poniedziałek, 17 maja 2021

nauczanie hybrydowe

 czyli kabaret jak się patrzy. 

Rano ogarnęłam jeszcze klasrum - niby jest zamknięty, ale zalegle prace sprawdzać trza, a materiały do nauczania zdalnego w hybrydowym też gdzieś wrzucać warto. Celowałam tak, żeby przyjść do szkoły z pół godziny przed rozpoczęciem zajęć, poskładać wszystko, zapytać, poprosić o pomoc. OK. Pani od informatyki pokazuje mi salę, laptopa, zapisuję sobie hasła. Mysz jest, dobrze. Druga klawiatura? A tak, mówi mi, bo ta na laptopie nie działa, żebym się  nie zdziwiła. No OK. Proszę, żeby nie odchodziła, wyłączam, włączam, loguję się sama od początku. OK. Loguję się na maila. Niespodziaaaankaaaa... Gmail, który na moim laptopie widzi wszystkie moje konta, tu widzi zaledwie dwa. Najważniejszego, z którego mam dostęp do klasruma, oczywiście _nie_ widzi. Dobra. Z pomocą Pani od informatyki konfiguruję swoje konto na tym laptopie (zastanawiając się, czy na pewno ten sam laptop dostanę w kolejnych dniach), otwiera się klasrum. Pani od informatyki idzie na swoje lekcje.

Do zajęć 10 minut. Próbuję włączyć meeta. Komunikat, że moje połączenie z siecią zostało przerwane. :P Czekam. Połączenie nawiązuje się. Włączam meeta, wysyłam link na klasrum. Czekam. Z trudnością loguje mi się na zajęcia jedna osoba. Podobno ktoś tam jeszcze chce, ale go nie wpuszcza. Zakładam drugie spotkanie na meetsie, podaję drugi link. Zajęcia trwają już dobre 5 minut. Zanim zalogowały się 3 osoby (z pięciu na liście), minęło 10 minut zajęć. Próbuję wrzucić prezentację. Znowu komunikat, że utraciłam połączenie z siecią. W międzyczasie wpada Pani od niemieckiego i zadaje mi jakieś dziwne pytania o internet, na tyle dziwne, że nawet ich nie umiem powtórzyć. Odsyłam Panią od niemieckiego do Pani od informatyki albo Pani dyrektor. 

Po pięciu minutach dobijania się (zostało 15 minut zajęć) udaje mi się wejść na meet, ale okazuje się, że dzieci mnie słyszą, tylko ja ich nie. Dobra. Przez kwadrans prowadzę zajęcia na zasadzie gadał dziad do obrazu i wcale nie był pewny, czy ktoś go po drugiej stronie słyszy (zakładając, że go nie wywaliło).  Wybija godzina zakończenia zajęć, rozłączam się. Oświadczam szefowej, że w tej sali zdalnych zajęć prowadzić więcej nie będę i nikomu nie radzę, pytam o klasę z lepszym internetem. Uzyskuję informację, przenoszę tam laptop, zostaje mi 2 minuty przerwy.

W pokoju nauczycielskim obok planu lekcji na hybrydowe wielkimi literami napis, że w tym tygodniu nie pytamy, nie robimy sprawdzianów i kartkówek ani nie zadajemy prac domowych. Dopisuję pod spodem pytania, gdzie zapisać temat ze zdalnego i czy laptop odnosić po każdej swojej lekcji, czy dopiero po ostatniej lekcji tej klasy w zdalnym. Dwie minuty minęły, idę do klasy drugiej na stacjonarne. 

Z pięciu osób na liście obecne trzy. Ktoś ma kwarantannę, o kimś nic nie wiadomo. Z trzech obecnych jeden nauczony (można zdalnie? Można!), jeden ma lekkie pojęcie, jeden nic. 45 minut zajęć, stawiam dwie piątki. Piątki chyba wolno. Pięć minut przerwy. Wracam do sali, do której przeniosłam laptop. Tak, tu jest wifi, wszystko działa, lekcję udaje się niemal normalnie przeprowadzić. Trzydzieści minut nad stroną bierną. Słuchajcie, mówię na koniec, tu jest praca domowa, jak ktoś chce, to niech próbuje, można dostać piątkę jutro. Jeśli nie zrobicie, rozwiążemy to jutro razem. Są pytania? Nie. Dziękuję. 

Ogarniam się, szukam maseczki, idę na zakupy, potem do domu. Migdał daje, gardło podrapuje, trzeba już wziąć kolejną porcję leków... Obiad, leki, wypełnić tabelkę w sieci o nauczaniu hybrydowym, przygotować zajęcia na jutro. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz