i właśnie przed chwilą zagrzmiało... a ja dziś oprócz zmagań z ogrodem i paru innych zmagań mam na głowie zmagania z mamą. Dwa razy przyszedłszy do niej zastałam kartkę, z której wynikało, że wróci za 20 min-pół godz., za każdym razem wracała po ponad godzinie. Telefon, oczywiście, leżał na biurku. Za pierwszym razem pobiegła do przychodni w sprawie kleszcza (jakże można wytrzymać do środy, skoro nie puchnie i nie czerwieni się?) - dostała antybiotyk i uparcie twierdzi, że ma w miejscu po kleszczu "twardą gulkę", chociaż i ja, i lekarz jednomyślnie usiłujemy jej wytłumaczyć, że naprawdę nic tam nie ma... w środę oczywiście do lekarza też pójdzie. I ma jeszcze skierowanie do poradni chorób zakaźnych. W sprawie, a jakże, kleszcza.
Za drugim razem poszła jeszcze tylko do sąsiadki, która chciała jej ofiarować kartofle, bo ktoś jej przywiózł ze wsi i za dużo ma. Szczęśliwie mama wykazała się asertywnością. Już miałam wizję siaty z kartoflami w przedpokoju... i kartofli na każdy obiad przed najbliższe półtora tygodnia. :P BTW, muszę sprawdzić, co zostało z dwóch siat warzyw, jakie mama dostała przed tygodniem, mam wrażenie, że są jeszcze jakieś buraki. Dynie prawie hokkaido zjedliśmy, mamie smakowały na tyle, że jak dziś przyniosłam z marketu prawdziwe hokkaido, skomentowała: o, kupiłaś tą _dobrą_ dynię? :)))
Chciałabym, cholera, Żebyś mnie Przytulił. Naprawdę, po całym dzisieju. Wiem, pewnie nigdy tego nie Zrobisz, ale co mi tam. Odmówię Ci i tak grzecznie wszystkie paciorki i pójdę spać, a jutro kolejny dzień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz