sobota, 20 listopada 2021

mrrrrrhoczno, kwieciście

 i w strrrrasznym zapracowaniu. 

Najpierw wzeszło słońce. Tak hm klimatycznie nieco dziś.



A potem już pooooszło. Mycie ostatniego okna u mamy. Zakupy. Sprzątanie. Kolejne pralki prania. Kolejna grządka w ogrodzie uwolniona od nadmiaru liści, pod którymi byliny już zaczynały gnić. Powiesić firanki. Powiesić pranie. Przygotować sikorkom słonecznik w smalcu w łupinach kokosa, bo podobno idzie mróz. No i tak zeszło do wieczora. 

W nagrodę kupiłam sobie kolejną szlumbergerę, po pączkach sądząc, takiego koloru jeszcze nie mam. Niby różowy. ale różowy taki, jaki mam, stał obok i miał zupełnie inne pączki.


Zobaczymy, co z tego zakwitnie, jeśli. Może chociaż pozwoli zobaczyć, co to za kolor... Widzę też już, że paprocie z mezozoicznej dżungli zaczynają żyć. Przynajmniej dwie z czterech. 

Z gorszych wieści - mama ciągle ma kłopoty z zapaleniem jamy ustnej i języka, z migdałów chyba chwilowo zeszło. Malątko znowu chore, boimy się, czy to nie w związku z kowidem u kolegi z pracy mamy Malątka. Wczoraj prowadziłam lekcje (albo nie prowadziłam) przy frekwencji w jednej z klas jedna osoba obecna, w drugiej zero obecnych. Jeden z nauczycieli, szczepiony dwa razy, trzeci tydzień leży w domu z kowidem. Ale szkoła działa, jak 99,99999% szkół w tym kraju. Nic się nie dzieje, nie ma potrzeby wprowadzania nauczania zdalnego, szkoła działa bez zakłóceń, tak? Umarł też na kowida ksiądz, który przygotowywał mnie do I Komunii... 

Koniec gorszych. 

Zaczynamy przedadwent, jutro Chrystusa Króla, ostatnia niedziela (znaczy więcej niedziel już nie będzie :P). I może w końcu jednak Przyjdziesz? Proszę. 

73.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz