ja to naprawdę mam lepiej niż przeciętny nauczyciel w tym kraju, no. Mam dobre dzieciaki, nawet jeśli w dużej części chore lub pogubione. Mam z nimi w większości dobry kontakt. Na lekcjach nie muszę się wydzierać. Szefowa jest ok. Do kolegów naprawdę nic nie mam. Problem polega na tym, że zwyczajnie już się w życiu napracowałam. Siada zdrowie... najbardziej kręgosłup i oczy, żylaki też dają. Do tego ciągle nowości i nowinki technologiczne, które trudno mi ogarnąć. Szkolne wifi z grubsza dźwiga dziennik elektroniczny, ale z podręcznika (e-podręcznika) muszę już korzystać offline, bo sieć się wiesza. Na szczęście mam opcję ściągnięcia w domu i otwierania bez sieci. Nie wiem czemu ta moja głupia drukarka nie chce współpracować i nie drukuje mi niektórych plików (większych?), podczas gdy inne drukuje bez problemu... Kiedyś tamte też drukowała zresztą...
Mama generalnie dostarcza mi zajęcia na cały etat i w zasadzie jest w stanie zagospodarować mi absolutnie każdą ilość czasu. Dziś kończyłam wekowanie jabłek. W łikend pewnie będę siedzieć nad planem lekcji. I tak nigdzie bym nie poszła, bo pięty. :P Dziś było w miarę sucho i na tyle ciepło, że założyłam sandały, ocierają trochę mniej niż pantofle, no ale każde sandały mają z tyłu pasek dokładnie na moich bąblach, no.
Do tego jednak jest zimno, kaszlę, kicham. Nic wielkiego, ale. W zasadzie nie powinnam pojawiać się w pracy :P. Tymczasem już niemal 400 nowych zarażeń kowidem dziennie, jak trzy dni z rzędu minie 500, zaczynam od nowa szyć maseczki. Mam parę zamówień.
Nikt nie wierzy, że do końca października uchowamy się na stacjonarnym. Minister też pewnie nie wierzy, ale każą mu chrzanić, to chrzani. W październiku nas wyślą na zdalne, a ministra zmienią, bo okazał się niewydolny :P. A kolejny minister będzie miał jeszcze bardziej genialne pomysły, no.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz