niedziela, 14 czerwca 2020

atechniczny dzień,

atechniczna ja. :((( Nawet smsy odbieram dziś z kilkugodzinnym opóźnieniem. Tak idą. I tak mi nie po drodze do telefonu... Tia wiem, kazalibyście mi kupić smartfona, tylko ciekawe, kto by mnie nauczył go obsługiwać... Podobnie jak kartę bankową, konto internetowe i laptopa. :((( Ja nie umiem tego wszystkiego, szczerze to nie chcę umieć :P, wolałabym żyć w epoce hiszpanki niż koronawirusa jednak. :P Tymczasem brat nalega na moją technomodernizację :P, mama mu wtóruje, a ja nie przekonam żadnego z nich, że załatwienie mi karty w banku nie będzie skutkowało natychmiastowym zbawieniem świata. Bo najprawdopodobniej położę tą kartę na stole i się rozryczę, bo nie będę wiedziała, co z nią się robi. :P

Tymczasem ogarniam klasrum, wypełniam tabelki na koniec roku, przygotowuję jutrzejsze konsultacje... I myślę sobie gorzko, że miarą dorosłości jest umiejętność rezygnacji z marzeń i planów. Nawet w takich głupotach, jak zmiana tematu magisterki. Do dziś mam gdzieś na twardym dysku swój plan pracy magisterskiej (z literatury angielskiej) na temat magii słowa... tia. Obroniłam pracę o środkach audiowizualnych w nauczaniu klas młodszych. Fascynujące, doprawdy.
Nie, nawet nie bolało.  Dorosłam, tak?
Tylko ten plan, ciągle na twardym dysku. I tylko szkoda trochę.

Myślę też o innym objawie dorosłości. O umiejętności krytycznego przyjrzenia się sobie i znajdowania winy w sobie, nie w reszcie świata.

Mszę oglądałam dziś w parafialnej telewizji. Proboszcz jest, zdaje się, bardzo rozczarowany, że z wyznaczonych ulic na cztery ołtarze na Boże Ciało do zbudowania ołtarza przyszli przedstawiciele jednej ulicy. Pozostałe trzy ulice nie przysłały ani jednego nikogo. Zdumienie? Rozczarowanie? Poirytowanie niedojrzałością?
Czy przemknie im między uszami, że ludzie po prostu nie czują się w ich kościele (ani nawet przed kościołem) wystarczająco bezpiecznie, żeby przyjść?

Bratowa znad morza przekazuje wieści o tłumach i nieposzanowaniu dystansu społecznego, tia. Na wejściu na kwaterę przecierała spirytusem wszystko, co dało się przetrzeć. Ciekawe, czy wytrzymają obiecany tydzień, czy wrócą wcześniej :P.
Żadnego dystansu nie stwierdziłam dziś, łażąc po parku - w przyparkowych knajpkach tył krzesła zahacza o tył krzesła przy sąsiednim stoliku, przed muzeami radosny tłumek czeka na kolejkę wpuszczenia do środka kolejnych trzech osób, w alejkach - jak na mój  gust - ludzi dwa razy za dużo. Odspołeczniam się przez tego wirusa, wiem.

Dobra. Czas wyłączyć komputer i zabrać się za czwartą pompejankę. Też leci do Lbl.
Na zdrowie. I, co nie daj ci Boże, bo to trudne i będzie bolało - może na świętość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz