwierając drzwi z klucza, i wpuszczał kolejną jedną osobę, z grubsza co kilkanaście minut. Nadmieniam, że na zewnątrz budynku nadal wiało jak podczas sztormu, a deszcz nadal sobie kropił. Kolejka pokornie czekała, wymachując płachtami wniosków o dofinansowanie. Jakaś pani narzekała, że ona już raz odstała tu półtorej godziny, ale ją odesłali, bo seniorka, dla której załatwia dopłatę, nie złożyła w jednym z licznych przewidzianych miejsc przewidzianego podpisu. Dla ciekawych: wniosek o dopłatę liczy sobie 10 stron A4. Dopłata wynosi 400 złotych na rok, podejrzewam, że  trzeba od tego odliczyć należny podatek. Chyba od wzbogacenia.

Podczas oczekiwania połączonego z wymachiwaniem zorientowałam się niekomfortowo, że to, czym ja wymachuję, różni się od tego, czym wymachuje reszta kolejki. A ponadto na ostatniej stronie w miejscu na kolejny podpis wnioskodawcy widnieje linijka pustych kropek. Trzy razy prosiłam mamę przed wyjściem, żeby podpisała wszędzie, gdzie pisze "podpis wnioskodawcy". I co? I g. A ponieważ kolejka podsunęła się pod drzwi na tyle, że byłam w zasięgu klamki, przy pierwszym otwarciu drzwi przez pana w mundurze zapytałam go, czy mam właściwy wniosek. Popatrzył i dał mi formularz taki, jakim wymachiwała reszta kolejki, kazał wypełnić jeszcze raz i przyjść w poniedziałek... Poszłam. Nawet nie próbowałam już ani odmawiać różańca, ani kląć.

Po drodze, drżąc, że pogniotę nieco i tak już obmoknięte płachty formularza, poczyniłam podstawowe zakupy i nawiedziłam szewca, dowiadując się, iż wymiana fleków w najwygodniejszych butach, jakie mam, będzie mnie kosztować ze 3 dychy. Po czym dotarłam w końcu do domu, poinformowałam mamę o wszystkich nowinach i porównałam formularz otrzymany dziś z tym, który mama wypełniła wcześniej. Różnił się. Formą graficzną. 

Zadzwoniłam do pana od drzwi, ma zadzwonić w przyszłym tygodniu. Pan upewniał się kilkakrotnie, że zdaję sobie sprawę, że przyjemność zobaczenia go pod moimi drzwiami będzie mnie kosztować pół stówy. Tak, proszę pana, wiem, ale nie mam wyboru. Jeśli pan nie przyjedzie i tego nie zobaczy, to ja naprawdę któregoś dnia do domu nie wejdę. Pan się zdumiał i zostawiłam go w tym zdumieniu, bo trzeba było jeszcze rozebrać u mamy choinkę...

No i właśnie taki to był dzień. Nie wspomnę, że znowu dostałam maila od szefowej, czepiającej się, że mam braki w dzienniku - oczywiście, że mam braki, skoro lekcje prowadzę do 13.00, to jak mam o 11.00 wstawić frekwencję na ostatnich lekcjach? I że to pewnie znowu jak z tymi końmi u Młynarskiego - łatwiej opieprzyć tego grzecznego, bo on nie kopnie. 

Wiem, naprawdę nie dzieje się nic, co byłoby strasznie złe albo nad czym warto się rozklejać, ale zwyczajnie chce mi się siąść i płakać. Typowe. Ostatni dzień pompejanki. Gorsze niż ostatni dzień cyklu.

Niestety, jedno drugiego nie wyklucza. :P

142.

czwartek, 27 stycznia 2022

ko... ko... i nauczanie zdalne

 czyli 2 razy ko... i wcale nie zamieniam się w kurę. Nawet w domową. 

Pierwsze ko... jak test na ko...wida. Zrobiłam mamie. Ujemny. Chwała Bogu. Naprawdę jestem najszczerzej wdzięczna, bo bałam się dwóch kresek na teście tym razem. Wygląda na to, że mama przerabia wirusa podobnego do tego, który dopadł mnie w święta...

Drugie ko... to ko...sy w karmniku. 

Wstaję ja rano, wyglądam przez okno, i proszsz.


 Wyżera kos z klatki słonecznik aż miło, tylko ogon do góry zadarł, bo mu się w klatce nie mieści.


Na podłodze jest wygodniej i więcej miejsca na kosie ogony.




A przy okazji - to wcale nie ja zrobiłem ten okropny bałagan....


Zresztą. Bałagan na nauczaniu zdalnym jest większy niż na moim balkonie, nawet po inwazji (nalocie) kosów. 
Z zasady prowadzę lekcje z domu, bo nie znam szkoły, w której internet wyrabia nauczanie zdalne. Z kim i z jakiej szkoły nie rozmawiam, wszędzie jest to samo: polowanie na salę z zasięgiem, problemy z logowaniem, jak już się uda to albo mnie widać, albo słychać (nigdy oba naraz), wywalanie z sieci co kilka minut, zero możliwości technicznych udostępniania filmiku czy zrobienia interaktywnej gry i takie tam. Więc zastrzegłam, że ja zdalne tylko z domu i koniec. No więc wchodzę, wrzucam link, czeeekam.

 Zajęcia miały się zaczynać o 9.00. Pierwszy uczeń zdołał się zalogować o 9.03. Kolejny po minucie, ale po kolejnej już go wyrzuciło. O 9.05 weszło znowu kilka osób, z czego połowa napisała na czacie, że nie działają im mikrofony. Dobra, zaczynam zajęcia. W międzyczasie wchodzi ten, którego wywaliło, ale ani nie widzi, ani nie słyszy. Piszę na czacie, żeby spróbował wyjść, zrestartować i wejść jeszcze raz. Wychodzi. Lekcja w toku. Pojawia się... nie ten, którego wywaliło, nie. Pojawia się zupełnie inna panienka, która na czacie pisze mi, że jest jej przykro, ale nie będzie się do mnie odzywać, bo... ją gardło boli. :))) Tu ja musiałam na chwilę wyłączyć swój mikrofon... :P Dobra. Lekcja w toku. Pojawia się w końcu ten, którego wywalało, ma tym razem wizję i fonię. Ostatni uczeń wszedł 10 minut przed końcem zajęć, z czego dobre 5 minut zmagał się uzyskaniem fonii. 

No i prowadź tu lekcję :))), ile tylko chcesz... Tylko dwa tygodnie tego cyrku, tylko 2 tygodnie...

141.

środa, 26 stycznia 2022

wilk finalny

 


po rozbieleniu i lekkich retuszach. Zaniosłam go do pracy, w końcu w pracy go dostałam do malowania :) - wyraziłam wdzięczność darczyńczyni :))), a dziewczyny orzekły, że wilk tam musi zostać. Zatem będzie sobie samotnie wisiał w pokoju nauczycielskim. W kanciapie zwanej pokojem nauczycielskim. Samotnie, bo od jutra zdalne...




Jak się za nim stęsknię, to go zabiorę. 

140.

wtorek, 25 stycznia 2022

zgadnijcie, dlaczego

 część klas od pojutrza (sic) idzie nagle na zdalne... bo jest pandemia? puuudło. Bo dzieci się zarażają? Puuuudło. Bo dzieci przenoszą zarazę na starszych? Puuuudło. Bo komuś w tym kraju zależy na zdrowiu i życiu ludzi? Skąd. 

Prawdziwy powód brzmi: sanepid nie wyrabia. Znaczy jak szkoły działają hm normalnie, to sanepid nie wyrabia z ich zamykaniem. Trzeba odciążyć sanepid, więc trzeba część szkół zamknąć z automatu. Żeby sanepid tego robić nie musiał. I zaczął wyrabiać. Co to by się działo, gdyby w tym kraju nie było sanepidu... wszystkie szkoły mogłyby pracować normalnie.... Rozmarzyłam się. 

Oczywiście, małe dzieci, za opiekę nad którymi trzeba by było rodzicom płacić, do szkoły normalnie chodzą, bo ich nauka zdalna się nie opłaca. A sanepid może da się ugłaskać zamknięciem połowicznym? 

O tempora, o mores. 

Głodna jestem. Wróciłam z roboty zmęczona, z ogromnym bólem głowy, położyłam się. Potem mi się nie chciało jeść i nie jadłam. Każde jedzenie muszę zgrać z braniem leków w odpowiedniej odległości od posiłku. Więc gdybym teraz zjadła, to leki brałabym w środku nocy. Co gorsza, leki popija się szklanką wody, którą potem trzeba wysikać. Też w środku nocy, ok, bardziej nad ranem. Tak czy siak, gdybym teraz zjadła, ze spania nici. Więc nie jem. Zjem jutro rano.

Maturę podstawową udało mi się zdążyć zrobić. Rozszerzoną może zrobię w ramach konsultacji z maturzystami któregoś zdalnego dnia. Zobaczę, jaki dostanę plan. 

Najżałośniejsze, że wszystko zmienia się od pojutrza, a nikt jak zwykle nic nie wie i mamy jeden dzień, żeby to jakoś poukładać. Chyba sanepid był bardzo fffkurzony i wywierał zdecydowane naciski. 

139.

poniedziałek, 24 stycznia 2022

matura przygotowana

 pierwsza rada semestralna miniona. Na czwartej lekcji już ledwie mówiłam, kaszel mało nie zadusił. Zobaczymy co dalej. 

Mama generalnie bez większych zmian, czekamy, obserwujemy. Jutro-pojutrze katar powinien maleć, jeśli jest infekcyjny. W każdym razie, Bogu dzięki, gorzej nie jest. 

Strasznie przeszkadza mi babskie dźwiganie na barkach całego świata i połowy kosmosu, odpowiedzialność za pandemię, szarańczę, śnieżycę, powódź i gradobicie... BTW, wiecie, o Szanowni, że znaleziono poważny argument do tezy, jakoby Jezus była kobietą? Bo nawet jak już umarł, to jeszcze wstał, bo trzeba było tyyyyyle rzeczy zrobić... zupełnie po babsku. 

I nawet nie ma sprawy, ja mogę te sprawy i tych ludzi nosić, ja udźwignę jeszcze i parę razy tyle, i jeszcze mnie siekierą nie zarąbiesz. Najgorsze, że trzeba to wszystko nieść samemu. Że mnie nikt nie poniesie. A wielu dokopie. I znowu: kto to wszystko uniesie, jak nie głupia baba? 

Na domiar rozkoszy spaliłam żarówkę w lampce, musiałam na chybcika przekręcać jedną z górnego żyrandola :P, żeby mi coś nad głową świeciło - dziś dokupiłam jakieś trzy nowe żarówki. I rozwaliłam młynek do mielenia kardamonu do kawy, i teraz to już na pewno dorwie mnie megadeprecha, buuu. 

138.

niedziela, 23 stycznia 2022

no boję się, że

 zostanę w tym wszystkim sama, jak zwykle. I nie mam już siły tego sama dźwigać.

Ledwie (i nie do końca) wylazłam z objawów zaostrzonej alergii, a już z katarem i bólem zatok w łóżeczku leży mama... żeby było śmieszniej, jeszcze rano pobiegła do kościoła. Jeśli to jest infekcyjne, to współczuję sąsiadom z (zatłoczonej) ławki. W międzyczasie szefowa dzwoni, że jedno, drugie, trzecie. W tle: tak wiem, to tylko katar, ale jeśli za dwa dni nie ustanie albo w międzyczasie będzie gorzej, to muszę jej kupić kowidowego testa i zrobić go, a najgorsze, co będę musiała zrobić, gdyby wyszedł dodatni... cholera, Żebyś Ty raz, jeden jedyny raz ze mną Był, Żebyś nie Miał mnie w, Żeby Cię obchodziło, no... I że gdybym była tak złośliwa, na jaką wyglądam, to powiedziałabym, że mama nie ma prawa na nic chorować, bo przecież była u komunii. 

Widziałeś Mahdiego, więc nie zachorujesz. Klasyka.

No tak, no, normalnie się boję. 

...wszyscy, na których praktyczną pomoc i realne wsparcie mogłam liczyć, już nie żyją... nawet ci, którzy i tak nic nie robili, ale stali obok, a ja musiałam się sprężyć, żeby się przed nimi popisać :P. 


poza tym - dostaję jakieś wiadomości z jakiegoś serwisu blogowego, nawet ich nie czytam, zdumiewam się tylko - no tak, kiedyś miałam u nich bloga. Dawno. Wisi gdzieś tam jeszcze czy usunęli? Nie, nie szukam nawet. 

poza tym - ostatnie dni kolejnej pompejanki. Gdybym cię, gościu, potraktowała tak, jak ty potraktowałeś pewne polecenie egzaminacyjne, to dawno bym tą pompejankę skończyła, wiesz? :P 

137.

sobota, 22 stycznia 2022

przez okno

 




to wyjątkowo surrealistyczne :) ale mi się podoba:



Poza tym dzień głównie na sprzątanie i odpoczywanie po sprzątaniu. Z zatok powooooli sobie spływa... gdybym była uczniem, to powiedziałabym, że chcę jeszcze tydzień zwolnienia. Tymczasem muszę wracać i czekają mnie naraz matury próbne zaległe z zeszłego tygodnia i wszelkie przyjemności związane z końcem semestru planowo przewidziane na najbliższe tygodnie. Naprawdę, marzę o emeryturze. 

136.

piątek, 21 stycznia 2022

przy okazji rozbierania choinki

 

zaczęłam się zastanawiać nad ostatnio zauważonymi artykułami typu "kiedy katolik powinien rozbierać choinkę". A potem nad artykułami "co katolik powinien napisać na drzwiach". "Co katolikowi wolno jeść". "Czego katolik nie powinien czytać". "Jakich filmów katolik nie powinien oglądać". "Czy katolik powinien się szczepić". "Co katolik może robić w niedzielę". 

Nie wiem, czy rozbierając choinkę 21 stycznia jestem katolikiem, skoro katolik może rozebrać choinkę 6 stycznia. Albo 2 lutego :P. Ale śmiech śmiechem, lista powyższych pytań świetnie pokazuje, jak dogłębnie udało nam się sprowadzić wiarę do "kiedy/co katolik (nie) powinien". Nieprawdaż?

Święty Paweł by nam złoił właściwe części ciała równo. Cedzimy te komary, połykamy te wielbłądy, pilnujemy dni składania dziesięcin z mięty, ruty i kminku eeee... ze święconej kredy i choinkowych gałązek, a jakże. Ponieważ nie bardzo znamy się na fazach księżyca, święta pełni i nowiu zastąpiliśmy sobie innymi rytualikami, od przestrzegania których uzależniamy definicję naszej wiary. A tak naprawdę mamy głęboko w i wiarę, i człowieka, i Boga. Został nam tylko szabat. Jako rytualik do przestrzegania. Bo to nas określa. 

Bo łatwiej jest spełniać wymogi rytualne, łatwiej słuchać ślepo zaleceń jednego czy drugiego guru, łatwiej nawet schematycznie korzystać z sakramentów, niż myśleć. I kochać. 

Ot, takie rozkminy przy rozplątywaniu kabli od choinkowych lampek. 

135.

czwartek, 20 stycznia 2022

burzy śnieżnej nie było

 


Poprószył śnieg, przez chwilę była zamieć. Śnieg nie przykrył nawet trawy. 

W karmniku całe stada sikorek.









i szczygły.




Szczygiełki odganiają od żarcia inne szczygiełki, co widać trochę na przedostatnim zdjęciu - ten przy żarciu syczy na tego drugiego. Próbowałam złapać stroszące się jedna na drugą sikorki, ale jakoś nie wyszło. Może kiedyś. 

Czuję się trochę lepiej. Może jutro będzie już dobrze.

Mama znowu nasłuchała się różnych pobożnych niewiast, którym codzienna Komunia święta gwarantuje szczęśliwe i długie życie w nienaruszonym zdrowiu. I jest oburzona, że ja tej wiary nie podzielam... jakoś nie wierzę w hm sakramentalne formy opieki zdrowotnej. Zbytnio przypominają homeopatię... albo uroki. Takie tfu na psa. Tak czy siak, obawiam się, że u mamy znowu mam, jako niewierząca, przechlapane. 




134.

środa, 19 stycznia 2022

taki szczygieł to ma dziób

 no.


Niezłe dziobicho. 

Miałam ostatnio okazję obserwować układ kolorów na... ogonie dzwońca. :P Zdumiałam się, że szary ogon szarego dzwońca jest tak misternie piękny. 

Poza tym siedzę w domu i walczę z zatkanymi zatokami i z atakami kaszlu, zwłaszcza w nocy, żeby sąsiadów za bardzo nie budzić. Pewnie jest pół ciuta lepiej, ale. Chyba będę musiała wybrać się do alergologa... kiedyś. Szukam w internecie, większość z nielicznych, jakich znajduję, to pediatrzy. Nie wiem, czy starczy mi samozaparcia (i kasy), żeby choćby testy wszystkie porobić... bo jak czytam, to teraz tych testów jest iks rodzajów, nie jak kiedyś - jeden z krwi, a drugi z zadrapań na przedramieniu. Na żadnym mi nic nie wyszło, btw. Ale wtedy alergologia stanowiła wielkie misterium, pamiętam, jak się uczyłam, cała wiedza o reakcjach alergicznych zamykała się w kilku stronach tekstu, napisanego zresztą tak, żeby biedny adept nauk przyrodniczych nic nie zrozumiał. Podobnie było zresztą z genetyką, budową komórki i paroma innymi dziedzinami biologii, które do dziś zdążyły się bujnie rozwinąć. 

Alergikiem był mój dziadek i mój ojciec, ja od szczeniaka miałam wysypki po zjedzeniu takich, na przykład, truskawek (dziś z owocami mi przeszło, działają na mnie jajka, a i to jedzone w postaci czystej, w jajecznicy lub na twardo, w cieście już nie). Odkąd pamiętam, miałam też alergiczny katarokaszel i zapalenie zatok, oczywiście leczony penicyliną w zastrzykach, której kolejne serie nic nie dawały... i tak się wlokło. Tyłek miałam wiecznie tak skłuty, że odczyny po szczepionce to pikuś. Pamiętam też jakiś jeden w życiu alergiczny odczyn poszczepienny na ramieniu, miałam z sześć lat, ale nikt nie potrafi odtworzyć, co to była za szczepionka. Generalnie leki ok, jedzenie ok, kurz w normalnych ilościach ok, owady ok (szerszeni nie sprawdzałam), gorzej z pogodą. Gnijące liście, mokry, zapyziały świat - i proszę bardzo. Zwykle był to wrzesień-październik i kwiecień-maj. Teraz, przy tych zimach, jest jak jest...

Czynniki genetyczne pewnie też. Piersią karmiona za długo to ja nie byłam, więc sztuczne karmienie, być może? Na pewno nie wychowywałam się w sterylnych warunkach :P, o nie... Ale wydaje mi się, że z tymi moimi alergiami jest jak z anemią: że to choroba autoimmunologiczna, czyli bunt przeciwko własnemu życiu. Nie wiem, czy można coś z tym zrobić, pewnie nie. Pewnie już tak będzie.

Odczulać się nie zamierzam, chcę tylko to ogarnąć. Zbadać w końcu, na co to właściwie mam (pleśnie????), co mam robić, żeby nie dopuszczać do zaostrzenia, co mam mówić lekarzowi rodzinnemu, jak objawy się zaostrzą, jakie leki stosować, żeby zadusić objawy. Tylko tyle od tego alergologa chcę. No. 

I tak sobie myślę, że zatkana  i tak jestem równo, i że gdybym na kupę złapała jeszcze teraz jakiego kowida, to nie mam szans. Jak mi się udaje chwilowo odetkać te zatoki i zaczerpnąć powietrza normalnie, to aż mi się we łbie kręci. Od nadmiaru tlenu :P. 

133.

wtorek, 18 stycznia 2022

jeszcze o wilkach

 


Nie jestem pewna, czy podobają mi się te surrealistyczne błękity, zielenie i purpury, chyba będę to rozbielać dla większego naturalizmu. 

Siedzę w domu (leżeć się nie da, bo zatyka od razu), opanowaliśmy, czyli zakręciliśmy kranik w nosie i w zatokach, za to teraz wszystko jest gęste i zatkane. I obolałe. Mam dalej sterydy, tylko dawka mniejsza. I zmienione leki na alergię, chyba bilastyna lepiej na mnie działa. I mam dużo pić, bo te wszystkie cholerstwa coś dziwnego robią z wodą w organizmie - zaczynam zapominać, że nerki wbudowano mi jako wyposażenie podstawowe. :P

Za oknem słoneczko i całe stada szczygłów. Nie wiem, jakieś przelotne (przylotne?) szczygły się trafiły w tym roku chyba. Zalatuje też pewien ciekawy egzemplarz sikorki bogatki, samczyk, ciemniejszy niż inne (robi wrażenie brudnego) - to, co inne sikorki mają żółte, u niego jest zielonkawe. Ma, biedactwo, przerośnięty dziób - albo ze starości, albo wada genetyczna - zrogowacenia na dziobie przerosły i dziób jest jak u krzyżodzioba, obie części za siebie haczykowato zachodzą. Pewnie niedokarmiany, poza miastem, dawno by padł z głodu. Na razie systematycznie nawiedza mój karmnik i wygląda na to, że ogólna kondycja dobra. 

To gdzie to ja mam chustki do nosa???!!!!
132.

poniedziałek, 17 stycznia 2022

no i mam L4

 po przekaszlanej nocy dotarłam do lekarza, lekarz - jak kilkunastu przed nią - powiedziała, że nic tam nie ma, żadnego zapalenia ani infekcji. Prawdopodobnie ostra alergia. 

wróciłam od lekarza, najadłam się leków i poszłam spać. Obudziło mnie wycie wichru (u nas nie grzmiało) i z trudem skonstatowałam, że śnieżyca w toku.






Popadało, stopiło, trawa znowu zielona. 

131.

niedziela, 16 stycznia 2022

naprawdę mam już dość

 zaczęłam smarkać kiedy, w 4 niedzielę adwentu jakoś? Przesmarkałam całe Boże Narodzenie, dziś druga niedziela zwykła, a ja smarkam i kaszlę w najlepsze. Sprawdzam po internetach, czy mogę połączyć poranną dawkę feksofenadyny z późnowieczorną dawką bilastyny. Podobno przy ostrych objawach i ważąc ponad 50 kilo można :P. Objawy ostre mam, co do wagi, 50 kilo ważyłam 20 kilo temu ostatnio.

A jutro z takim kaszlokatarem do roboty mnie nie wpuszczą... 

Obolałe zatoki, lejąca się przezroczysta mazia, obżarta śluzówka, zmęczona kaszlem krtań, oblane słonawą przezroczystą wydzieliną powiększone migdałki, wykończona ciągłym kaszlem przepona. Zatyka mnie z prawej zatoki szczękowej, po czym przenosi się na lewą i z powrotem. Łazi jak przelewająca się tam i nazad mazia. Więcej objawów nie pamiętam. Apropos, nie mogę dotrzeć do spowiedzi, bo non stop jestem infekcyjna. 

Mszę oglądałam dziś w internetach zazdroszcząc, że nie mam takiego kościoła within walking distance. Chociaż może gdybym miała, oglądając go z bliska też rozczarowałabym się gorzko, wiem. Zawsze tak jest. A jedna z definicji nienawiści mówi, że nienawiść jest rozczarowaną miłością... i nie wiem, czy więcej jest grzechu w tej nienawiści, czy było w głupiej, małpiej miłości, z której nienawiść powstała? Miłości nie do człowieka, może do grupy, do instytucji, do... wspólnoty?
Wszystkim miłującym wspólnoty i grupy pod rozwagę.

Inna definicja: wiara to cierpliwość do Boga. Pewnie tak. Dziesiąty, setny, milionowy raz ci nie Odpowiada, Pozwala, żeby wszystko ci się na łeb zawaliło, a ty jesteś cierpliwy. Ale wiara to też cierpliwość do ludzi, którzy w imieniu wspólnoty krzyczą na ciebie, że powinieneś to czy tamto, że to twoja wina, że nie masz wiary. Że to przez twoje grzechy.
Nie odwinąć się, nie skwitować, że tia na pewno, nie rzygnąć nikomu w ślepia obrzydliwością jego własnych grzechów. Choćby jadowitych jak kwas siarkowy, choćby zamiatanych pod niezwykle kosztowny dywan, w którym jad już dawno dziurę na dziurze powyżerał. Choćby te dziury były mozolnie zakrywane podeszwami wypolerowanych butów z najdroższej wielbłądziej skóry. I choćby już nóg do zakrywania tych dziur powoli brakło. 

Izrael wcale nie poszedł w niewolę za swoje grzechy - mówił ku mojemu zdumieniu na tym kazaniu. - Znaczy oni sami tak mówili, pisali, sami byli o tym przekonani. Ale prawda historyczna była taka, że tą niewolę zorganizował im szereg czynników zewnętrznych, chociaż ich wina w tym czasie nie była specjalnie większa niż kiedykolwiek wcześniej czy później, kiedy akurat w niewoli nie byli. To nie jest tak, że jak ci się w życiu powodzi i realizują się twoje plany, znaczy Bóg ci Błogosławi, bo Jest zadowolony z twojego sposobu życia, czyli żyjesz względnie dobrze. I to nie jest tak, że  ci się wszystko popaprało, to Bóg ci nie Błogosławi, bo cię przez twoje grzechy Odrzucił. Oni tak myśleli, a prorok po proroku próbował im powiedzieć, że nie. I to jest dzisiejszy Izajasz. Izajasz Trzeci.

Tak mówił, a ja myślałam :P. Na ile Bóg Kieruje (Kontroluje?) tak zwane okoliczności zewnętrzne. Czyli: ile Bóg ma wspólnego z historią. Czy jak Babilon pochłonął Izraela, to była wola Boża/kara Boża, czy okoliczności/ludzki wybór. A jak ojczym gwałci kilkunastolatkę, to co to jest?

Mam ostatnio w okolicy parę podobnych problemów (bez obaw, dzieci in question są już w placówce opiekuńczej).  I co, i powiedz takiemu dziecku, że to wola Boża i kara za grzechy, tak? Że Bóg nie Dopuszcza cierpienia większego, niż potrafisz znieść? Że Bóg na pewno po to Dopuścił, żeby wyprowadzić z tego jakieś dobro? Na razie widzę tylko całą rzekę zła. I ociekam śmierdzącą wodą tejże rzeki, chociaż mnie zaledwie ochlapało. 
I nie pierwszy raz w życiu mam ochotę jednemu z drugim wkręcić w imadło. Osobiście.


Poza tym...

Poza tym dorwałam moją sójkę. W krzakach pod oknem. W karmniku się, jak zwykle, nie dała.


130.

sobota, 15 stycznia 2022

no i siedzę w domu

 usiłując oczyścić zatoki i migdały. Na razie z sukcesem umiarkowanym. Limitowanym. Bardzo limitowanym. 

Miałam za to sporo czasu na obserwacje ornitologiczne. Myślę, że to, co mi przestawia karmniki, to kawki, być może z pomocą sójki. Sójka mnie nadal nawiedza, ale jest ostrożna. I bodaj jest większa niż przeciętna kawka.

Dziś, na przykład, pod moją chwilową nieobecność, zdemolowały poidełko i wywaliły podstawkę ze słonecznikiem, stawiając ją w pionie.


Prawdopodobnie dlatego, że do karmnika w klatce chwilowo nie potrafią się dobrać - bingo! Dobierają się do niego bez problemu szczygły.



oraz sikorki, maści dwojakiej.



Jak Stwarzałeś te wszystkie zwierzaki i Spojrzałeś na pierwszą sikorkę ever - Rozczuliłeś Się? :) - no Przyznaj Się, no. :))))




A szczygły też niczego sobie.




Jakby ktoś nie wierzył, że one to mają ochronne barwy. :)


No wstawiam te zdjęcia i szczekam :P w najlepsze, naprawdę, to nie jest dobry moment do chorowania. Chorować to ja mogę od 26 stycznia, no. :P

129.

piątek, 14 stycznia 2022

znowu mnie coś bierze :(

 znaczy z zatok cały czas mi płynie, nieodmiennie od świąt, a teraz znowu płynie bardziej i zaczyna się gardziołko. Oczywiście jak zwykle jak zaczynam chorować, to właśnie zaczyna się łikend (albo jakieś inne wolne). Pytanie tylko, czy to naprawdę zaczynanie z mojej strony, czy raczej kontynuacja.

Tydzień zdominowała mi, jak zwykle, praca. Dokonałam drobnej analizy i poza pracą w zasadzie od poniedziałku nic innego mi się w życiu nie zadziało. 

128.

czwartek, 13 stycznia 2022

nie wiem, Janie Pawle

 jak się czujesz w roli "szczepionki", jaką miał ponoć mojemu pokoleniu zaaplikować święty Kościół katolicki, by przeciwdziałać ateizacji. Teraz podobno już tej szczepionki nie mamy i dlatego ateizacja nam bez przeszkód, jak nie przymierzając omikron, postępuje. Oto i logika Kościoła polskiego w roli wdowy po JP2 w całej okazałej pełni... Jan Paweł umarł, buuuu, nikt nas już nie zbawi, buuu. Jesteśmy nieszczęśliwi, bo nie ma naszego papieża, buuu. I jak ma być dobrze na tym świecie, buuu.

Strach pomyśleć, że Kościół w Polsce bez żadnych szczepionek w postaci miał się całkiem dobrze przez jakieś tysiąc pięćset lat. A i teraz jeszcze, wbrew opiniom niektórych, wcale nie ma się źle. Problem leży, jak zawsze, w definicji: czy życie za 5 tysięcy miesięcznie to już nędza, czy musi spaść do 4500? :P Czy jak nie powiedzą szczęść Boże to już prześladują, czy powinni jeszcze do tego krzywo spojrzeć? A kąt 92 stopnie to już krzywo, czy jeszcze nie? :P

I takie tam. Ciekawa jestem, czy podniesienie etatu nauczyciela, także religii, do 22 godzin, czyli uniemożliwienie robienia awansu zawodowego księdzu, który uczy mniej niż 11 godzin w tygodniu (który tyle uczy???), to też będzie prześladowanie Kościoła. A jeśli tak, to zadrżyj, ministrze. BTW1. Ogromnie jestem ciekawa, czym będzie się różniło wyrabianie godzin pozadydaktycznych przez nauczycieli hm świeckich i hierarchicznych, i dla kogo może się okazać, że te godziny wcale nie muszą być realizowane na terenie szkoły. BTW2. Obecnie mam 21 godzin w tygodniu i nie płaczę. Jak będę miała tyle samo godzin, tyle że za mniejszą pensję (niepełny etat, a nie trzy nadliczbówki, jak teraz), czyli miesięczna płaca znowu będzie miała dwójkę z przodu, i nie będzie to bynajmniej 20 000, to będzie prześladowanie Kościoła czy nie? Wszak ja też jestem Kościołem. Chyba. Przynajmniej tak mnie kiedyś na religii uczyli. Dawno to było, ostatnio faktycznie rzadziej to jakoś słychać.

Z innych takich: znowu coś mi zdemolowało karmnik na balkonie, podejrzewam kawki. Gdyby nie był przywiązany linkami asekuracyjnymi, wylądowałby w drzazgach 4 piętra pod balkonem. Ponieważ przywiązany był, zawisł wewnątrz balkonowej balustrady. Przeszedł drobny tuning (wiązania mu mocno poluzowało), wrócił do pierwotnych ustawień i został podparty od środka bambusową drabinką, która w razie kolejnej napaści powinna nie dopuścić do przechyłu na stronę balkonu.  Sznurki nie powinny pozwolić na wychylenie na zewnątrz. Ale cokolwiek go zaatakowało, musiało nieźle dowalić. Gdybym wierzyła w pterodaktyle... :P Tymczasem nie wierzę nawet w czaple tu, na środku osiedla. Pewnie jakieś zdesperowane kawki. 

Boli mnie łeb i druga strona też. Łeb od ciśnienia, co gwałtownie spada, druga strona od fazy. Mam dość bycia babą. Jestem już tak zmęczona tą wieczną huśtawką hormonów, że mam ochotę zgłosić się do pierwszego szpitala, żeby mi to wszystko w cholerę wycięli, skoro samo nie wie, kiedy przestać. 

A pytanie tak naprawdę tradycyjnie brzmi: czy Ty w ogóle Słyszysz, czy Cię Obchodzi, czy Ty mnie chociaż trochę w tym piiiii życiu Kochasz i w czym to się przejawia, jeśli. Bo Wiesz, na Słowo to mi już będzie ciężko Ci uwierzyć. 

127.

wtorek, 11 stycznia 2022

klasówka, sprawdzanie, oceny

prowadzenie lekcji, przygotowanie lekcji, wydruk plansz na gazetkę, ładowanie laptopa. Wstać, wybrać się, popracować, zrobić zakupy, znowu popracować, spać. 

125.

poniedziałek, 10 stycznia 2022

o białych wilkach trochę

 


Taka oto morda. :)))

Z innych białych wilków to wróciłam po latach do Wiedźmina - byłam ciekawa, czy ciągle będę reagować jak w ostatnich latach liceum i pierwszych latach studiów, wtedy podczytywałam, częściowo pod ławką, pierwsze opowiadania w fantastyce, potem pierwsze wydawane tomy... do końca nigdy nie doszłam. Pewnie i tym razem nie dojdę. Nie wiem, czy każdemu pisarzowi przy czwartym tomie talent zaczyna się psuć? :P (stąd popularność trylogii???)

Opowiadania _były_ najlepsze. Sadze brak już tej błyskotliwości języka, ukazującej się może w przebłyskach, czasem. Brak wykorzystywania kolejnych baśniowych motywów w przekręconym, cynicznym kontekście. Tego, co było atutem opowiadań, no.

Ale zobaczymy, poczytamy, okaże się w praniu.


Tymczasem wróciliśmy do szkoły - bez jakiegokolwiek reżimu sanitarnego. Dzieciaki siedzą razem w ławkach, bo znudziło im się siedzenie pojedynczo. Maseczek nie nakłada nikt i w żadnym miejscu. Płyn do dezynfekcji jak nalali w zeszłym roku, tak stoi, w bardzo dezynfekowanym, wręcz sterylnym stanie, jako że rzadko kto go dotyka, a i patrzą na niego sporadycznie. Generalnie, jak zauważyłam, służy do zmywania z białych tablic resztek markerów, jeśli w ogóle do czegoś komukolwiek służy. :P Omikronie, sigmo, pi, jakkolwiek cię nazwą, przybywaj, przyjmiemy cię z otwartymi... z wszystkim otwartym, no. Tylko pamiętaj, nie siadaj na białych tablicach - bywają dezynfekowane. 

Nie wiem, może równowaga biologiczna wymaga, żeby parę miliardów ludzi wymarło, może wtedy ekosystem da radę się chociaż trochę odrodzić? I co ja będę protestować, no. Niech się odradza. Warto by było tylko, zanim nas wybije, wdrożyć jakąś metodę biodegradacji plastiku... bo my wymrzemy, a plastik zostanie. I po co.


Ze spraw bliższych - brakuje mi mleka i chleba, czyli jutro muszę na zakupy iść. Widzę, jestem znowu nadmiernie kąśliwa, cykl mi znowu zwariował - nie wiem, po lekach, które ostatnio brałam? Na cześć powrotu do szkoły? Mam szczerą nadzieję, że to już w końcu jego ostatnie podrygi. 

I pięć tygodni roboty, i ferie. I aby do emerytury. I aby do.

124.

niedziela, 9 stycznia 2022

zbieram się

 do roboty - zbieram się już od kilku dobrych godzin i zebrać się nie mogę, a jutro ledwie cztery lekcje. Dłużej się przygotowuję niż będę prowadzić. 

Cały poranek zastanawiałam się, jakie właściwie są te zobowiązania chrztu świętego, o których dziś całą mszę w tą i z powrotem. W pieśni: Kościoła słuchać i wytrwać w wierze. A w liturgii sakramentu? Jedyne zobowiązanie, jakie pamiętam, to zobowiązanie rodziców i chrzestnych do wychowania dziecka w wierze? 

A w przymierzu z Abrahamem Zobowiązywał Się do czegokolwiek tylko Bóg?


Oprócz liturgii - przechadzka na ogród. Wywiesiłam ptakom trochę więcej ziarna, chociaż w sumie, ku mojemu zaskoczeniu, nie zjadły jeszcze poprzedniej porcji. 

U nas to gawrony rosną na drzewach. Gawrony i sroki.




A to zdjęcie strrrasznie mi się podoba, mimo że to wcale nie trzy kawki. :)))


123.