wtorek, 4 maja 2021

matura w czasach zarazy

 i nawet kasztany nie zakwitły :(, kudy im. Za zimno.

Wstałam jak cywilizowany człowiek przed 7.00, ogarnęłam się, oficjum, mamę, 8.15 wyszłam do sąsiedniej szkoły, gdzie akurat mam w tym roku maturalny przydział. Zameldowałam, że jestem, podpisałam, że jestem (koniecznie własnym długopisem), zostałam zaprowadzona na salę. Na korytarzu tłumy dzieciaków, najczęściej w maseczkach, przechodzący nauczyciele co chwilę upominają: załóż, naciągnij na nos. Co krok na korytarzu dozownik płynu do dezynfekcji. 

Na sali też płyn, rękawiczki, komisja w maseczkach - z rękawiczkami, teoretycznie wymaganymi, w praktyce gorzej... Wpuszczając dzieciaki na salę, losowania stolików dokonuje jeden nauczyciel, żeby do koperty nie pchało rąk więcej niż jedna osoba. Nie ma zapasowych długopisów. Śmieszne to trochę, bo słowniki są do wspólnego użytku - teoretycznie po dezynfekcji rąk, aaale. 

Dzieciaki wchodzą do sali, po usadzeniu się na miejscach mogą zdjąć maseczki. Na sali osiemdziesiąt kilka osób. Komisja (rozsadzona po całej sali, każdy przy swoim oddzielnym stoliku) naciąga maski, ilekroć w jakimkolwiek celu podchodzi do zdających. Rozdawanie arkuszy, zbieranie arkuszy. Takie tam. Musisz pokazać swoim palcem w jego arkuszu, gdzie ma wpisać kod, a gdzie pesel, bo jak nie pokażesz, to wpisuje swój pesel w polu: kod egzaminatora :P. Ja tam w rękawiczkach, ale jaki to ma sens, kiedy pcham ten sam rękawiczkowy palec w pięćdziesiątą z kolei pracę?

Dzieciaki piszą, ja żuję pompejankę. Zegar powoli przesuwa się do przodu. Mniej więcej w połowie czasu zaczynają się pierwsze przyjmowania arkuszy. Znowu: sprawdź każdemu kodowanie, poukładaj, zapakuj. Protokoły podpisujemy jednym długopisem "komisyjnym". Jakoś koło 13.00 wychodzę z sąsiedniej szkoły, idę do mojej. Tak, już wszyscy dawno skończyli i poszli, nic złego się nie stało, byli zadowoleni. Nie, w sprawie mojej szczepionki nikt jeszcze nie dzwonił, zadzwonią jutro. 

Wracam do domu, boli łeb, sąsiad na zmianę młotkuje i wiertarkuje. Jutro powtórka z rozrywki, tyle że na matmie. Piję pierwszą dziś kawę, zagryzam tabletką przeciwbólową, kombinuję jakiś obiad. Piję jak smok i podejrzewam najgorsze, faza hormonalna, komisje maturalne, zakaz wychodzenia z sali przez jakieś 4 godziny, jak co, chyba w pampersie pójdę... Tak wiem, średnio jedna czwarta dziewczyn ma ten problem na każdej maturalnej sali. Przerąbane. Doczekać się menopauzy jest taką samą beznadzieją jak doczekanie się wiosny czy Paruzji. 

Msza online, tia wiem, mogę se w* wsadzić takie uczestnictwo w mszy, w sumie to  jak nie chodzę do kościoła, to już wszystko jedno, czy coś robię, czy nic. Średnio trzech wielebnych dziennie mi o tym przypomina. Gdybyż chociaż jeden dziennie zatroszczył się o jakie takie standardy sanitarne w kościele. Łeb powolutku przestaje boleć, nerki podejmują funkcje :P, za oknem już ciemno. Kolejny dzień do przodu. 

2 komentarze:

  1. w tym roku mi odpuścili maturę - do komisji rekrutacyjnej coś mi grożą ;-) Wbrew pozorom, dzieciaki się odnajdują w tym wszytskim, my chyba gorzej (?)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzieciaki siedzą najwyżej 3 godziny, komisja średnio godzinę dłużej, a jak ktoś ma wydłużony czas, to jeszcze dojdzie. Trzy godziny na jednej podpasce teoretycznie da się wytrzymać, pięć już nie.

      Usuń