konkretnie to podżera mi renklodę...
Na obiad kozaki smażone z makaronem.
Po obiedzie bukiety na jutrzejszą Zielną.
Trzy. Dla mnie, dla mamy i dla ciotki-neonki.
Podczytuję dalej wiadomą karmelitańską książkę, ale mam wrażenie, że kompletnie nie rozumiem już, o co kaman. Nie wiem, może Autorka chce pisać o modlitwie, a ja chcę czytać o życiu :P. Generalnie wydaje mi się, że książka nie bardzo jest dla konkretnych ludzi żyjących w konkretnym świecie, bardziej dla klauzurowych zakonnic, tych od kamienowania popkornem :P, przejmujących się drobiazgami i umierających na umartwienie, bo którejś nie w tej tonacji szeleści habit :P. Nawet bym nie wpadła, że powinnam się zastanawiać nad niektórymi kwestiami poruszanymi w książce na kilka akapitów... są rzeczy ważniejsze, naprawdę. Przy tym wszystkim wydaje mi się, że Autorka idealizuje karmel (i niektóre karmelitanki) - jako odskocznię od "tego paskudnego Kościoła, w którym no, sami wiecie...".
Jeśli celem książki było opisać drogę (albo może zaprowadzić mnie gdzieś), to ja się zgubiłam w trzecim rozdziale.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz