do roboty nie pójdę i już!
:))))
Walczę z infekcją i chyba mi to nawet wychodzi - metodą zielonej pietruszki, pomarańczy, witaminy de w kapsułkach i lekkich środków przeciwzapalnych. Najmocniejsze są sterydowe krople do nosa pozostałe po jakiejś recepcie. Niestety, z syfami na gębie walka jest bardziej nierówna i na tym polu sromotnie przegrywam. Może powinnam przyznać, że poległam.
W szkole szkolna wigilia, prezenty, konkursy. Mam nadzieję, że to przedostatnia moja wigilia w pracy.
W domu mama jak zwykle szaleje, najchętniej to już powinno być posprzątane, ugotowane, zjedzone i pozmywane i byłby spokój ze świętami, no. Zrobiłam zakupy i naprawdę szczerze myślałam, że to ostatnie - dopóki mama nie porozmawiała przez telefon z bratową. :P Parę koncepcji się zmieniło... Upiekłam ciastka i keks. I już naprawdę nie miałam siły sprzątać. Ani ubierać choinki. Okropna jestem. A jak nie ubiorę choinki, to czym się mama w moim mieszkaniu przed gośćmi pochwali? :P Powiedziałam jej, że w zeszłym roku dzieciaki weszły do mnie, zerknęły przelotnie na choinkę, obróciły się na piętach i wyszły. I myślę, że w tym roku chęć maminego chwalenia się skończy się takoż.
To jest już kompletnie inny świat, dzieciaki potrzebują silniejszych bodźców niż jakaś tam choinka. Usuwam właśnie z telefonu (którego szczerze nie cierpię) śmiecie o wielkości 20 mega - i przypominam sobie dyskietki 1,44 mega. I ile można było zmieścić na takiej dyskietce... I jak dla mnie, świat wcale nie potrzebował iść dalej. :P Albo przynajmniej powinien pozwolić mi wysiąść.
A tu nie: toczy się i toczy, coraz szybciej, sam się napędza, leci na łeb na szyję, na złamanie karku. I obawiam się, że donikąd.
470.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uprzejmie proszę jakoś podpisywać komentarze. Istnieje ryzyko, że niepodpisane komentarze będę konsekwentnie ignorować.