wtorek, 30 czerwca 2020

vos cognovi ex omnibus cognationibus terrae

tia i co z tego. gorzko brzmi to zestawienie z "nawet wichry i jezioro są posłuszne".

Wiatr w swoim posłuszeństwie :P poprzestawiał mi kwiatki na balkonie wczoraj, znowu muszę sprzątać. Tia, myślę, że to może być kara. I ten wirus, i ta pogoda, i to wszystko. Bo jeśli nie kara, to co? Błogosławieństwo? :P
Ciekawie współbrzmi (może: roz-brzmi)  ten dzisiejszy Amos z wypowiedziami niektórych wielkich i ważnych, że nienie, żadna tam kara (w domyśle: i możemy dalej robić co chcemy. My, wielcy, nieskalani, stojący ponad prawem, kto nas osądzi, mogą nam nadmuchać).
A wichry i jezioro są posłuszne, tia.

Zaczynam dzień. Wio.

po południu
mam dość :P. Mama w ogrodzie jest jak szkudna koza :P. Ona chce coś robić. Dobra. Tu możesz plewić i wyrwij zeszłoroczną pietruszkę.  45 minut potem: zrób sobie przerwę, proszę. 15 minut potem: naprawdę cię proszę, zrób sobie przerwę. Wyszła z pietruszki, łazi. To może ona tu kompost rozgarnie. Mamo, zostaw, odpocznij. To może ona obetnie przekwitnięty szczypiorek. Ale co ci przeszkadza, usiądź, odpocznij. Łazi. To może... A czemu tą bazylię posadziłaś między rządkami pietruszki? Bo tak. To ja może aksamitki popikuję?  Mamo, zostaw. I tak łazi i wyraźnie szuka guza. Za kilka minut słyszę: chyba coś ci wyrwałam. Podnoszę głowę znad plewionej grządki. Tak, właśnie wyrwałaś mi rukolę. Mało razy cię prosiłam, żebyś sobie usiadła i odpoczęła?
Rukola zostaje pospiesznie wsadzona w poprzednią dziurę, żeby nie było widać, oczywiście zdycha. :P Mama wraca do wyrywania pietruszki. Godzinę później: idź sobie odpocznij. To ja może szyszki pograbię....
Chyba ją zacznę wynajmować sąsiadom do koszenia trawników. :P Niespożyta jest, niezmordowana, robi trzy razy więcej niż ja, żadnego zmęczenia po niej nie widać, i zawsze w jakąś szkodę po drodze mi wlezie. Bo ona _musi_ jeszcze tu wyrwać, tu wyrównać, tu rozgrzebać...

Naprawdę, mam dość. Tak wiem, mój ogród nie jest w jej stylu, ona by pod kątem prostym, równe rządeczki, jak pietruszka to pietruszka, jak bazylia to bazylia, w drugim równym rządeczku, rukola won, bo wygląda jak chwast. U mnie rośnie wszystko na kupie, jak mu pasuje, jedno wali się na drugie, wszystko pomieszane, krzywo, bez odstępów. Mama wyraźnie cierpi, że nie pozwalam jej tego naprawić. :P Rukolę, btw, wyrwała mi też w zeszłym roku, bo też wyglądała jak chwast - patrzcie, rok minął, a rukola dalej wygląda jak chwast, nic się nie zmieniła na lepsze....

Tak wiem, to duperele są, a ja zwyczajnie nie mam siły ani motywacji. A mamuśka przyszła do domu i jeszcze tu poleci i tam, bodaj czy nie na wieczorną mszę, potem jutro na poranną też zechce... nie chce mi się z nią iść. Raz że mam marną motywację wracania do kościoła, dwa że zmęczona i rozżalona nieludzko jestem, trzy że jak zacznę z nią chodzić, to ona poczuje, że chodzenie do kościoła ma usankcjonowane i zacznie latać co dzień, i będzie latać aż albo wirusa przyniesie, albo złodzieja przyprowadzi, jak ostatnio.

D* i ku* nie powinny chodzić do kościołów, prawda? Przecież chodzą i tak tylko po to, żeby któregoś uwieść i zaciągnąć do łóżka. One nic innego nigdy nie mają na myśli.
To po co?

poniedziałek, 29 czerwca 2020

czasem

jak idioci prosimy: Panie, jeśli to Ty Jesteś, pozwól nam przyjść do Ciebie po wodzie. :P A potem musimy po tej wodzie do Niego iść. Plując sobie w brodę, bo inni bezpiecznie siedzą w łodzi.

Taka refleksyjka nad antyfoną z dzisiejszej godziny czytań.

zakwitły lilie św. Antoniego - w tym roku lilie świętych Piotra i Pawła...

tak wiem, mam wysłać życzenia do brata, ogarnąć modlitwą dzieci - wszystkie. tak, trudno mi w tym wszystkim, może jak Ewie, jeśli modliła się i za jednego, i za drugiego, i za trzeciego... może cały czas, każdego dnia. może jak Miriam. jeśli Ona widzi, jeśli wie, jeśli nie jest Jej wszystko jedno.

też matka :P.

wieczorem
Wiesz, strasznie mnie Rozwaliłeś tym przypomnieniem Krzysztofa. :P wśród wszystkich facetów, którym zaufałam za bardzo :P i teraz tego żałuję, chyba żadnemu nie zaufałam aż tak. jeśli Pytanie brzmi, czy potrafię zaufać jeszcze: nie, nie potrafię. nie chcę potrafić, nie chcę próbować.
ale Rób z tą sprawą, co Chcesz. jeśli Chcesz, niech ten ból przypomnienia będzie na darmo, całkowicie po nic, bez jakiejkolwiek wartości przetargowej.
no boli mnie, no.

niedziela, 28 czerwca 2020

różnorodność biologiczna

ta, która dała się złapać, proszę bardzo:

Na górze: kwietnik (żółty, bo siedział na onętku, one się przebarwiają w zależności od otoczenia) złapał pszczołę. Cały manewr trwał może dwie minuty. Pszczoła próbowała się bronić, nie dała rady. Ależ toto musi mieć jad...


ot, taka bioróżnorodność.
A ja mam dziś dzień z serii padnij-na-nos-i-poleż-sobie :P, obudziłam się nieprzytomna, a potem było tylko gorzej. Po dwóch kawach dotarło do mnie, że dziś niedziela. Nie wiem, ciśnienie czy znowu te głupie, babskie hormony (i kiedy to się skończy....)

sobota, 27 czerwca 2020

wtręt śródrekolekcyjny

Zburzył Pan bez litości wszystkie siedziby Jakuba; wywrócił w swej zapalczywości twierdze Córy Judy, rzucił o ziemię, zbezcześcił królestwo i możnych. Usiedli na ziemi w milczeniu starsi Córy Syjonu, prochem głowy posypali, przywdziali wory; skłoniły głowy ku ziemi dziewice jerozolimskie. Wzrok utraciłem od płaczu, drgają me trzewia, żółć się wylała na ziemię przez klęskę Córy mego ludu, gdy słabły niemowlę i dziecię na placach miasta. Do matek swoich mówiły: Gdzie żywność i wino? Padały jak ciężko ranione na placach miasta, gdy uchodziło z nich życie na łonie ich matek. Jak cię pocieszyć? Z czym porównać? Córo Jeruzalem! Z czym cię porównać, by cię pocieszyć? Dziewico, Córo Syjonu, gdyż zagłada twoja wielka jak morze. Któż cię uleczy? Prorocy twoi miewali dla ciebie widzenia próżne i marne, nie odsłonili twojej złości, by od wygnania cię ustrzec; miewali dla ciebie widzenia zwodnicze i próżne. Wołaj sercem do Pana, Dziewico, Córo Syjonu; niech łzy twe płyną jak rzeka we dnie i w nocy; nie dawaj sobie wytchnienia, niech źrenica twego oka nie zna spoczynku! Powstań, wołaj po nocy przy zmianach straży, wylewaj swe serce jak wodę przed Pańskim obliczem, podnoś do Niego swe ręce o życie twoich niemowląt, które padały z głodu na rogach wszystkich ulic. 






Przypadek, tia. :P
Przewiduję dziś dzień z meniskiem wypukłym. Wio.


z rekolekcji
trzy cechy Ojca? 1. milcząca Nieobecność 2. troszczenie Się o grupkę wybranych i uprzywilejowanych, do której ja nie należę, a których On Chroni 3.  wymagania - masz se sama poradzić

kiedy ostatnio poszłam przed Niego i oddałam Mu sprawę, która mnie przekracza?
kiedy jeszcze bywałam w kościele, leciałam z każdą sprawą. pamiętam, że na samym początku oddałam sprawę, która potem mnie zmiażdżyła. Ile razy z tą sprawą klęczałam przed tabernakulum, ile minut, ile godzin. tam, mam wielki żal, że nic nie Zrobił. że ciągle Chroni tych, których Wybrał do Chronienia.

znowu wydaje mi się, że pani gada o duperelach. ból głowy, babskie fanaberie, pogoda. nie wiem, co pani by powiedziała w konfrontacji z prawdziwym bólem.
nie wiem, czy chodzi o to, że przeciętna dziewica konsekrowana nie ma większych problemów (bo dobry Ojciec ją przez wszelkim złem chroni?)

o relacjach: ale przecież każda moja relacja ma jedynie wymiar seksualny, czyli na kogo nie spojrzę, chcę cię z nim tylko piiii. przecież baba = zagrożenie,  dziura na *** zamknięta w bardziej lub mniej ciekawej obudowie. Obudowie, która służy tylko do tego, żeby kusić niewinnego, biednego i świątobliwego, albo ewentualnie żeby niewinny i świątobliwy miał co obmacać w chwili słabości.

myślę, że nie chcę być podobna do Ojca w niczym, co wypisałam.


trzy cechy Jezusa? 1. cierpiący/zmiażdżony, 2. milczący 3. zostawiony/samotny/zdradzony

bilans pracy i odpoczynku: ok, mam wybierać to, w czym jest Bóg. a co mam zrobić, jeśli Boga w ogóle nie ma? :P  poza tym pani pomija kompletnie wymiar praktyczny: pracuję tyle, żeby zrobić wszystko, żeby nie wylecieć z pracy :P. po prostu nie mogę mniej :P. kwestia balansu to nie jest kwestia mojego wyboru.

trzy cechy Ducha? 1. niezbadany/niepojęty/nie do poznania  2. nieprzewidywalny   3. nieschematyczny

Bóg się cieszy, kiedy rozwijamy nasze pasje? jak w tym kontekście rozumieć ucinanie wszystkiego, co chciałam (dla Niego) rozwijać i wykorzystywać? choćby haftowanie stuł? czy wyszywanie maseczek jest rozwijaniem, czy zwijaniem?
podobne pytanie: czy ktoś, kto chciał robić papier czerpany, a okoliczności życiowe postawiły go przy produkcji papieru toaletowego (ok, niech będzie, że w kwiatki), rozwinął się? :P przy świadomości, że papier toaletowy jest dużo bardziej potrzebny? czy to jest zawężanie drogi i wyostrzanie wzroku? Aśka, daj spokój, szkoda czasu na te stuły, zajmij się czymś, co jest potrzebne, tak? :P to jest wola Boża?

myślę, że w moim świecie już nie ma nikogo, kto myśli o mnie dobrze, więc chęć podobania się światu mnie mało dotyczy. skąd mam wiedzieć, czy cokolwiek we mnie kiedykolwiek podobało się Panu?

oczywiście, że moje serce (o ile je mam, przecież ja mam tylko d*) szoruje po ziemi, i oczywiście, że nie mam żadnej relacji z Ojcem. skąd mam mieć?


pytania:
jaka radość we mnie dominuje, radość świata czy radość w Panu? lol. radość u mnie dominuje jak cholera, każda

jak wyglądają moje relacje z ludźmi (że co z ludźmi :P?)  czy postrzegają mnie jako osobę radosną i pełną pokoju Bożego? to do ludzi, nie do mnie. myślę, że nie, raczej postrzegają mnie jako ku*, zagrożenie dla ich niewinności  i ciężką cholerę.

co mi utrudnia bycie człowiekiem prawdziwie radosnym? myślę, że poczucie spisania siebie na straty, przekonanie, że Bóg mnie ani nie kocha, ani nie chce, że Stanął po stronie swoich ukochanych, niewinnych, świętych i uwodzonych.

co powinnam zmienić, żeby w moim życiu było więcej łagodności, życzliwości, pokoju i czego tam jeszcze, o, radości? myślę, że powinnam jak najmniej wychodzić z domu, a jeśli, to w maseczce i z mocnym postanowieniem milczenia, ze spuszczonymi oczyma, zawinięta w arabską burkę. myślę, że nie wolno mi nawet patrzeć na świątobliwych i niewinnych, a jeśli przypadkiem jakiegoś spotkam, to mam obowiązek moralny natychmiast zniknąć.

sprawdzone sposoby na odzyskanie radości i pokoju? każdy mnie zawiódł. nie mam.




taki obrazek:
myślę, że świetnie pokazuje: teraz i zawsze, i na wieki wieków, tak właśnie, w tej perspektywie, w tym układzie i w tym wyfrontowaniu, amen :P.
oczywiście, że wraca pytanie: a ja, gdybym wiedziała, jak to wyfrontowanie wygląda i że będzie, jak jest - czy ja weszłabym jeszcze raz w konsekrację? tak. jak powiedziała pewna kobyła z Kronik Narnii: wolę być zjedzona przez Ciebie niż karmiona przez kogokolwiek innego.

tyle rekolekcji.

piątek, 26 czerwca 2020

moja wiara jest

dużo bardziej toporna, raczej w granicach niskiego niż wysokiego ce. I coraz bardziej myślę, że nie nadaję się na rekolekcje dla dziewic konsekrowanych - oderwanych od życia elfików-fairies. Już bliżej mi chyba na rekolekcje dla zranionych w Kościele, jeśli takie są... Depczących po prawdziwej, brudnej ziemi, krwawiących z prawdziwych, brudnych ran prawdziwą, brudną krwią. Walczących o resztki wiary, nie wykrzykujących uwielbienia.

Pierwsza rekolekcyjna msza zdominowana wymiarem artystycznym, wymiar liturgiczny, przyduszony, chyba prawie zdechł. Nie wiem nawet, czy na kościele w ogóle był jeszcze ktoś oprócz tych kilkorga wznoszących ręce i klaszczących w ekstazie. Chyba to nieważne. :P

W ogóle cały ten charyzmatyczny wymiar doświadczeń, przeżyć, modlitw wstawienniczych, potwierdzeń, przekazów, natchnień, całego tego charyzmatycznego fiubździu - nie wiem, może ludzie myślą, że wszystkie dziewice konsekrowane tak mają? A może faktycznie powinny tak mieć, a ja jestem d* do piiii***nia, nie dziewica konsekrowana?
I że jeśli największą przeszkodą życiową w dążeniu do realizacji powołania dla kogoś jest koronawirus i brak wesela, to ja przepraszam.

Że strasznie płytkie to wszystko, powierzchowne, jak katecheza dla sześciolatków: Pan Bóg kocha swoje grzeczne dzieciątka i opiekuje się nimi, i teraz się do nich uśmiecha, i zawsze przed wszelkim złem je uchroni, nawet złem tak strasznie przerażającym jak brak wesela z wodzirejem po konsekracji.
I myślę, że być odpowiedzialnym za czyjąś utratę wiary to ja bym nie chciała.

Co do pytań. Kiedy i w jakim momencie życia poczułam, że mam powołanie do życia konsekrowanego, tia. Kiedy jeszcze nie wiedziałam, co to znaczy konsekrowany i nie umiałam tego wymówić.
Jak wyglądały moje przygotowania? Jak po grudzie. Kto czytał, ten pamięta. Czy był to czas prawdziwie kierowany przez Chrystusa? Nie wiem. Może to tylko moja fantazja i głupi babski upór. Czy miałam pokusy i myśli, że to nie ta droga? Nie, nigdy. Zawsze był tylko płacz, że tak opornie to szło.
Czy czuję się spełniona w powołaniu, czy dopiero teraz zaczynam je realizować? Lol. Myślę, że ja już skończyłam. Wszystko, co wiązałam z tym powołaniem, z jego wypełnianiem w praktyce,  rozleciało się, zostało zakwestionowane albo oskarżone. Myślę, że nic więcej już nie ma.

środa, 24 czerwca 2020

Wiesz, bardzo zazdroszczę

ludziom, którzy mają doświadczenie jakiejkolwiek skuteczności modlitwy...

pod wieczór
skończyłam dziś pracę koło 17.00. Rano poleciałam do szkoły i siadłam do wypełniania drugiej części papirów. Niewtajemniczonych informuję, że papiry, które nauczyciel wypełnia, szczególnie na koniec roku, obejmują protokół z rady, uzupełnienie wszystkich możliwych rubryczek w dzienniku, wypełnienie arkuszy ocen, wypisanie świadectw i napisanie kilku wypracowań dotyczących oceny pracy własnej. Czyli rozliczenie się z działalności pozalekcyjnej, przygotowania do egzaminów, wyników egzaminów, szkoleń, prowadzonych konkursów i współpracy z nauczycielami i rodzicami. Kto ma szczęście, dostaje też opracowanie ewaluacji wewnętrznej w postaci kolejnych tabelek i kolejnego wypracowanka. Jednocześnie dementuję poglądy, że jakoby cała nauczycielska dokumentacja jest w formie samopodliczającej się elektroniki do wydrukowania i podpisu. Małe szkoły mają papierowe dzienniki, papierowe arkusze ocen i papierowe świadectwa, wypisywane długopisem.

Do tego, oczywiście, rubryczki w dziennikach i arkuszach ocen (a nawet na świadectwach) są między sobą mało kompatybilne. Dla przykładu: w dzienniku mamy ilość godzin usprawiedliwionych - ilość godzin nieusprawiedliwionych - ilość spóźnień. W arkuszach ocen ilość godzin opuszczonych (dodać dwa pierwsze z dziennika) w tym nieusprawiedliwionych. A na świadectwie nic. Takich kwiatków jest więcej, gdyby ktoś myślał, że trzy razy pisałam to samo, o nie...  Ale najlepszy kwiatek był w tym roku ze świadectwami.
Otóż okazało się, że na drukach świadectw licealnych po szkole podstawowej przedmiotów jest 18, a kropek na wpisywanie ocen 19. I za chusteczkę linijka z nazwą przedmiotu nie wchodzi w linijkę na nazwę oceny. :P Zadzwoniliśmy do CeZaSu, to taka firma zaopatrująca szkoły. Tak, już wiedzą, dobre świadectwa dostaniemy, jak tylko wyjdą z drukarni, stare mamy zniszczyć. Kiedy wyjdą z drukarni i kiedy dostaniemy? Może jutro, może w piątek - słyszę. Miło. Zwłaszcza że w piątek rano dzieci przyjdą po świadectwa... a szkoła będzie na etapie czekania na kuriera z drukami świadectw. Które jeszcze trzeba wypisać i sprawdzić.

Na szczęście wychowuję w tym roku klasę pogimnazjalną, druki świadectw były stare i bez błędów (oprócz tych, które zrobiłam osobiście przy wypisywaniu).

Wśród wielu spraw, które mi dziś zlecono do zrobienia, znalazło się wykonanie i wydruk dyplomów za pewien konkurs, bo firma organizująca w tym roku przysłała tylko jeden dyplom (dla najlepszego, nie dla wszystkich uczestników) - a i ten jeden z literówką w nazwisku. Pomna na wielomiesięczne zmagania z pewnym sądem o jedną literkę w nazwisku nawet nie dzwoniłam do firmy, tylko grzecznie zaimprowizowałam dyplomy w fotoszopie. Ale najlepsza była Szefowa Pierwsza, wręczająca mi koszulkę na spakowanie dokumentacji, którą miałam od niej otrzymać, ale której nigdy mi nie dała :P

Znowu z drugiej pracy, w której od trzech miesięcy nie pracuję w związku z koronaredukcją, telefon, bo jacyś rodzice chcą ze mną rozmawiać. Nie, nie dziś, jeszcze pracuję. Więc jutro pewnie mnie czeka bal.

Do tego leje, jest zimno, chodzę (i siedzę w pracy) w mokrych butach, mam objawy infekcji i totalnego przepapierowania. A mama dziś poszła na poranną mszę, nie zdzierżyła. Myślę, że będzie chodzić coraz częściej.  Może do skutku, czyli aż coś złapie.
Myślę, że ona oczekuje, że ja pójdę z nią, wyrażając w ten sposób całkowite poparcie i akceptację, i zapewniając jej alibi. A mi się naprawdę rzygać chce na myśl, że mam przytulić pysk do niedezynfekowanego konfesjonału i zlizać z palców księdza ślinę wszystkich, którzy przede mną podchodzili do komunii.

A propos do skutku. Zastanawiam się, czy jeśli podejmę się pompejanek odmawianych non stop aż do dnia mojej śmierci, ewentualnie do jakiegoś drobnego wyprostowania paru spraw, czy to będzie manipulacja Bogiem, czy może wręcz przeciwnie - walka ze złym. Któremu nijak się nie opłaca moje długie odmawianie pompejanek, mam nadzieję.


wieczorem
no i bum. Okazało się, że mama po przyjściu z kościoła zrobiła (za pokutę) dobry uczynek, oddając jakiemuś menelowi ponad dwie stówy.  Menel najprawdopodobniej przylazł za nią z kościoła, bo pojawił się natychmiast po jej powrocie z mszy z koronnym argumentem, że ksiądz mu polecił zwrócić się do mamy z prośbą o pożyczkę. Najśmieszniejsze, że mama była szczerze przekonana, że on tą kasę odda do siedemnastej, jak obiecał (no przecież ksiądz go wysłał po te pieniądze, tak?), i przyznała mi się do faktu dobrego uczynku za pokutę dopiero o 18.30.
No i boję się o nią. Bo facet widział, że ma pieniądze, i widział, gdzie. Pieniądze zabrałam :P, żałując, że nie zrobiłam tego tydzień wcześniej :P, ale boję się włamania, napadu na ulicy celem wyrwania torebki z kluczami i takich tam.
Mam nadzieję, że nauczy się krytycznego podejścia do człowieka i opadnie jej entuzjazm do robienia dobrych uczynków. Może nauczy się nawet zamykać drzwi i nie wpuszczać obcych.
A swoją drogą, klasyka klerykalizmu: ksiądz powiedział, że mam ci dać kasę, to oddam ile zechcesz i jeszcze się ucieszę, bo to dobry uczynek...

Wiesz, jestem w tym wszystkim całkowicie sama.  :(((

wtorek, 23 czerwca 2020

kolejny dzień w papirach

i jutro jeszcze następny. A potem już spokojnie będę się mogła zabrać za.... papiry :P. Następne. Tylko że te ostatnie to już bułka z masełkiem.

Ciągle się zastanawiam, czy inwestować w tą robotę - w laptopa z kamerką? w jakiś internet do tego laptopa? jak to zrobić? Teraz mam intenet z kabla, nielimitowany, chyba niezły - w każdym razie wystarczająco niezły jak na moje używanie internetu. Jak go przelać do laptopa, wiaderkiem? :P Bo chyba podpinać laptopa pod kabel to średnio sensowne wyjście?
Nie wiem, to życie mnie przekracza. Technologicznie zostałam na roku 2004. Góra piątym. I wcale nie chcę nigdzie dalej iść.

poniedziałek, 22 czerwca 2020

jak zaliczyć rok w nauczaniu zdalnym

metodą na sępa - wyniki obserwacji przeprowadzanych w szkole ponadpodstawowej.

Po pierwsze, cały rok nie należy nic robić. W nauczaniu stacjonarnym omijać lekcje jak się da, nie zaliczać prac, sprawdziany pisać na jedynki. Niemniej jednak nie należy zrobić nic takiego, żeby podpaść nauczycielom. Wiecie: dzień dobry, proszę, czy mógłbym i te rzeczy.

Po drugie, w nauczaniu zdalnym nie należy robić kompletnie nic. Najlepiej markować swoje nieistnienie. Żadnego przesyłania prac, żadnych odpowiedzi na maile. Jak ojciec przez telefon powie wychowawcy, że nie, nie ma żadnej awarii internetu w domu, pozostawić i to bez echa.

Po trzecie, nie wcześniej niż na 2 dni (to ważne) przed klasyfikacją wysłać maile błagalne do nauczycieli (na adresy, z których przychodziły wcześniej ponaglenia i polecenia) z prośbą o warunki pokoju (czyli zaliczenia).

Po czwarte, po otrzymaniu warunków zamilknąć na kolejny dzień, niech nie myślą, że mi zależy.

Po piąte, jeden dzień przed klasyfikacją, kiedy wszystko już jest podliczone, a nauczyciele zmęczeni, wysłać jakąś jedną, góra dwie dziesiąte prac stanowiących warunek zaliczenia. Odczekać pół dnia. Jeśli w dzienniku nie pojawi się dwójka, przystąpić do dalszych negocjacji.
Preferowane argumenty:
1. bo ja nie zdążę
2. bo ja mam dużo przedmiotów do zaliczenia
3. bo ja nie wiem, czy dam radę do klasyfikacji to wszystko.

Po szóste, jeśli w dzienniku nadal nie pojawi się dwójka, preferowane techniki zaliczenia to:
1. nadesłanie kolejnych dwu procent prac zrobionych mniej więcej dobrze (już dochodzimy w porywach do 14 procent), a pozostałych prac w postaci:
a. pustych plików (do stosowania na klasrumie albo w mailu - może zobaczy, że przysłane, a nie otworzy, i zaliczy dla św. Spokoju)
b. odpowiedzi losowych (do stosowania w przypadku testów wyboru - może trafię, tu możemy dojść nawet do 30 procent zaliczenia)
c. odpowiedzi całkowicie bzdurnych, wziętych z sufitu, bez przeczytania pytania (w końcu nie mam już czasu, może - patrz oba powyższe, z rachunku prawdopodobieństwa na tym etapie mamy już zaliczone ok. 40 procent).
albo
2. nadesłanie  kolejnych prac zrobionych w sposób raczej przypadkowy (można zmiksować metody a, b i c) wraz z kolejnym mailem błagalnym. Pożądane - jeśli istnieje taka możliwość - załączenie zaświadczeń lekarskich o poważnej jednostce chorobowej. Albo kilku.

Po siódme, jeśli w dzienniku nadal nie pojawi się dwójka, jakieś pół godziny przed północą rozpoczynającą dzień klasyfikacji można wziąć się do roboty. Zakładając, że inteligencji wystarczy, zwykle większość postawionych przez nauczycieli warunków da się dopełnić w przeciągu pół godziny.
:P :P :P
W końcu nauczyciele też nie chcą mieć poprawek w sierpniu, zwłaszcza że należałoby założyć, że nauczanie dalej będzie zdalne, a wirusa łatwo złapać, siedząc w komisji.

Tia.

Dziś mam klasyfikację. W dzienniku widzę, że metoda działa, inteligencji starczyło. :P Po cholerę się uczyć.


pod wieczór
po radzie, zmoknięta jak sikora modra poniżej, w pełnym koszykiem mokrych zakupów, mokrych papirów i mokrych urządzeń elektronicznych :P zmęczona i zdegustowana. Gdybyś tu Był, to byś Usłyszał, oj Usłyszałbyś...


całkiem wieczorem
za oknem coś szumi, nie wiem, deszcz, wiatr czy przejeżdżające samochody. Wyszywam kolejną maseczkę. Jeszcze jedna nitka dziś, jeszcze dwie.
Kiedyś myślałam, że każdy ścieg, każde przeciągnięcie nitki może mi u Ciebie wymodlić jakąś łaskę dla kogoś. Pamiętasz? Teraz mam tylko nadzieję, że ktoś gdzieś dostanie za to jeść. :P
No i przeciągam te nitki. Międlę pompejankę. Dziś już jedna szósta kolejnej... Nasłuchuję szumu za oknem. Czekam.
Nie mam na co czekać, może na Paruzję. Wiem.

niedziela, 21 czerwca 2020

o marzeniach

i o kategoriach marzeń w kontekście porannego oglądania w internecie reklam lustrzanek. Takie wzdychanie do księżyca, miłość bez szans spełnienia, pogodzona z niespełnieniem. Słodkie, prywatne marzonko z dopełnieniem: aaaaaale tym to bym zdjęcia robiła... :P Przy świadomości, że ktoś musiałby mnie nauczyć, co do czego i jak, a nie mam takiego kogoś.
Bo lustrzanka jest inna niż kompakt.

I druga kategoria marzeń. Coś, bez czego nie możesz żyć. Chcesz tego całą swoją istotą, boli cię, że tego brak, nie możesz pogodzić się z myślą, że możesz nigdy do tego nie dojść.
Może właśnie to rozróżnienie kategorii pragnień definiuje, że nie mam powołania do robienia zdjęć lustrzankami, a więc do bycia profesjonalnym fotografem.

po południu:
zdjęcia kompaktem :P

 Sikora modra przemoczona na wylot w dzisiejszej ulewie. Poszłyśmy z mamą do ogrodu, ledwie doszłyśmy, zaczęło lać, przesiedziałyśmy dwie godziny w domku i wróciły.
W takich chwilach cieszę się, że mój karmnik nawet w lecie nie jest zupełnie pusty. Myślę, że dziś uratował życie. Nędzne modre sikorze życie, ale zawsze.

sobota, 20 czerwca 2020

zastanawiam się

czemu dzieci, które najczęściej łapię na ściąganiu i innych szkolnych nieuczciwościach, i kłamstwach w zaparte, że nie ściągają :P, mają najlepsze w szkole oceny z religii. :P

wieczorem
różnorodność biologiczna mojego ogrodu dziabnęła mnie w duży palec u nogi i dzięki temu odkryłam, że nie mam uczulenia na ugryzienie trzmiela :P. Ale boli, nie życzę nikomu podobnych testów.
W ramach różnorodności: uroczy barszczyk za płotem :P
maki
i drozd.

Na tą chwilę mam dwie jedynki na koniec. I masę pretensji do siebie, i kompletną niechęć do własnego istnienia.

I myślę, że kazania w stylu "niewracanie do kościoła jest oznaką braku wiary" wcale nie pomagają do kościoła wrócić. Gdyby ktoś jeden raz spytał: co mogę zrobić, żeby pomóc ci wrócić do kościoła, tia.
Trzy proste rzeczy. Osłoń folią konfesjonał także od mojej strony i pozwól mi go zdezynfekować przed i po spowiedzi. Powiedz na początku mszy, że trzeba mieć maseczkę na twarzy, nie pod brodą. Umyj ręce przed rozdawaniem Komunii i konsekwentnie pilnuj, żeby nie podać Jej nikomu do ust, jeśli deklarujesz, że dajesz na dłoń. Zorganizuj to tak, żeby jeden ksiądz na każdej mszy _naprawdę_ rozdawał Komunię tylko do garści. Skomplikowane, prawda?
Tak wiem, dużo łatwiej jest oskarżyć o brak wiary. I nie robić nic. Bo po co.

piątek, 19 czerwca 2020

Panie Boże, jak

ja bym chciała, żeby ktoś mi pomógł. Przecież nie dam sobie rady. Nie wiem, już, kogo mam prosić i do kogo iść. W Niebie już chyba wszyscy święci mnie słyszeli... i co, i też mnie olewają? :P
Do tego mam do niesienia nie tylko siebie, ale i ich. Ciężar nie do uniesienia, Wiesz. Kompletny bezsens tego wszystkiego, bo to nie tak miało być, jak jest, jak było. I co, i nieść ich dalej. Oddać ich dziś w Twoje Serce, bez żadnych napompowanych wielkich aktów zawierzenia - każdego z nich. Ze świadomością, że nic mi to nie da, nic nie ugram, nic mi się nie poprawi.

Ile mogę - dla Ciebie, za.  Ale mam już naprawdę cholernie dość.

Może Kościół, ten prawdziwy, nie ten, z którym walczą :P wszyscy naokoło (w tym wirus), jest właśnie wspólnotą połamańców niosących się nawzajem, niczym więcej?
Może odpowiedzialność za Kościół to nie rzucić tych, których niesiesz, i ze względu na nich nie przestać nieść - i tylko tyle?
Jezu, mam tak cholernie dość. Nie zostało mi ani pół grama siły. Marzę, że ktoś mi pomoże. I wiem, że nikt. Komu zależy, tak? :P Jak mam wierzyć, że jestem Twoim ukochanym dzieckiem, jeśli nie Chcesz mi pokazać, że zależy?

Pierwszy polski biskup z wirusem, ale tylko pomocniczy, więc nie wiem, czy problem już jest, czy jeszcze ciągle go nie ma :P. Sanepid poszukuje uczestników procesji Bożego Ciała, pierwszych Komunii, wesel.

Kolejne stopnie wystawione (jeszcze dwie osoby nie zaliczyły, mają czas do rana :P), kolejne okno u mamy umyte - odmówiłam mycia szyb zasuwających balkon, najgłupszy pomysł wszech czasów z tymi szybami, tia.
Chciałabym zniknąć. Żeby mnie nigdy nie było.

czwartek, 18 czerwca 2020

zasłonki też

ściągać? - spytałam z głupia frant, szykując się do mycia okna u mamy. Okazało się, że mama od lat tych zasłonek nie pierze, tylko trzepie i wiesza z powrotem. :P Więc zdjęłam i uprałam, jakby jaśniejsze i może lżejsze są. :P

Ciągle pobolewa gardło, nie wiem, alergia czy infekcja. Temperatury już nie mierzę.

Walczę z ostatnimi pracami, zaliczeniami, ocenami. Jak zwykle w przekonaniu, że debilny to system, który każe stawiać tą samą dopuszczająca komuś za to, że jest koronawirus, a komuś innemu za to, że przesłał całą jedną trzecią prac przewidzianych na ostatnie 3 miesiące. Problem wszechściągania to kolejny ból...

Zdybałam dziś drozda ze ślimakiem. Tylko kamienia nie było. E nie, dopiero na zdjęciu widzę - _jest_ kamień, brukowiec wyznaczający krawędź ścieżki. Drozd przyleciał, aby na tym kamieniu rozbić ślimaka. Czyli wszystko się zgadza. Oprócz fazy księżyca, ok :P. 


I nie mam kluczyka, i nie jestem specjalnie pewna, czy chcę budzić Smauga.

Mama zdybała gdzieś w prasie katolickiej nabożny artykuł, jak to po każdym spowiadanym odkażają konfesjonał. Muszę wniknąć, gdzie tak jest, i rozważyć wycieczkę. :P Ale pewnie daleko.

Chcialabym, Żebyś za mną Tęsknił. Żeby Ci nie było wszystko jedno, że mnie nie ma.
Im jest. :P

środa, 17 czerwca 2020

ufff koniec pracy

jest 21.39. Od 8.00 konsultacje, potem zadawanie, sprawdzanie, zaliczanie, rozmowy telefoniczne, smsowe i mailowe z wychowawcami i uczniami, pierwsza w życiu telekonferencja na zumie (trudno mi było go ogarnąć nawet tylko z pozycji słuchacza i pisacza na czacie), potem znowu sprawdzanie, zaliczanie, wściekanie się, że ściągają...

Za.
Idę się modlić.

wtorek, 16 czerwca 2020

tak, to może być

bardzo trudne, jeśli ktoś latami był kształtowany do funkcjonowania w pokrzywionej rzeczywistości. W przekonaniu o nietykalności osób i instytucji, a mojej osoby :P w szczególności. Z tytułu przynależenia i reprezentowania.
Jeśli ktoś dziesiątkami lat był przekonywany, że dla dobra i w imię dobra należy robić zło, nie ujawniać zła (szczególnie własnego) i chronić złych (szczególnie ze mną związanych), to teraz jest zdezorientowany kompletnie i nie wie, co się dzieje. No jak to.
Przecież ja w imię dobra. Nawet w Imię Boga.

Jeśli nawet ja :P zastanawiam się, czy dobre jest publiczne wybicie tego pryszcza, czy nie lepiej byłoby, gdyby załatwili to w swoich gremiach...
Niestety, pryszcz chyba już tak zaropiał, że musiał wybić. Pytanie, czy przy okazji się oczyści, czy umrzemy na tego pryszcza, a raczej na sepsę, której pryszcz jest drobną zewnętrzną oznaką.
Myślę, że sporo ludzi będzie twierdziło, że nie ma ani sepsy, ani pryszcza, a to tylko trądzik młodzieńczy, związany z pewną wiosną.

Tak, boli mnie to. Bardzo. Ja choruję na tą sepsę. Ja jestem tym ciałem. Nawet jeśli to nie ze mnie wyrósł ten konkretny pryszcz.


wieczorem
mama dostała się w końcu do lekarza specjalisty z tą swoją infekcją - ma w tym tygodniu jeszcze dwóch. Infekcja od 3 miesięcy to trochę dużo... Mierzyła temperaturę, 36,6. Korzystając z okazji zmierzyłam i ja, i wyszło mi 37. :P Spuentowałam, że mnie by do lekarza nie wpuścili. Swoją drogą, ciekawe, co ma robić człowiek, który jest chory i ma gorączkę, i z powodu gorączki nie może wejść na teren ośrodka zdrowia? :P
Ale jestem wiecznie głodna, więc pewnie jeszcze nie umrę... chyba że na zasadzie "żarło, żarło a zdechło" :P.
Tymczasem doniesienia o kolejnych zakażeniach. To na weselu, to na komunii, to w czasie Bożego Ciała. Kolejny kościół w kwarantannie, jakaś szkoła nie pisała dziś egzaminów ósmoklasisty.

A ja zaliczam kolejnym dzieciom rok, fffkurzam się na ściąganie, w międzyczasie myję okna, wieszam firanki, piorę zasłony. Mam - na balkonie, za oknem, ale przy otwartych oknach także i w domu -  wysyp jakichś małych pluskwiaków, wygniatam dziesiątkami z nadzieją, że nie są to może małe wtyczki amerykańskie :P.

poniedziałek, 15 czerwca 2020

tak sobie można

poczytać i porównać :klik:
Wyciąganie wniosków, byle samodzielne, pozostawiam Szanownym. Mi się najbardziej podoba to, co mówi Michalczyk:

"Wbrew zachętom, by czym prędzej w dawnej formie „odmrażać” duszpasterstwa parafialne, epidemia trwa nadal i wiele jeszcze przed nami. Niewątpliwie obecna sytuacja objawiła pewną kościelną niefrasobliwość w podejściu do zagrożenia. Mimo reakcji wielu biskupów apelujących o rozwagę i odpowiedzialność, praktyka duszpasterska szła często własnym torem. Komunia św. udzielana raz do ręki, raz do ust, brak dezynfekcji konfesjonału, przekraczanie obowiązującego limitu wiernych, lekceważenie procedur sanitarnych, aktualnie – noszenia maseczek itp. Nierzadko z ironią wobec „wyimaginowanego” zagrożenia."
"Negatywnie oceniałbym brak jedności wśród biskupów w kwestii wprowadzenia ujednoliconych w całej Polsce (i poprzednio i obecnie) rozwiązań prawnych na czas epidemii. Duże rozbieżności w tym zakresie (dyspensy, dyspozycje, zachęty) wciąż powodują niemało zamieszania wśród wiernych."
"Jeśli wielu wiernych nie wróciło jeszcze do kościołów, to ze względu na swoją rozwagę i ostrożność, a nie z powodu duchowej oziębłości."

Coś dodać? :P Coś ująć? :P Nic.

Myślę o sobie jak zwykle z głęboką autoironią i autozłośliwością, że oczywiście, że wstaję o 6.00 rano (do pracy mam na 8.00)  tylko po to, żeby odklepać brewiarz i obejrzeć mszę w internecie z przyzwyczajenia i płytkiego przywiązania do obrzędowości, a także z powodu zaniku więzi z Kościołem i religijnej oziębłości. Bo po cóż innego. A dziś wstanie bolało bardzo i generalnie łańcuch oddechowy w każdej komórce jest procesem bolesnym...
Konsultacje. Zakupy. Pani w piekarni wyraziła zdumienie, że weszłam w maseczce. Dochodząc do domu złapałam słaniającą się starszą panią (i jej siatę zakupów) i dokonwojowałam do przystanku autobusów miejskich, i tam zostawiłam, upewniwszy się, że już lepiej. Autobus miała za 7 minut, na przystanku siedzieli ludzie. Żałuję tylko, że nie założyłam maseczki na tą akcję, mogłam ją czymś zarazić... ale byłyśmy na dworze, trzeba było działać szybko, a głupia piii nie pomyślała i tyle.
No ale piii i kuuu przecież nie są od myślenia. Proszę ode mnie cudów nie wymagać. 

wieczorem
Panie Jezu, proszę Cię za ten mój Kościół... Się żrą i kąsają, byle tylko się wzajemnie nie zjedli, tia. Kolejna kuria w kwarantannie. Ale problemu nie ma, dopóki to tylko zakonnice i świeccy chorują, tak?
Myślę, że żadna walka z Kościołem nie jest konieczna, Kościół sam się od środka skutecznie zabija i jeśli Pan Bóg go nie Uratuje, jak Obiecał, to kiepsko to widzę. Gdyby koronawirus miał na celu walkę z Kościołem, byłby to po prostu zbędny wydatek. Myślę, że Uratować Kościół od koronawirusa byłoby Mu dużo łatwiej niż od tego, co dzieje się wewnątrz...

Ciekawe, czy nowsze edytory tekstu mają już w słowniku "koronawirus", czy komputer ciągle to słowo podkreśla :P. A jeśli, to kiedy przestanie.
Nie dam rady, muszę wziąć coś przeciwbólowego... Pogoda ciągle hm dynamiczna, zmiany, skoki, burze, nieustająco mam objawy infekcji :P.
Dobra. Apap w pysk, maseczka w dłoń, różaniec na biurko, wio.

niedziela, 14 czerwca 2020

atechniczny dzień,

atechniczna ja. :((( Nawet smsy odbieram dziś z kilkugodzinnym opóźnieniem. Tak idą. I tak mi nie po drodze do telefonu... Tia wiem, kazalibyście mi kupić smartfona, tylko ciekawe, kto by mnie nauczył go obsługiwać... Podobnie jak kartę bankową, konto internetowe i laptopa. :((( Ja nie umiem tego wszystkiego, szczerze to nie chcę umieć :P, wolałabym żyć w epoce hiszpanki niż koronawirusa jednak. :P Tymczasem brat nalega na moją technomodernizację :P, mama mu wtóruje, a ja nie przekonam żadnego z nich, że załatwienie mi karty w banku nie będzie skutkowało natychmiastowym zbawieniem świata. Bo najprawdopodobniej położę tą kartę na stole i się rozryczę, bo nie będę wiedziała, co z nią się robi. :P

Tymczasem ogarniam klasrum, wypełniam tabelki na koniec roku, przygotowuję jutrzejsze konsultacje... I myślę sobie gorzko, że miarą dorosłości jest umiejętność rezygnacji z marzeń i planów. Nawet w takich głupotach, jak zmiana tematu magisterki. Do dziś mam gdzieś na twardym dysku swój plan pracy magisterskiej (z literatury angielskiej) na temat magii słowa... tia. Obroniłam pracę o środkach audiowizualnych w nauczaniu klas młodszych. Fascynujące, doprawdy.
Nie, nawet nie bolało.  Dorosłam, tak?
Tylko ten plan, ciągle na twardym dysku. I tylko szkoda trochę.

Myślę też o innym objawie dorosłości. O umiejętności krytycznego przyjrzenia się sobie i znajdowania winy w sobie, nie w reszcie świata.

Mszę oglądałam dziś w parafialnej telewizji. Proboszcz jest, zdaje się, bardzo rozczarowany, że z wyznaczonych ulic na cztery ołtarze na Boże Ciało do zbudowania ołtarza przyszli przedstawiciele jednej ulicy. Pozostałe trzy ulice nie przysłały ani jednego nikogo. Zdumienie? Rozczarowanie? Poirytowanie niedojrzałością?
Czy przemknie im między uszami, że ludzie po prostu nie czują się w ich kościele (ani nawet przed kościołem) wystarczająco bezpiecznie, żeby przyjść?

Bratowa znad morza przekazuje wieści o tłumach i nieposzanowaniu dystansu społecznego, tia. Na wejściu na kwaterę przecierała spirytusem wszystko, co dało się przetrzeć. Ciekawe, czy wytrzymają obiecany tydzień, czy wrócą wcześniej :P.
Żadnego dystansu nie stwierdziłam dziś, łażąc po parku - w przyparkowych knajpkach tył krzesła zahacza o tył krzesła przy sąsiednim stoliku, przed muzeami radosny tłumek czeka na kolejkę wpuszczenia do środka kolejnych trzech osób, w alejkach - jak na mój  gust - ludzi dwa razy za dużo. Odspołeczniam się przez tego wirusa, wiem.

Dobra. Czas wyłączyć komputer i zabrać się za czwartą pompejankę. Też leci do Lbl.
Na zdrowie. I, co nie daj ci Boże, bo to trudne i będzie bolało - może na świętość.

sobota, 13 czerwca 2020

domiędlam trzecią

pompejankę... z takim wysiłkiem, jakbym rozładowywała wagony węgla (i nosiła je wiadrami do piwnicy w karmelu - opowiadała mi o tym rozładowywaniu i noszeniu siostra Anna, dawno, dawno temu, w innym świecie...) Początkowo pompejanki miały się zamknąć w dziewięciu :P, teraz ledwie zamykają się w osiemnastu... Może nie zdążę ich w życiu odmówić, nie wiem. Każdy z nich dostanie jedną. Prawdopodobnie nic dobrego żadnemu z nich nie wymodlę. Ale to już nie moja broszka.
Ja rozładowuję i noszę węgiel do piwnicy. Wiadrami. Miarą dobrą, utrzęsioną.
Wydaje mi się, że w sumie to już siebie spisałam na straty w tym wszystkim. Byleby oni.

Jak łatwo jest wmówić człowiekowi wszystko. Cokolwiek, byle złego i nieprawdę. Że jest taki, owaki. I człowiek potem w to wierzy. Całkowicie, bezkrytycznie, bezgranicznie.
Otoczenie też wierzy. W dobre by nie uwierzyło tak łatwo, prawda? 

Ciężki dzień, niby zbiera się na burzę, burzy nie ma. Boli mnie łeb, jest gorąco, nie mam ani siły, ani chęci, ani motywacji. Przyszłam z ogrodu zgrzana, wymęczona, spracowana. Złapałam nożyczki, znowu obcięłam sobie włosy. Myślę, że gdzie nie muszę, po prostu nie będę chodzić. Żeby nie zawlec czego złego choćby biednemu fryzjerowi. Przecież ja z natury swojej ciężka zaraza jestem, jak mogłabym spotkać i nie zarazić? OK, dosiedzę do końca życia na d* w domu, unikając ludzi ile się da, jeśli tak ma być. I tyle.

Kompletnie nie rozumiem tej historii. Wszystko mi Posypałeś, totalnie. Nic Ci się nie spodobało, tak? Wiesz, śmieszy mnie, że tyle rzeczy, które ja tak sobie bez rozgłosu i dla Ciebie robiłam, jest wysławianych pod niebiosy, jeśli przypadkiem zrobi je ktoś inny. A ja nie mam prawa i mi nie wolno, ok.
Nie Chciałeś.
Naprawdę, nie rozumiem nic z tej historii.

Spotkałam dziś B., dziewczynę trochę ode mnie młodszą. B. ma raka na układzie pokarmowym, prawie wszystko już jej wycięli. Patrzę na nią i myślę - może ostatni raz dziś ze mną rozmawiała. Lekarze powiedzieli, że koronaczasy nie są odpowiednie, żeby położyć ją w szpitalu, bo to dla niej wyrok. Więc łazi. Łazi i krwawi, szpikuje się morfiną, żyje na kroplówkach. Mądra, dobra, utalentowana dziewczyna.
Jeśli życie tutaj rzeczywiście nie ma sensu, a liczy się tylko Tam, to po co tu żyjemy? A jeśli liczy się tutaj, jeśli Chcesz nas tutaj, czemu jest jak jest?
Jeśli sensem jest zmieścić w życiu jak najwięcej dobra? Konkretnego, tego od "byłem głodny, a daliście..."?

Patrzę w telewizji na wrzaskliwie marszujących i paradujących, zastanawiam się, czy K. dalej się pod nimi podpisuje, jak na to patrzy.  Tia, to ta osiemnasta pompejanka.

Tak, są projekty maseczek.
Pierwszy:

i drugi

Trochę mi się kojarzą z witrażami Wyspiańskiego, trochę z secesją. Tak, w tym pierwszym mogę trochę zagęścić wzór małymi listkami, bo trochę przyłysy, chyba za dużo wycięłam. Ale wstępnie jest właśnie tak.
Nie wiem, Lómendilu, Agajo, chcecie? Jeśli, to który?

czwartek, 11 czerwca 2020

myślę, że

nic mi w życiu nie zostało, tylko opieka nad mamą do końca i szycie tych maseczek.
Kiedyś kontrowałam dziewice konsekrowane, które mówiły, że sensem ich powołania jest opieka nad starszymi rodzicami. A dziś je rozumiem.
Bo po prostu nie mam żadnego innego sensu.

wieczorem
Boże Ciało bez Eucharystii nie ma sensu. Ale nic nie ma sensu, więc co za różnica.
Przesiedziałam na d#  cały dzień, nie wychodząc z domu. Nie było po co. Mama wyrwała się na spacer (Idziesz ze mną? nie, nie chce mi się), w ramach spaceru weszła do kościoła, nikt nie miał maseczki, ona też nie, więc nawet się nie zorientowała, że coś nie tak. Posiedziała, posiedziała, wyszła, wróciła. Dopiero wieczorem, słuchając opowiadania, uświadomiłam jej brak maseczek. Nie wiem, pewnie prędzej czy później coś złapie, mam szczerą nadzieję, że mnie zarazi :P Mam wrażenie, że długo już nie wytrzyma i zacznie chodzić na msze. Bo wszyscy chodzą, bo nikt nie ma maseczki, bo wirus nie istnieje, a to wszystko to taka walka z Kościołem :P. OK, mówię, jak dla mnie możesz chodzić, tylko przyznaj się otwarcie bratu.

Wiem, że mi będzie trudniej wrócić. Po tym wszystkim, w to wszystko. Nie bardzo mam gdzie wracać w sumie, nie mam do kogo. :P

Za szybą pada i grzmi. Deszcz szumi i pluska dokładnie tak samo, jak szumiał i pluskał kiedyś, dawno, dawno temu - u jednej babci, kapiąc z dachu na schody przy werandzie, spływając po liściach ogromnych krzaków bzu. I u drugiej babci, tam pod Chełmem, za szybką poukraińskiej chałupiny, szemrząc w wiśniowych gałązkach. Budziłam się, słyszałam - pada. Leje.
Pachniało tylko inaczej - mokrym drewnem, mokrą ziemią. Nie mokrym betonem i plastikiem.

Po co, Panie? Czemu tak?
Czemu tak długo?

środa, 10 czerwca 2020

lepiej człowiekowi umrzeć

i pozostawić spadkobierców, niż być spadkobiercą i biegać po urzędach... Jak komuś zapiszę spadek, to będzie to z czystej złośliwości, przyrzekam. Aktem miłosierdzia wobec bliźnich byłoby przehulanie całego majątku i w chwili śmierci pozostanie na zero, jeśli chodzi o stan posiadania...

Dziś skarbówka - poczta - księgi wieczyste. W skarbówce Pan przyjmujący papiry fffkurzył nas niepomiernie insynuując kolejną sprawę, którą mamy niezałatwioną, i sugerując dokonanie opłaty za wydanie zaświadczenia, że niektóre sprawy są dokonane :P. Opłatę zobaczy jak mu ją w testamencie zapiszę, tia. :P Wystarczył jeden telefon do odpowiedniej instytucji, żeby zdementować insynuacje Pana ze skarbówki.
Między pocztą a sądem wpadłam na chwilę do kościoła. Adoracja, z 10 osób może, w maseczce tylko ja jedna. Wyszłam.

A poza tym jeszcze konsultacje, szkolna papierologia, klasrum, zaliczanie, upominanie się o zaliczanie, oglądanie matury z angielskiego - jak zwykle, kilka zadań nie na wiedzę, tylko na spostrzegawczość i uważne czytanie... może na cierpliwość i doczytywanie zdań do końca.
A poza tym wirus w Muzeum Narodowym w Krakowie. A poza tym na dworze gorąco i duchota, można się udusić nawet bez maseczki. A poza tym biegając kupiłam mamie czajnik, taki polewany. A poza tym jestem taka zmęczona i zdenerwowana tym wszystkim, że rzygać mi się chce (fizjologicznie, nie przenośnie) i płakać, a modlitewne akta...eee... akty strzeliste wybrzmiewają dziś w wersji: Pomógłbyś mi chociaż trochę, co?

Nie widzę, żeby Pomagał.
Chciałabym chociaż trochę widzieć, że Pomaga, że Go interesuje, że nie Zostawił. Tymczasem ciągle co nie ubijesz, to nie ujedziesz. Każdą głupotę trzeba intensywnie wywalczać. Tyle rzeczy tak bardzo boli.
OK, za.
Czasem myślę, że nie może być inaczej, że to ta kara wzięta za, że to może się skończyć tylko całkowitym odrzuceniem i zniszczeniem mnie. I że tak powinno być.

Jeszcze dla informacji: w sądzie na wejściu (wpuszczają pojedynczo z klucza) mierzą temperaturę i pytają, do kogo.  Po przypilnowaniu dezynfekcji rąk odsyłają w odpowiedni korytarzyk, pilnując dwumetrowych dystansów. Maseczki obowiązkowe, oczekiwane posiadanie rękawiczek i własnego długopisu. W skarbówce wypraszają na zewnątrz, jeśli na korytarzu zbierze się więcej niż dwie osoby w kolejce do któregokolwiek pokoju. Pan Cerber w wiatrołapie (to te dwa metry kwadratowe przy wejściu między podwójnymi drzwiami) odbiera dokumenty od tych, co przyszli "tylko dokumenty złożyć".
Śmieszny kontrast między urzędami a kościołami, gdzie żadnych, choćby najmniejszych wymagań sanitarnych nie ma, nawet w postaci kartki na drzwiach, że proszę założyć maseczkę. Analogiczne kartki są na większości sklepów... Oczywiście, że właściwa proporcja leży dokładnie pośrodku.

Tymczasem dziś 282 zakażenia i 23 zmarłych.
A mi jest bardzo, bardzo ciężko i smutno...

wtorek, 9 czerwca 2020

moje rany na miłości

do Kościoła, tia. Jeden, drugi, trzeci ksiądz z mojej parafii, który odszedł od kapłaństwa. Ma konkretne nazwisko, imię. Jeden odszedł do pani (i dziecka), drugi do pana (ten przynajmniej nie ze względu na dziecko, tia), trzeci dlatego, że nie chciał być posłuszny jakiejś decyzji biskupa. Znam ich osobiście, któremuś z nich robiłam ręcznie stułę, modląc się nad każdym ściegiem. O innym myślałam, że jest na szczęście taki niedekoracyjny i łysiejący, że chociaż tego żadna baba nie zechce. :P Niestety. Nie doceniłam cieplutkiego charakteru, głosu i faktu, że baby zamykają oczy, a do łóżka najczęściej chodzi się po ciemku. Kolejny, jak mi się wydawało, był już taki stary, że wszystko zdążył przejść i żadna decyzja nim nie ruszy i nie zatrzęsie, tia.
Znam osobiście i czwartego, o którym mój proboszcz już powiedział: to będą mieli następnego Kachnowicza. Nie, temu stuły nie zrobię, niech się nie spodziewa. :P
Tych ran jest więcej. Każdy z nich jest raną, i ten, któremu zrobiłam różaniec-dubeltówkę, i kolejny od stuły, i ten, co na cmentarzu, i ten, co w konfesjonale... tia.

Myślę, że babie łatwo wrócić do kościoła dla księdza. Bo tak ładnie mówi, niefałszywie śpiewa,  pobożnie odprawia, bo zagada do niej po mszy, bo...

Przy okazji taki tekst.
Myślę, że tak. Ale myślę też, że wiele babskiego wracania do kościołów jest właśnie  wydmuszkowe. Dla rytu. Albo dla proboszcza czy dla wikarego, nie dla Pana Boga.
Myślę, że u nas żaden ksiądz nie próbował znaleźć żadnego człowieka na parafii... ludzie sami przylecieli, i to tłumnie, po co jakichś szukać? Po co jakieś pierwsze kroki?

Tymczasem minister o procesjach na Boże Ciało mówi tak: :klik: 
 U nas procesja dookoła kościoła, trzema najbliższymi deptakami, nie uliczkami nawet. Ludzie teoretycznie mają stać tłumem (już widzę te dwumetrowe odległości i maseczki, tia), przechodzić ma ksiądz i asysta. Jakiś pomysł może i jest.

I tak myślę po porannej, przeziewanej mszy w internecie (Panie Boże, Ty Jeden wiesz, ile mnie dziś kosztowało wstanie i włączenie tej mszy, dla Ciebie, za....) - myślę o  tych, co poodchodzili, o tych, co zostali. O wszystkich moich ranach na miłości do Kościoła.

Ósma. Klasrum.
Nawał prac (niektórzy przesłali już wszystkie zadania do końca roku).  Sprawdzanie do południa. Uff.

Kolejne ponad 200 zakażeń wirusem (to dane z nocy) i 6 zmarłych. Wieczorem będzie drugie tyle.
KEP w kwarantannie. Parafia w Skoczowie też. Bielska kuria dotknięta. Gądecki prosi o przestrzeganie w parafiach zasad sanitarnych...

Minister przebąkuje o unieważnieniu matury z polskiego w Podlaskiem.

wieczorem
przyszedł w końcu odpis z sądu, powypełniałam, jęcząc, piszcząc i biadoląc, papiry do skarbówki, jutro po konsultacjach zaniosę.  Trzeba też w końcu ogarnąć księgi wieczyste... nie wiem, po co komu księgi wieczyste po tej stronie śmieci? :P Chyba że na grób.... :P

Bardzo mnie boli wszystko w środku. Zmęczenie, pogoda, odcięcie od sakramentów, totalna samotność. Za.

400 nowych zakażeń, 19 zmarłych dziś.

poniedziałek, 8 czerwca 2020

dalej mnie męczy

to ciało :P. Kiedyś Ci powiem, jak bardzo go nienawidzę. :P Dziś, niezależnie od całej reszty cielesnych rozkoszy :P, wszystko mi leci z rąk.

Byłam na konsultacjach, na których nikt mnie nie zaszczycił, więc posiedziałam godzinkę w szkolnych papirach. Potem zakupy. Upiekłam ciasto drożdżowe, za którym tęskniłam od świąt. Posiedziałam na klasrumie. I wieczór.

Podobno był przeciek poleceń maturalnych z polskiego.

Podobno dziś 600 nowych zakażeń wiadomym wirusem. Podobno lekarze mówią, że to skutek ludzkiej niefrasobliwości. Na przykład tej, którą oglądam codziennie. Mam wrażenie, że niefrasobliwość jest odmianą sławnego komunikatu z czasów Czernobyla, że przecież nic nie było i ciągle się zmniejsza. I że ma jakiś tajemny związek z wyborami. :P Jak miną wybory, ogłoszą nagle, że mamy druga falę zachorowań...
Smutne, że traktuje się ludzi jak mięso armatnie, mogą wyzdychać, byleby wcześniej zagłosowali. Zresztą wcale nie tylko w polityce to widzę. Niestety.

Zmagam się z trzecią pompejanką. Tia wiem, będę je odmawiać latami. Czasem myślę, że to jedyna bezpieczna pozycja dla baby w Kościele: ostatecznie módl się, skoro już jesteś, ale ma cię nie być ani widać, ani słychać. :P To się modlę i w oczy nie włażę. :P Wygląda na to, że nikomu w Kościele mnie nie brakuje...
Też smutne.
Myślę o ludziach, którzy uważają, że nikomu w Kościele ich nie brakuje, a nikt z Kościoła nie pokazuje im, że jest inaczej. 

Jeszcze 3 dychy różańca dziś, nieszpory, kompleta. Wio.

niedziela, 7 czerwca 2020

ciało mnie męczy

bardzo. :(

Msza przez internet z Jasnej Góry - jak patrzę na ten tłum, człowiek na człowieku, połowa bez maseczek, jakie, panie, półtora metra dystansu...??? - to znowu mi się nie chce wracać do kościoła. Myślę, że milionowym dowodem na istnienie Boga jest, że ognisk zakażeń w kościołach jest tak mało (dziś coś przebąkiwali o zamknięciu kościoła w Kościelisku chyba). No ale Bóg chroni z reguły głupich, myślącym Dał rozum, więc może Odmówić ochrony (i słusznie), jeśli ja się w kościele pojawię... Zresztą. Mnie już od dawna nie Chroni. Może Koncentruje wszystkie ochronne Moce na innych warstwach Kościoła. Co tam jedna głupia baba-idiotka.

Piszą o burzach i trąbach powietrznych, u nas pierwszy czerwcowy dzień, ciepły, duszny - i boli mnie (do tego wszystkiego jeszcze) głowa. Może faktycznie jaka burza idzie...

Jutro rano znowu lecę na konsultacje, więc przeglądam klasruma. Może to klasrum aż tak mi obciąża pamięć komputera? Niedorobiony jest, a może nie był projektowany na zajęcia zdalne dla całej szkoły na tyle czasu. Logując się ściągam całą bazę danych, wszystko - wszystkie zadania, wszystkie odpowiedzi, nawet korespondencję prywatną. I pamięć trzeszczy. Powinnam mieć dostęp tylko do swoich zadań i tylko swoją część bazy ściągać...

Jutro matury. Do komisji mnie, i chwała, w tym roku nie wzięli. Więc mam konsultacje, na które póki co nikt się nie zgłosił.

Uwieczniam pierwsze pięć maseczek z haftem ludowym.
Od godz. 12.00 :))) zgodnie z ruchem wskazówek zegara: łowicka, kaszubska, kociewska, kujawska, rzeszowska. Obecnie pracuję nad kurpiowską.

sobota, 6 czerwca 2020

różnorodność biologiczna

proszę bardzo.







Oczywiście, jak świetnie było widać już po wczorajszej awanturze, moje hormony nie dają za wygraną... mimo to udało mi się wyplewić kolejny kawałek ogrodu, ustalić, że opłaty za ten rok, jeśli chodzi o ogród, mam z głowy (znalazła się moja karteczka ze stanem liczników, a jakże - a Pani Inkasentka wyraziła zdumienie że jak to, chcę DOPŁACIĆ? Tak dobrowolnie?) Udało mi się też zmienić kabel antenowy do telewizora mamy (co nic nie dało, bo awarię - jak się okazało - musieli usuwać centralnie). Zioła pozbierałam - suszą się w kuchni: mięta, melisa, lubczyk. Kocimiętki nie mam dla kogo suszyć. :( I w zasadzie to nie mam żadnych innych osiągnięć na dziś.

Nad sufitem kwęka jakieś nowe dziecko, chyba jakichś nowych sąsiadów. Siedem domów zakonnych redemptorystów ma kwarantannę po ostatnich święceniach, tia. Dziś 576 zakażeń i 16 zgonów, w tym jeden w Puławach. Wygasa, jasne.

piątek, 5 czerwca 2020

coś dla Lómendila

i nie maseczka. :)))
Na mszy z Jasnej Góry celebrans używał łyżeczki do nalania wody do kielicha.
Tak, Hostię też trzymał TRZEMA palcami :))).

Pamiętam tą łyżeczkę z czasów mojego szczenięctwa, kiedy mszał był jeszcze inny (już po polsku, znaczy chyba jak się otworzyło, to po jednej stronie było po polsku, a po drugiej to samo po łacinie - z tym tekstem w prefacji, że "wielbią błogosławione duchy, z lękiem oddają cześć Potęgi"). To były czasy, kiedy na "Baranku Boży" siostra zakrystianka szła przez boczną nawę do ołtarza z tabernakulum i zapalała cztery świece nie, sześć świec przed tabernakulum, zanim ksiądz przed komunią je otworzył.
Naprawdę tak było :)

Chodzi mi po głowie, że równie zasadnym byłoby kłócić się o tą łyżeczkę i o te świece, jak o komunię do garści lub do paszczy.

Szłam sobie przez miasto, międląc pompejankę, i myślałam: jak to by było dobrze iść se teraz i z wysokości świątobliwości własnej łaskawie omadlać wszystkich, co tu mieszkają. Bez żadnego zainteresowania którymkolwiek z nich,  bez jakiejkolwiek relacji, z piedestału bycia ponad światem i ponad nimi. Taki ideał niektórzy w Kościele promują dla ludzi Kościoła, tia. Wygodniusieńki, bezpieczny.

Minister od oświaty przebąkuje, że od września dalej nauczanie zdalne. Muszę zainwestować w komputer...

Ciśnienie dziś bardzo niskie, to w atmosferze znaczy. Ma ochotę padać i nie pada. Męczy. Pismo z sądu nie przyszło... Znowu mam dość.

Znowu mam fazę: jestem głupia idiotka, do niczego się nie nadaję, nic nie potrafię dobrze zrobić, wszystko zawsze spiiii****ę. Nikt nie chce tego, co robię. Mogę się zarąbać, a nikomu na nic nigdy nie będzie to ani potrzebne, ani przydatne. :P
Naprawdę, Panie, pojęcia nie mam, po co mnie Stwarzałeś.

Do tego wszystko mi leci z rąk, właśnie walnęłam o podłogę komórką. Do tego u mamy szwankuje telewizor, a w zasięgu żadnego faceta. 
Panie Boże, gdyby moi rodzice przespali się dwa dni później, może urodziłby się udany chłopak, nie ja?
Naprawdę Musiałeś? Po co, po raz milionowy: po co?

czwartek, 4 czerwca 2020

siedzę na klasrumie

i jestem przerażona skalą ściągania. I kłamstw w żywe oczy, że nie ściągają. :P
Nie wiem. Może trzeba być aż tak okłamanym, aż tak doświadczyć kłamstw wobec siebie, żeby zrozumieć, jak złe jest kłamstwo, jak zeszmaca człowieka?

Kiedy byłam mała, kłamałam nałogowo, bo się bałam. Łatwiej było powiedzieć cokolwiek innego niż prawda na temat jakiegoś kolejnego narozrabiania, niż znosić obrażone miny rodziców i wysłuchiwać kolejnego kazania. W d* dostawałam rzadko i raczej za to, za co powinnam dostać. Gorsza była konieczność tłumaczenia się z każdej dupereli, przekonanie, że niczego mi nie wolno, wszystko co robię jest nierozsądne i złe, i że znowu coś zrobiłam (jak zwykle) i znowu (jak zwykle) mama będzie cała w nerwach.
 W szkole raczej nie ściągałam, nie było potrzeby, za małymi wyjątkami, raczej - jeśli - to dawałam ściągać. Pamiętam odczytanie z pustego zeszytu nieistniejącego wypracowania, z przewracaniem kartek... :))) Prawdziwe ściąganie zaczęło się na studiach... przy zawrotnej ilości nikomu niepotrzebnej szczegółowej wiedzy typu jaki kolor oczu miał Zielony Rycerz. :P
Pamiętam, jak w karmelu, już jako bardzo dorosła baba przed czterdziestką, ze zdumieniem doświadczyłam, że potrafię przyznać się do winy, takiej bardzo prostej, że przypaliłam na gazie ścierkę :P, i że można nie oberwać za to. :P :P :P.  Ryczałam wtedy w celi.
Teraz mam problem odwrotny - za często walę prawdę prosto w oczy, potrafię nie wyprzeć się tego, co zrobiłam, nawet niekoniecznie mądrego, gorzej - zdarza mi się brać na siebie ciężkie winy innych... :P
Przyjmuję to teraz, użeranie się z tymi kłamstwami, które widzę, bezczelne, bezwstydne, czasem w oparach złudy dobra :P i świętości - jako kolejną karę. Za moje kłamstwa ze szczenięctwa.  Podobnie jak użeranie się z dzieciakami w szkole widzę jako karę za moje własne rozrabianie w szkole na lekcjach, czasem daleko poza granicą bezczelności. :P
Nie wiem, czy każde zło, które zrobiliśmy, do nas jakoś wraca i potem nas samych żre?
Jeśli tak, to współczuję niektórym.

Weszłam na chwilę do kościoła na adorację.  Oprócz mnie siedem osób. Jedna w maseczce, jedna z maseczką na brodzie, jedna w apaszce na szyi. Pozostałe nawet nie udawały, że mają maseczkę. Wydaje mi się, że pan, który (bez udawania, że ma maseczkę) siedział w pobliżu konfesjonału, chyba czekał na spowiedź, która za trochę ponad pół godziny miała się zacząć.

pod wieczór
wypadłam na pół godzinki na ogród. Mój ogród jest po prostu kozacki.
Czerwonokozacki. I czerwony od brzuszków pleszek.




Tak przy okazji. Mijałam Urząd Miasta. Teoretycznie otwarty :P.

Mijałam też muzeum. Otwarte chyba praktycznie.
 Różnica jest bardzo prosta: do muzeum wchodzą nieliczni (wycieczki mają zakaz) i za opłatą, tak? :P

środa, 3 czerwca 2020

potrójna tęcza

Nie wiem czy to widać, ale ta dolna jest podwójna nieodwrócona, a ta trzecia jest odwrócona i pojedyncza. Takie cudeńko.

Brewiarz, msza z Jasnej Góry - dziś nie upomnieli i znowu ludzie bez maseczek... - konsultacje, lekcje, zakupy, zmiana kwiatków na balkonie - bratki wylądowały w bukietach na stole, a w skrzynkach wylądowały pelargonie i surfinie.
Przytłacza zmęczenie i beznadziejność tego wszystkiego. Że mogę kopać się z koniem, a to się i tak nie skończy. Nic nie wywojuję. Warunków sanitarnych na parafiach nie polepszę, nikogo nie przekonam, że lepiej by było jednak zasłonić konfesjonał folią od strony klienta...petenta... peNItenta, tia. I tą folię po każdym przecierać płynem do dezynfekcji. Taki drobiazg. No ale po co.

Trwają spory co do procesji Bożego Ciała. Niektórzy biskupi otwarcie twierdzą, że zgromadzenia kościelne są ponad prawem i regulacje prawne ich nie dotyczą. Inni proszą, żeby procesje ograniczyć. Jeszcze inni milczą, zgodnie z regułą z mojej podkładki pod filiżankę, że jesli dołgo pit' kofe, problema reszytsa sama, tia. Tymczasem mama już oczywiście wyrywa się na msze. Tymczasem zauważam na TV parafialnej, że jeśli ludzi mniej, to komunię wszystkim pchają do paszczy.
Zastanawiam się, jaki by poszedł szum po świecie, gdybym ja na lekcjach kazała dzieciom po kolei przytulać buzie do tej samej niedezynfekowanej deski i wkładała im między zęby cokolwiek jadalnego ręką bez rękawiczki. Pracę bym straciła i stanęła przed sądem. No ale jak to mówią niektórzy biskupi otwarcie całkiem...

W sieci gdzieś pojawił się podobno tekst imitujący Jana Pawła i potępiający komunię na rękę. Przecież kłamstwo w imię dobra jest dopuszczalne, a może nawet moralnie słuszne i zalecane, prawda? :P

Chyba powinnam zacząć pompejankę, żeby znalazł się ktoś, kto pomoże mi kupić i zainstalować laptopa...

wtorek, 2 czerwca 2020

przed mszą z Jasnej Góry

wyszedł jakiś zakonnik i poprosił o zasłonięcie nosa i ust i utrzymywanie odległości. I omaseczkowaly się nawet siostry zakonne, które (jak zaobserwowałam na mszach z Jasnej Góry) obowiązek omaseczkowania traktowały dotąd niezwykle luźno. A z nich brali przykład świeccy i tak to około połowy kongregacji miało maseczki w *, a nie na twarzy.
Tymczasem zakonnik poprosił, nawet nie upomniał, i okazało się, że można. Tylko trzeba chcieć. A żeby chcieć, trzeba uważać to za ważne. Z różnych powodów. Jeśli ktoś wierzy w Boga a nie wirusa (ostatnio można usłyszeć takie alternatywy :P), powodem mogłoby być posłuszeństwo władzom, świeckim bądź hierarchicznym, gdyby te ostatnie zechciały jakieś polecenie wydać. Ewentualnie powodem mógłby być strach przed mandatem, gdyby władze świeckie wyraziły bardziej zdecydowaną chęć do kontroli i penalizacji nieprawidłowości w środowiskach kościelnych...
Tia.

Czytam, co papież napisał do dziewic konsekrowanych :klik:
Konsekracja przeznacza was dla Boga, nie odsuwając was jednak od środowiska, w którym żyjecie i w którym jesteście wezwane, aby dawać świadectwo w stylu ewangelicznej bliskości. Poprzez tę specyficzną bliskość wobec współczesnych mężczyzn i kobiet, niech wasza dziewicza konsekracja dopomoże Kościołowi kochać biednych, rozpoznawać formy ubóstwa materialnego i duchowego, pomagać szczególnie tym, którzy są słabi i bezbronni, tym, którzy cierpią z powodu chorób fizycznych i psychicznych, młodym i starszym, tym, którzy są wystawieni na ryzyko odrzucenia.

 Tia, teraz to widzę, zawsze to właśnie wrzeszczałam: ja nie jestem ani inna, ani lepsza niż przeciętny świecki, nie chcę mieć prywatnego spowiednika, nie lubię kręcić się po plebaniach (co mi kilka razy w życiu bardzo tyłek uratowało zresztą), jak ludzie nie mają Eucharystii to ja też nie, jak ludzie boją się spowiadać i brzydzą się nieodkażanego konfesjonału, to ja się tak samo brzydzę. Jeśli Kowalski w tej sytuacji pójdzie na następną mszę za pół roku, a do spowiedzi za rok, to czemu ja miałabym inaczej?

Razem z Duchem Świętem, z całym Kościołem i każdym słuchającym Słowa jesteście zaproszone, aby powierzyć się Chrystusowi i powiedzieć Mu: «Przyjdź!». To przyjście Oblubieńca jest horyzontem waszej drogi w Kościele, waszym celem, obietnicą do przyjmowania każdego dnia.
Wasze życie będzie ujawniać eschatologiczne napięcie

Tia. To tylko mi w tym życiu zostało, nic więcej.

Bądźcie kobietami miłosierdzia, ekspertkami człowieczeństwa. Kobietami, które wierzą «w rewolucyjną moc delikatności i czułości».  To, co dzieje się w świecie niech was porusza: nie zamykajcie oczu i nie uciekajcie; z czułością przemierzajcie obszary bólu i cierpienia; trwajcie w głoszeniu wszystkim Ewangelii pełni życia.
Modlitwa konsekracyjna, przyzywająca dla was wielorakie dary Ducha Świętego, wyprasza, abyście żyły w casta libertas. Niech to będzie styl waszych relacji, aby był on znakiem oblubieńczej miłości, która jednoczy Chrystusa z Kościołem, dziewicą matką, siostrą i przyjacielem ludzkości. Poprzez waszą wyrozumiałą łagodność (por. Flp 4, 5) zawiązujcie autentyczne relacje z innymi, które pozwolą mieszkańcom dzielnic naszych miast uwalniać się z samotności i anonimowości. Bądźcie zdolne do parezji, ale unikajcie pokusy plotkarstwa i obmowy. Niech kieruje wami mądrość, kreatywność i autentyczność miłości, aby przeciwstawiać się arogancji i zapobiegać nadużyciom władzy.

O nie nie, dziękuję.  To z kobiecością, czułością i relacyjnością w naszym Kościele lokalnym w żaden sposób nie przejdzie i nikt mi nie udowodni, że jest inaczej. O przeciwstawianiu się nadużyciom to już w ogóle. Tak u nas, Franciszku.



Z innych. Komputer mi zipi coraz bardziej, może zdycha na koronawirusa i dusi się własnym wentylatorem. Przeraża mnie konieczność kupowania, instalacji, przegrywania danych, konfigurowania. Że muszę to zrobić zupełnie sama, nie pomoże mi nikt. Nie mam nikogo.
I wszystko będzie inne, zupełnie inne. Brrrr.

Mama nie wytrzymała jak myślałam, następnego dnia po wizycie brata poleciała do spowiedzi, jak całe stado, bez żadnego odkażania. Następnego dnia po wizycie brata, żeby mu wczoraj z czystym sumieniem powiedzieć, że do kościoła nie chodzi. :P Boję się, że coś tego kościoła przywlecze. Już oczekuję, że lada dzień zacznie biegać na msze.

Cały dzień pracuję jak porąbana idiotka, od rana do wieczora. Lekcje zdalne, sprawdzanie prac, przygotowywanie konsultacji. Modlitwa sprowadziła się do aktów strzelistych "Jezu ja już nie mogę". I jeszcze jutro tak będzie. W czwartek publikuję ostatnie zdalne zajęcia, potem już tylko konsultacje i sprawdzanie.
Ile bym dała, Żebyś mi Pozwolił przeczytać brewiarz w łóżku... nie mam złudzeń, ani brewiarz, ani różaniec w moim wykonaniu nie są modlitwą żadnej relacji. Bardziej trudem, jak wyładowanie przyczepy węgla. Trza się wziąć, zrobić, poświęcić czas, zmęczyć się i będzie zrobione. Na dziś.

poniedziałek, 1 czerwca 2020

ktoś mi chyba kradnie

czas. Co gorsza, ten sam (chyba) ktoś kradnie mi pamięć z komputera. Dziś się dowiedziałam, że mam za mało pamięci, żeby obsłużyć internetową wersję podręcznika. Ostatnio taki komunikat widziałam na moim Pentium 133... z dwoma megabajkami pamięci.  :P  Rozszerzałam wtedy do czterech. :P

Pierwsze konsultacje. Na razie żelu odkażającego w szkole skolko ugodno. Dwie osoby miałam w sali, największy problem to nie pożyczać długopisów :P. Kolejne ciekawe pomysły w ministerstwie. Było już o podwyższeniu każdemu uczniowi oceny o jeden (moja dzisiejsza propozycja, że w takim razie podwyższę takiemu jednemu z zera na jedynkę, jakoś nie spotkała się z entuzjazmem dyrekcji, ciekaaawe czemu....). Potem w końcu raczyli oznajmić, że w tym roku do szkoły nie wracamy (ciekawe, czy jeszcze ktokolwiek wierzył, że wrócimy...). Potem wyczytałam, że dni egzaminów (ósmoklasistów i matur) mają być wolne od nauczania zdalnego (w szkołach, w których egzaminów nie ma, też? Czy minister wie, ile dni trwa matura?). Na koniec walnęło mnie po oczach czyjeś oświadczenie, że nie da się w tym roku ucznia nie klasyfikować. Nie klasyfikować się nie da, jedynki postawić się nie da (nie ma ocen, bo nie przysyłał prac), hm. W zasadzie to mam takie same podstawy prawne, żeby postawić mu dwóję, co żeby postawić mu szóstkę. :P Kusi mnie, żeby zrobić taki numer, a co. :P :P :P.

Przyjechał brat, pojechaliśmy na cmentarz za Wisłę, pierwszy raz od stycznia. Jutro kalendarzowa rocznica śmierci taty...

Chciałabym Ci opowiedzieć, jak bardzo mam dość. Obawiam się, że jak zacznę próbować, to albo się rozryczę jak histeryczka, albo zacznę soczyście kląć.