czwartek, 23 września 2021

kwiatki, ptaki, spełnione marzenia i takie tam

 refleksje...

Zmęczona zastępstwami w pracy i perspektywą (sic) przymierzania ciuchów w domu, uciekłam na ogród. Po drodze mijam place budowy i place rozbiórki. Burzą ostatnie stare domy. Tak wiem, w takim stanie, że już nie dało się do nich wejść. Ale... ja kiedyś byłam w tym domu. W domu, którego od wczoraj nie ma. I _on_ też tam był. Dawno, dawno temu. Nie wiem, osiemdziesiąte lata chyba jeszcze, tak, końcówka osiemdziesiątych... 

A teraz nie ma tego domu. Nie ma. 
To tak, jak z pradziadkami: kto ich jeszcze pamięta, no nikt. Pamiętasz, dopóki żyjesz, dopóki są rzeczy, zdjęcia, jakaś historia. Przychodzi drugie, trzecie pokolenie - i przestają być ważni. Przestają być.
Tia, czuję się trochę, jakby zburzenie tamtego domu amputowało mi kawałek historii. 

Chodziłam koło tego domu, tą drogą, do pierwszej pracy. Tia, jak każdy świeży nauczyciel, nie radziłam sobie. Nikt sobie na początku nie radził, jeśli ktoś mówi inaczej, to kłamie. Ja miałam z 19 lat wtedy, ze 20. 
Trzeba się zestarzeć, zmienić trzy razy miejsce pracy, żeby jakoś zacząć sobie radzić. Po drodze zaliczyć kilka poważnych starć z dyrekcją, z nauczycielami, z dziećmi, z rodzicami. To przerabia każdy. Tyle, że we mnie nawet wtedy nikt się nie podkochiwał (krzywiłam się, mierząc potem kolejne ciuchy, z obrzydzeniem patrząc w lustro - przecież ja nigdy nie byłam ładna, no. Czemu, Panie, Stworzyłeś mnie taką brzydką, a jednocześnie Dałeś mi takie pragnienie piękna? Żeby mi było trudniej???).

Szłam tak dziś koło tego domu, którego już nie ma - domu, który widział moją miłość, moje zawodowe zmagania - myślałam: czy lepiej wchodzić w życie i obrywać po d*, czy lepiej z życia schodzić i płakać, że nie ogarniam już tego świata, że nie chcę, żeby znikały miejsca, żeby znikali ludzie... nie chcę, żeby zmieniało się.
Nie chcę. 


Weszłam do ogrodu, dziś w końcu przywitało mnie radosne frrrrrrrr.... :)

Sikorki, które dawniej nazywaliśmy ubogimi, dziś mówią na nie: czarnogłówki.





bogatki


szczygły...


na grządkach marcinki


wrzosy





zimowity.




One są takie piękne, Panie. 

Zrealizowałam dziś malutkie marzenie, założyłam ogródek w słoiku :)


Rojnik pajęczynowaty. Nie mam pojęcia, czy przezimuje w mieszkaniu, czy w ogóle uda mi się uchować go w zamkniętym słoiku (szklankowym, po ćwikle z chrzanem :) - słoiczek miał arcyciekawy kształt). Jeśli mi się uda, będę próbować większych słoikowych szklarni. 

No Powiedz mi, do cholery, że mnie Kochasz... :P

15. Jeszcze tylko 1320. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz