pachnie jak lakier nitro. Albo jak dawny lakier do paznokci... nie że nie lubię tego smrodu, ale przed spaniem będę musiała porządnie wywietrzyć. Niestety. Bo zimno jest.
W ogóle mam fatalny dzień (tia, Magdo, jak wczoraj rozmawiałyśmy - powinnam zacząć doceniać, że jak nie ma wielkiego łup w d*, to już jest Łaska i dzień jest dobry, prawda?). Dzień pod znakiem zimna, otartych do bąbli nóg (nowe buty, cholera), a potem wekowania papryki i oczekiwania na hydraulika u mamy. Papryka jak papryka. Buty to epopeja. A druga epopeja to hydraulik.
Buty, jak nadmieniłam, zakupiłam wczoraj, bo poprzednie prezentowały pokaźne dziury w podeszwach i niewiele lepszy wierzch. :P Zakupione jeszcze przed kowidem (potem się nie wychodziło, więc po co komu buty?), zajeżdżone po kowidzie (kiedy to z przyczyn przedszczepiennych całkowicie zrezygnowałam z usług komunikacji miejskiej i wszędzie latałam piechotą). Tak czy inaczej, stare buty nie nadawały się ani na deszcz (który zapowiadają przynajmniej na najbliższy tydzień codziennie), ani do kościoła (bo gdzie jak gdzie, ale w kościele widać dziury w podeszwach :P). Musiałam zatem wczoraj zakupić obuwie w trybie nagłym.
Jako że nienawidzę zakupów :P , a butowych to już w ogóle (mam numer 36, małe 36, i najczęściej pasują na mnie urocze różowe buciki z brokatową kokardką z działu dziecięcego), weszłam do największego sklepu butowego z obsługą, kazałam sobie pokazać wszystkie czarne pantofle nr 36, jakie były na sklepie (uzbierało się tego z 5 par) i zaczęłam je po kolei mierzyć. Metodą eliminacji butów, które nie nadawały się do niczego oprócz zastosowania w charakterze broni miotanej, stanęłam w końcu przed wyborem jednej pary z dwóch.
Para pierwsza z dwóch cisnęła w palce, druga z dwóch w pięty. :P Wychodząc z założenia, że piętę łatwiej zakleić plastrem, nabyłam tę drugą parę. I dziś wychodząc do kościoła (tryumfalnie w nowych butach) nie omieszkałam zakleić obu pięt. Niestetyż, nie przewidziałam, że te cholerne buty pierwsze co zrobią to zedrą mi z pięt plaster :P. I natrą urocze bąble. Jutro muszę zrobić megagrube opatrunki z pięciu warstw plastra na jedną sztukę pięty, poza tym nabyłam i zainstalowałam podpiętki, może co pomoże (a przynajmniej może będzie tarło w innym miejscu?). Do tego po seansie prognozy pogody przejechałam buty impregnatem, który niniejszym wącham. I tak oto kończy się część pierwsza epopei obuwniczej.
Tia, pięty mnie nadal bolą jak cholera. Na szczęście na hydraulika mogłam czekać siedząc :P. Na bosaka. Hydraulika umawiała mama. Wczoraj. Miał być dziś po 9.00, pokazał się po 14.00, obejrzał cieknące krany, stwierdził, że w jednym można wymienić tylko kawałek, a w drugim trzeba zainwestować w całą nową baterię - po czym przyjął zlecenie zakupu nie najtańszej, tylko drugiej najtańszej (jak po polsku jest second cheapest???) sztuki w dowolnym sklepie hydraulicznym - i znikł. :P Obiecując jeszcze, że zadzwoni ze sklepu, podając cenę zakupu w celu uzyskania aprobaty. Pieniędzy, rozsądnie, nie dałam... Nierozsądnie musiałam siedzieć u mamy cały wieczór, bo poszła na ostatnią mszę. Oczywiście po hydrauliku ni śladu, ni znaku, ni telefonu. Ciekawam, czy się pojawi jeszcze kiedyś. Hydraulik jest w mieście powszechnie znany, pracuje m. in. dla kilku spółdzielni mieszkaniowych.
No i tak...
Plastry Compeed (średnie) na bąble polecam....
OdpowiedzUsuńAle miałam kiedyś przez parę lat takie buty, które zawsze na początku sezonu (wiosna, jesień) zdzierały mi pięty do krwi, po czym robiły się z nich najwygodniejsze buty ever. Może na takie trafiłaś?
Na razie jest źle, nie wiem, czy je ujeżdżę kiedykolwiek. Ale muszę, albo będę po deszczu boso latać.
Usuń