środa, 26 maja 2021

o Hunach i wybitej szczęce

 mama od kilku dni ma fazę hyperaktywną. Wczoraj latała do supermarketu po kawę, której nie kupiła, bo już nie było, ale ona musi pójść. Ostatnio znowu lata na poranne msze do kościoła. Dziś byłam z nią, ale musiałam wyjść, bo kaszel chciał mnie zadusić. Może spróbuję w piątek, jak mi się szczęka zgoi. W końcu muszę wyglądać jak człowiek, nie jak zakapior, bo co ludzie powiedzą. Nikt nie uwierzy, że wypiii****łam się w maminej łazience. 

W ramach fazy hyperaktywnej mama dziś uparła się, że zrobi dla nas obu pranie (co wiązało się z tym, że sciągałam pościel w ciągu kilku minut, jakie mi zostały do wyjścia do pracy...). Generalnie hyperaktywność mamy specjalnie by mi nie przeszkadzała gdyby nie to, że zmusza automatycznie mnie do jakiejś aktywności, zwykle wtedy, kiedy padam na ryj ze zmęczenia albo mam półtorej minuty wolnego czasu. No nic, pobiegłam do pracy, miałam jedną godzinę stacjonarnie, w biegu zrobiłam zakupy, kupiłam mamie wiąchę rumianków na dzień matki, pobiegłam do niej wręczyłam, do lekcji online zostało mi 3 minuty. Pobiegłam do siebie, jakimś cudem udało mi się zdążyć, może dlatego, że dzieci też się spóźniły... Lekcje online, przygotowanie lekcji na jutro, ok, wyłączam laptopa, idę do mamy.

A mama koniecznie chce smażyć naleśniki na obiad (udało mi się ją odwieść od tego genialnego pomysłu tylko dlatego, że wzięłam ją na ogród). Na ogrodzie chciała myć kosiarkę do trawy, "bo jest brudna". Nie skomentowałam, siadłam, zamknęłam mordę. Chcesz to myj. Od prądu odłączyłam. :P Mama złapała pojemnik na skoszoną trawę, wepchnęła do niego kij, usiłowała wyskrobać resztki siana, po czym stwierdziła, że jednak kosiarki myć nie będzie, za dużo roboty. Ufff. Przez cały proces dochodzenia do tego wniosku nie odezwałam się. Zdzierżyłam. Po powrocie, już wieczorem, słyszę, że mama jęczy, że oj bieda, nieszczęście, takie tam. Pytam, co się stało. Sznurki w łazience pod sufitem się poplątały. Dobra. Wchodzę na krawędź wanny, przyzwyczajona, że mama oszczędza wodę i zwykle używa jej kilkakrotnie, nawet nie komentuję pełnej michy mydlin ustawionej na wannie, staram się w nią nie wpaść, poprawiam sznurki i już chcę schodzić, kiedy mama wparowuje do łazienki i deklaruje, że ona będzie mnie asekurować. Asekurowanie polegało na tym, że udało się jej podstawić mi nogę... jak wypiiii**** na krawędź wanny, jak ściągnęłam tą michę mydlin na siebie (wylało się na mnie i na podłogę co do kropelki), jak pojechałam na podłodze, waląc szczęką w krawędź umywalki, a łokciem w terakotową podłogę... ale nawet wtedy nie zaklęłam. Wrzeszczałam tylko z bólu. A moja matuś co? Nie czy ci się coś stało, nie czy cię boli, czy możesz się podnieść, nic z tych rzeczy, nie. Nie drzyj się, wstawaj, bo sąsiedzi usłyszą. :P.


Nie, nawet wtedy nie zaklęłam. :P Ale naprawdę nie byłam w stanie wstać. Siedzę na tej podłodze cała mokra, w kałuży, wrzeszczę z bólu. Mama poinformowała mnie jeszcze tylko, że to, w czym siedzę, to nie mydliny, to krochmal, i zaproponowała, że ona mnie podniesie. :P I wtedy już nie zdzierżyłam - wydarłam się na nią, że ma wyjść w tej chwili z tej łazienki.. Tak, na pewno użyłam słowa "wyjdź". Obraziła się. Bo przecież ona nic nie robi, tylko mi pomaga... A ja wrzeszczę. Nie powinnam wrzeszczeć. Powinnam spuścić głowę i grzecznie jej podziękować, szeptem i w tonacji wysokie ce. :P Pozbierałam się, poprosiłam o suche buty, jak topielec dolazłam do siebie... ciuchy  wrzuciłam do wanny, zalałam wodą, żeby wypłukać krochmal. Obmacuję szczękę. Cholera, krew. Lusterko. Broda rozcięta jak cacy, jeśli na brodzie może być guz, to jest pierwszorzędny. Szczęka chyba cała, tylko ścięgna w zawiasach bolą, utrzymały, nie wypadła... Łokieć też chyba nie złamany, spuchł tylko trochę, bardzo boli, ale ręką mogę ruszać we wszystkich płaszczyznach... Stoję w tej swojej łazience, wycieram tą brodę, nie mam siły wyciągnąć ciuchów z wanny... Kląć wrzeszczeć, nie ruszać się, w życiu już nie wychodzić z tej łazienki, chyba szok. Potem ryczeć, chyba histeria. Idiotka-histeryczka. 

IDIOTKA. CIAMAJDA. WCIELONA CHOLERA.

Położyć się w niepościelone łóżko - nie dam razy z tą ręką ubrać pościeli - i wyryczeć się do woli. Panie Boże, jak ja mam dość, czy Ty w ogóle to Widzisz, czy Ty Słyszysz, czy Ciebie to w ogóle obchodzi????  Naprawdę, chciałabym na dwa tygodnie wyjechać, a żeby brat pomieszkał przez te dwa tygodnie z mamą. Ale żadne z nich się nie zgodzi... On jest stworzony do rzeczy wyższych, zresztą ze sobą nie wytrzymają półtora dnia. 

A co do Hunów. W ogrodzie pod budką znalazłam resztki gniazda. Podartego i wyrzuconego. Czyli była jakaś poważna wojna... Nie wiem, czy ktoś ją wygrał, czy jak wszystkie wojny skończyło się tym, że wszyscy zostali pokonani, a budka została pusta... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz