środa, 13 października 2021

szczerze wdzięczna

 za 4 dni wolnego. :). Z listą zadań i spraw, które chciałabym w tym czasie wykonać i załatwić. 

Naprawdę szczerze lubię moją robotę i chyba uważam, że mam do niej powołanie... ot, dziś. Siedzi w klasie chłopak, asperger, nazwijmy go Hieronimem. Hieronim wczoraj pracował ze mną na zajęciach indywidualnych, wykonał z moją pomocą, ale w miarę samodzielnie pięć czy sześć zadań na jakieś tam zagadnienie gramatyczne, wiem, że kwestię pojął, miał obiecane, że będę go z tego pytać. Nie, inaczej. Wczoraj zadałam Hieronimowi pytanie: czy uważasz, że to rozumiesz i czy mogę cię jutro z tego pytać? Tak.

Dziś Hieronim nie był sam na zajęciach, obok niego siedziała Euzebia, neurotypowa, aczkolwiek z historią, której jej nie zazdroszczę. Euzebia dostała kartkę z pytaniami, zrobiła je szybko, zaliczyła. Hieronim odmawia przyjęcia kartki. Nie, bo on nie wie co, nie wie jak, on nie umie. Ale Hieronimie - tłumaczę spokojnie - umiesz to, wczoraj robiłeś takie ćwiczenia. Nie, on nie wie, nie umie, nie chce. Na dowód tego wykonuje zadanie niezgodnie z poleceniem, trochę od czapy. Dobrze - mówię najspokojniej - ale teraz zrób drugim sposobem, tak jak wczoraj. Nie, on nie wie, nie umie, nie będzie nic robił. Widzę, że jest na granicy krzyku. Hieronimie - tłumaczę, znowu najspokojniej - każdy ma prawo się denerwować przed odpowiedzią, nic złego się nie dzieje, popatrz, jaki tu masz rodzaj zdania? Twierdzące. No, to jak się to robiło? 

Zrobił. Świetnie - pochwaliłam. Drugie na razie zostaw, bo zobacz, tu jest przeczenie. Zrób trzecie. 
Zrobił. To czwarte opuszczamy, bo to pytanie, zrób ostatnie. A teraz wróć do przeczenia i do pytania. Mogę zobaczyć?

Praca bezbłędna, pięć. Na szerokiej buzi Hieronima szeroki uśmiech. 
Wrzasnąć to nie sztuka, postawić gałę też. Nie sztuka sprowokować aspergera do wrzasku czy agresywnych zachowań, a potem wpisywać uwagi, że wrzeszczy albo rzuca krzesłem. A ja, biedny nauczyciel, muszę się z tym użerać... stawiam się w roli męczennika, cierpiącego za miliony z ręki tych wstrętnych bachorów, co nie doceniają, jak ja się dla nich tu poświęcam... tak, taki Hieronim, taka Euzebia, taki Zenobiusz wymagają morza cierpliwości, potrafią w ciągu 45 minut wyprać z energii, skłonić do pytań: czy ja naprawdę jestem tu potrzebna, co ja tu robię, przecież ja to wszystko tylko partaczę, jak zwykle zresztą. 

Pracując 28 rok, bez przerwy za biurkiem, od wielu lat coraz częściej z dziećmi dysfunkcyjnymi i nieneurotypowymi, w warunkach permanentnej reformy oświaty, przy coraz bzdurniejszych pomysłach zwierzchności i władz mam już naprawdę dość. Czuję się zmęczona, wyeksploatowana. Gdybym jutro mogła odejść na emeryturę, odeszłabym bez mrugnięcia okiem i pewnie nawet nie spojrzałabym za siebie...

Ot, takie refleksje po pierwszych nieszporach uroczystości Edukacji Narodowej :P. 

35.

4 komentarze:

  1. @ Naprawdę szczerze lubię moją robotę i chyba uważam, że mam do niej powołanie

    Tak. Niewiele piszesz o swojej pracy z uczniami, ale to widać. Właściwie to zdumiewające, że wśród ludzi, którzy codziennie mają do czynienia z dziatwą szkolną są jeszcze tacy, którym się chce. Szacun i rispekt!

    Za moich podstawówkowych czasów Hieronim dostałby od pani książką po głowie i dowiedziałby się, że jest... no, powiedzmy, że ma nie po kolei, bo jednak nie wypada używać słowa, jakiego wtedy użyła pani. Co prawda: a) była to pani od rosyjskiego, i to może wiele tłumaczyć :P b) "nasz" Hieronim był zwyczajnie krnąbrny i złośliwy - może takich uczniów Ty też lejesz książką? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja obrywałam po łapach drewnianym piórnikiem albo linijką za to, że pisałam lewą.

      Oczywiście, że bywają uczniowie krnąbrni, złośliwi i robiący na złość. Większość uczniów zwyczajnie się nie uczy i nigdy w życiu się nie uczyła, nawet nie umie się uczyć. Rzadko który licealista jest w stanie ze zrozumieniem przeczytać tekst a4. Dzieciaki, które chcą zdawać angielski rozszerzony, nie dałyby sobie rady z tymi tekstami nawet, gdyby dostały je po polsku... ale.

      Nie wiem, czy to znaczy, że lepszy od dzisiejszego był system szkolny, w którym wszelkie nietypowe zachowania urawniłowało się za pomocą książki, piórnika czy linijki skierowanej bezpośrednio w nietykalność cielesną ucznia. Nie jestem fanatycznym przeciwnikiem bicia dzieci, w d* każdy czasem delikatnie musi dostać, ale czy koniecznie ode mnie? Od tego są mądrzy, odpowiedzialni rodzice. Ja błędów wychowawczych rodziny ani nie naprawię, ani nie zamierzam próbować naprawiać. Uczeń krnąbrny i bezczelny albo byłby uziemiony ocenami ndst, albo ignorowany i przepuszczony, na zasadzie: ja z tobą, gnojku, trzy lata wytrzymam, a twoja matka będzie się z tobą do końca życia męczyć.

      Hieronim to inna sprawa. Prawdopodobnie powinien być w szkole specjalnej i za naszych czasów pewnie by był, chociaż niekoniecznie. Teraz tacy na pograniczu normy i lekko poniżej granicy możliwości są z zasady w szkołach normalnych. Kiedyś matki stawały na głowie, jak zakombinować, żeby w szkołach normalnych byli. Pytanie brzmi, czy to w sumie ważne, chyba nie.

      I tu morał: moim zdaniem najważniejsze, żeby nie zapominać, że szkolą nie jest pępkiem świata ani nawet najważniejszym miejscem czy etapem w życiu. Do szkoły się chodzi, trzeba to wytrzymać, tak czy inaczej. Życie rzadko zależy od szkoły w sumie. Warto mieć tę świadomość.

      Usuń
  2. Mądrze piszesz. I we wpisie i w komentarzu.

    OdpowiedzUsuń