wtorek, 17 listopada 2020

znowu się wyrwałam

 na ogród. 

Wiewióra biega z orzechami w buzi, a czasem z kłębami mchu - ścieli sobie zimowe łóżeczko. Przyłapałam ją też na popijaniu wody z mojej ogrodowej beczki na deszczówkę. 
Oprócz tego po ogrodzie grasują bogatki.


No i grasuję _ja_. Przekopuję ostatnie grządki. Wycinam ostatnie chabazie. Gadam z wiewiórkami i kokietuję ptaki.
Na kokietowaniu się nie kończy, naprawiłam budkę rozkutą przez dzięcioła na wiosnę.

Muszę sprawdzić, czy gwoździe nie poszły za głęboko i czy ptaki się w środku nie pokaleczą, tak, teraz na to wpadłam, patrząc na zdjęcie.

I tyle dokonań... ciągle nie mogę się wygrzebać z klasruma, to ustrojstwo działa wolniej niż mój stary komputer... Siedzę, czekam, klnę, odświeżam. Nie nadążam z niczym, nie nadążam za techniką, za relacjami, za sobą samą (moje idiotyczne babskie ciało znowu coś kombinuje, a ja nie wiem co). Wstaję rano godzinę wcześniej i... oczywiście z niczym nie zdążam. Tia, mam totalnie dość. 

Właśnie skończyłam sprawdzać ostatnie na dziś klasrumowe prace. Jeszcze muszę coś wydrukować na jutro do drugiej roboty, coś znaleźć, rozwiązać parę zadań. Jutro od rana kolejne onlajnowe lekcje. 

2 komentarze:

  1. Wiewióra u nas też z orzechem biegała... Tak mi się przynajmniej wydaje... :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas z orzechami w dziobach biegają głównie gawrony :)))

      Usuń