sobota, 1 maja 2021

zzzzzimno...

 rano wyskoczyłam na ogród i pracowałam, póki nie wygonił mnie deszcz. Nie zrobiłam ani jednego zdjęcia, ale maliny wyplewione. Przyszłam do domu, zrobiłam sobie obiad (mama dziś chciała gotowane parówki więc ok, mówię, ugotuj sobie :P) i padłam. Wstałam, żeby upiec ciasto - zaimprowizowanego murzynka, bo składniki  miałam tylko mniej więcej :P, no zobaczę, co wyszło. W sumie to miało być cieplej i miałam się więcej ruszać, nie było w planie pieczenia (ani jedzenia) ciast. 

Rozmawiam z ludźmi (w końcu mam na to czas...) i zdumiewam się. Pani A. , dochodząca do siebie już chyba piąty tydzień po kowidzie, mówi "ale jak ja mogłam to złapać, przecież ja się modliłam". Ktoś inny wraca właśnie z pogrzebu innego ktosia, zmarłego na kowid - "no ale jak, przecież za niego codziennie się msza odprawiała"... i wziął i umarł, niegrzeczny, chyba wbrew woli Bożej :P. 
Myślę, jak bardzo pokutuje w nas przekonanie, że modlitwa załatwia nam zdrowie, szczęście, pomyślność i żyli długo ever after. Myślę, że takie myślenie zaczyna się od przekonania, że Miriam rodziła Jezusa bezboleśnie, a Jezus umierając wcale nie Czuł bólu, bo Zachwycał Się, że nas Zbawia. :P Bzdury? To odsyłam do patrystyki (i niektórych tekstów brewiarzowych). O jednym i drugim objawieniu już nawet nie wspomnę... Po prostu to samo przekonanie: jeśli wierzysz i jesteś z Bogiem, nie możesz cierpieć, jeśli cierpisz, to nie masz wiary albo Bóg cię Ukarał. 

Dziś - a propos brewiarza - nad mocno spóźnionym oficjum zastanawiałam się, czy ja już aby w tym roku spełniłam przykazanie spowiedzi wielkanocnej. :P Dominikanie w Rzeszowie zatrudnili organistkę, do przed chwilą piszczała litanię loretańską. No maj, maj. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz