w końcu ogród. Czyli wyrobiłam się w listopadzie. Czyli przed grudniem :P.
Pobiegłam na ogród zaraz po pracy i zawijałam do zmroku.
A poza tym - w pracy mało i uczniów, i nauczycieli (ale szkoła pracuje stacjonarnie, cóż że ma 4 lekcje dziennie dla dwóch osób z klasy?). Lekcje na juro normalnie trzeba przygotować, wypracowania sprawdzić, płyty zgrać, testy odbić. Choćby te dwa razy.
Mama ciągle nie jest zdrowa, więc szczepienie na grypę aktualnie odpada. Ciotka wstaje po kowidzie, zaczyna wychodzić z domu.
Zaczynam się zastanawiać, czy dies irae nie ma czasem nic wspólnego z tą całą zarazą. I myślę, że powinien mieć :P. Generalnie to powinien szlag trafić cały ten nasz świat.
75.
Ja rzuciłam się na ogród w sobotę. Też do zmroku ( na szczęście zmrok o 15.30). Wszystkie róże już zabezpieczone na zimę kopczykami. Za to zakwasy w mięśniach przykręgosłupowych i udach następnego dnia - dotkliwe. Jak uklękłam w kościele, to się potem nie mogłam podnieść.
OdpowiedzUsuńW sobotę też się rzuciłam, ale nie dałam rady skończyć. :)
Usuń