czwartek, 5 listopada 2020

idę ja sobie dziś,

 proszę ja was, piechotą przez Wisłę. 

No idę, bo wieść niesie, że w łikend znowu mogą cmentarze zamknąć - dziś 27 tys. zakażeń i ponad 300 zgonów, rekord bije rekord.
W oddali coś bieleje na mieliźnie. 

Mój szósty zmysł każe mi złapać aparat.
Widzę łabędzie i...

Nastawiam ostrość. Mozolnie, bo odległość naprawdę duża.

Czapla... biała?

Kormorany?

I nurogęsi chyba? Tam z tyłu za kormoranami?


A te na brzegu bliżej, żółtołaciate, też nurogęsi?

Po tym wszystkim (serce mam już w okolicach krtani z wrażenia) szara czapla.

Maleńka kropeczka wśród liści. Zaraz zaraz, jedna szara czapla...
... i druga :)



Cmentarz.

Zapalam świeczki, mielę różaniec, wracam.
Nad Wisłą zachodzi słońce.

Pływają krzyżówki.

I jeszcze więcej krzyżówek. W miodzie. W płynnym złocie.

And the rivers golden run, heh. 

The streams shall run in gladness,
    The lakes shall shine and burn,
All sorrow fail and sadness
    At the Mountain-king's return!

Na pożegnanie jeszcze strzałka czapli nad głową. 


Zachodzi słońce.

Nadlatują crebain Sarumana :P

Gawrony.


I już ciemno. Jakby zasłoniły skrzydłami dzień.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz