bardziej na podstawie tego, co czytam u Afro :klik: niż jako obiektywne stwierdzenia... Pani Joli nie znam. Mgliście kojarzę, że była kiedyś promowana na niektórych portalach katolickich, ale to nigdy nie były moje klimaty, te świadectwa, entuzjazmy, zachwyty i uwielbienia... Nie moją rzeczą jest dociekać przyczyn czy oceniać Panią Jolę, chociaż podejrzewam, że ona jest teraz po prostu zła, bucha z niej gniew, być może w dużej części sprawiedliwy. Być może jedynym sposobem, żeby nie dokonała tej apostazji, jest z nią porozmawiać, posłuchać jej. Nie z pozycji zniesmaczonej czy obrażonej, jak mogła. Nie z pozycji wyższości i litości: będę się za ciebie modlić (chyba za Panią, brudzia nie piłyśmy?). Tylko z pozycji: Pani chce mi coś opowiedzieć, słucham, wierzę, nie krzyczę, nie bulwersuję się. Słucham. Może to by było właśnie raz doświadczenie Kościoła jako wspólnoty, nie jako działającego własnym, niekoniecznie ewangelicznym, rytmem systemu trybików, którego - jak sądzę - Pani Jola zdążyła doświadczyć, być może nawet zdążyła zostać przez ten system trybików boleśnie przemielona.
Podejrzewam, że Pani Jola krzyczy, bo jest wściekła, zawiedziona, bardzo boleśnie rozczarowana - czymś albo kimś. Jeśli krzyczy głośno, w internecie i w kontekście niekatolickich lub antykatolickich środowisk, to nie ona pierwsza i nie ostatnia. Fajnie się tam krzyczy, bo można szybko zyskać popularność (której brakuje dość dotkliwie po odrzuceniu popularności jako jeden z naczelnych ewangelizatorów internetu?) - tyle że przykłady ludzi, co swego czasu dość głośno analogicznie krzyczeli, a potem stosunkowo szybko ścichli, pokazują, że popularność to krótkofalowa. Ale może Pani Jola krzyczy tam dlatego, że nikt w jej środowisku, w jej wspólnocie jej nie wysłuchał, nie pomógł, może w coś nie uwierzył? Trzeba dużo samozaparcia i wiary na poziomie dużo głębszym niż afektywna wiara sieciowych ewangelizatorów od świadectw i uwielbień, żeby w takiej sytuacji zostać w Kościele i zamknąć dziób.
Tak, zawsze pozostaje pytanie, a gdzie w tym wszystkim jest Bóg, gdzie "więź z Jezusem" (to nie jest moje ulubione sformułowanie). Pierwsze pytanie jest niesłychanie głębokie. Bo jeśli Bóg jest w Kościele (i tylko w Kościele) i z Kościołem, przez który Pani Jola czuje się przemielona i na który bucha gniewem, to Pani Jola nie ma więcej pytań (nawet pytań o relacje Z). Jeśliby Bóg Podpisał Się pod tym, co robią niektórzy ludzie Kościoła (albo co robi wspomniany system trybików), to reakcja Pani Joli, że nie ma ochoty na żadne relacje z takim Bogiem, jest absolutnie zrozumiała. Żeby to wytrzymać i zostać w Kościele, trzeba mieć wiarę dużo głębszą niż średnia internetowa katolickich ewangelizatorów i autorów nabożnych świadectw... choćby dlatego, że odeszło ich już tak wielu, że średnia wysoka nie jest :P.
Patrzę tak na to wszystko i myślę, że obecnie najbliższa mi (i najbezpieczniejsza) jest duchowość moich dziadków - prostych rolników na niewielkim gospodarstwie, należących do parafii, gdzie do parafialnego kościoła było kilkanaście kilometrów i trzeba było przejść piechotą lub przejechać wozem konnym trzy wsie, żeby w czwartej być na mszy. Do drugiego kościoła było może i trochę bliżej, ale droga dużo gorsza. W związku z tym moi dziadkowie za często w kościele nie bywali i za wielkich związków ze wspólnotą Kościoła nie mieli, z hierarchią to już wcale, ledwie znali proboszcza swojego. Na mszy świąteczno-niedzielnej byli w większe święta i wtedy, kiedy byli zdrowi, pogoda sprzyjała wyprawie i nie było akurat nawału prac polowych. Czasem bywali na okolicznych odpustach. Babcia prenumerowała przez pocztę, nie przez parafię, Rycerza Niepokalanej, i z niego dowiadywała się o Kościele w szerokim świecie (i jeszcze szerszej Polsce). Kalendarz roku toczył się wokół kalendarza liturgicznego (na zasadzie: dziś Szkaplerznej, znaczy burza będzie :). Poza tym dziadkowie żyli uczciwie, przyzwoicie, zgodnie z Dekalogiem i nikt od nich więcej nie wymagał, żadnych tam więzi, ewangelizacji, poczucia wspólnoty czy broń Boże jej tworzenia... co było złego w takim życiu? Ryzyko apostazji zerowe. Ryzyko bycia zranionym przez trybki czy ludzi Kościoła bliskie zeru. Naprawdę trzeba nam czegoś więcej?
Pani Joli ku rozwadze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz