winter bucket list

winter bucket list

niedziela, 5 stycznia 2025

no i mam pomysł

 

:) nie że mam jakieś złudzenia co do posiadania jakichkolwiek zdolności plastyczno-graficznych, ale pomysł na hm coś w rodzaju dziennika wziął się sam. 

Na bazie notatnika z kartkami luźno opartymi na motywach z Małego księcia, który to notatnik zakupiłam onegdaj w jednym z chińskich sklepów, powstaje swoisty notatnik ważnych wydarzeń.  Na razie ma trzy wpisy. Pierwszy łączy się z obchodami sylwestra i ze Słowem Bożym, i jakoś nie chcę go pokazać. Zawiera trochę fajerwerków, cytat z Micheasza i bardzo osobiste echo. Nie wiem, czy Dotrzyma Słowa w tym roku, ale zobaczymy. Zapisałam, będę mieć Go za co złapać. 

Drugi i trzeci, już jutrzejszy, wpis wyglądają tak:


Widać generalną ideę? Jest jakieś fajne życiowe wydarzenie, jest obrazek, który lekko retuszuję (artystów proszę o wybaczenie), jest jakiś tekst, niekoniecznie biblijny, niekoniecznie mój, ale tekst, który mi z jakichś powodów gra. Może się to i złoży w jaką spójną - przynajmniej z grubsza - całość. Zobaczym.

Z ciekawych rzeczy, mama dziś zamoczyła pod kranem swoje aparaty słuchowe. I oczywiście nie działają. Jutro święto, pojutrze ma iść do zakładu audiocośtam, ale raczej nie sądzę, żeby to się dało naprawić. Raczej liczę się z kupnem kolejnej pary aparatów. Drobne kilka tysięcy.

Dziś ułożyłam dwie klasówki z powtórzeniami. Jutro tylko pokserować parę rzeczy i uprasować parę innych, i pojutrze wio do roboty. 

A pryszcze na pysku spokojnie sobie są. 

1074.

sobota, 4 stycznia 2025

te mi najłatwiej śpiewać :P

jakoś. Tonacja mi leży. 


Od kiedy tato zachorował, trudno mi śpiewać kolędy. Kolędy to zawsze była jego specjalność. Może dopiero Tam pośpiewamy sobie razem, kiedyś. 

Tak do zadania:

Dziś dzień porządkowy, bo mama twierdzi, że po niedzieli, a w zasadzie po poniedziałku, na pewno będziemy mieć kolędę, księdza po kolędzie znaczy. I oczywiście, że już się modlimy, żeby taki jeden _nie_ przyszedł. Wszyscy, których znamy, tak samo się modlą. :P Dlatego prawdą jest, że wizyta duszpasterska wzmacnia wśród wiernych ducha pobożności i gorliwej modlitwy. I kto by twierdził inaczej, kłamie. Ale znając życie i ogrom Bożej Łaski, to właśnie on przyjdzie. A co z tego wyniknie, to wolę nie antycypować. :P

Oprócz sprzątania, poszłam dziś na zimorodki.


Tu tylko klimatyczna zajawka taka, reszta na ważce. Zapraszam. 

Cztery zestawy zadań dla dzieciaków ułożone, jeszcze tylko dwie klasówki z powtórzeniami i do 20 stycznia mamy to. :P Doszły mnie dziś niewyraźne słuchy, że szefowa planuje nam od razu po Trzech Królach jakieś sześciogodzinne szkolenie :P i mam nadzieję, że chociaż częściowo w godzinach pracy... 

Jeśliby ktoś twierdził, że wie, jak strrrasznie nie chce mi się pracować i z jak dziką rozkoszą poszłabym na emeryturę - to niech podniesie swoje przekonania do jakiejś dziesiątej potęgi, może dosięgnie moim uczuciom do kostek.

Głodna jestem.

1073.

piątek, 3 stycznia 2025

z wizyty w ogrodzie

 



czyli ciemierniki w końcu o właściwej porze. Chyba przetrwały trzy (sadziłam cztery, w tym jeden czerwony), kwitną dwa - i są różne, popatrzcie na kształt płatków. 

Zostawiłam sikorkom kule tłuszczowe, opatuliłam w jutę co wrażliwsze krzaczki, mozolnie spisałam liczniki (mam nadzieję, że nie pogubiłam się za bardzo w cyferkach, ale kto wie), zdybałam jeszcze trochę ocalałej jakimś cudem rukoli - no i zima. Przez najbliższe miesiące na ogrodzie nie będzie się działo absolutnie nic. 

Za to na balkonie o poranku, jeszcze przed świtem, prosz.



Posprawdzałam już chyba cały stosik prac, jakie miałam sprawdzić - jutro czeka mnie przygotowanie zadań na kolejny tydzień i chyba tyle. Dalej siedzę w zdjęciach, pojawiają się systematycznie na fotoblogach, zapraszam. Już mam tylko dwa miesiące do tyłu.

Pysk dalej zapryszczony, leki tak, biorę, na wirusie raczej nie robi to żadnego wrażenia. Jak zwykle wieczorem jestem denerwująco głodna, nie wiem już sama, jak mam to zrobić, żeby nie zmienić się w drugiego mumaka w tym domu - czy jem, czy nie jem, czy się ruszam, czy siedzę, i tak mi tylko d* rośnie. Pierwszego mumaka oswajam, ale mało tej kawy jak dla mnie daje (rano parzę sobie od razu dwie filiżanki naraz) i chyba słabszą niż parzyłam sobie z rozpuszczałki. Ogarniam korzenną przyprawę do kawy, kupiłam imbir, kardamon, cynamon, gałkę muszkatołową, cukier z wanilią, goździki mam po piernikach, jeszcze znajdę w jakim sklepie anyż, zmielę, zmieszam i będę se pić. Lepsze to chyba niż ta mieszanka cukru zwykłego z cukrem waniliowym, którą sprzedają jako "karmel z wanilią do kawy". No i może trochę mocniejszego kopa da. Co powiedziawszy - kawa z mumaka już nie jedzie plastikiem, ma fajną piankę i gdyby było jej dwa razy więcej i była ciut mocniejsza, nie miałaby wad. :)

1072.

czwartek, 2 stycznia 2025

swoją drogą

 nawet nie próbuję się domyślać, jak ciężko jest być człowiekiem, o którym większość znających go ludzi twierdzi, że lepiej by było, gdyby go nie było. :P Bo lżej się oddycha, jak go nie ma, bo przynajmniej nikt cię nie zglebi, nikt nie będzie się czepiał o  byle co, nikt nie zada idiotycznych pytań z piedestału własnej wyższości, nikt nie spojrzy na ciebie tak, jak na glistę/motylicę wątrobową/pierwotniaka chorobotwórczego jakiego, nikt nie będzie miał cichych pretensji, że przyszłaś i przeszkadzasz, i po co. Jak ciężko jest być osobą, która jest taka, że jak jej nie ma, to innym od razu prostują się plecy, płuca nabierają więcej powietrza, a w głowie pojawia się nieśmiały pomysł, że jednak w tym miejscu mogłoby być ci dobrze i bezpiecznie, i bywałabyś tam częściej, gdyby tylko go nie było. 

Jak bardzo trzeba mieć narąbane w życiu i w głowie, żeby być takim człowiekiem. I ok, gdybym tak mówiła tylko ja, no to ja mam narąbane, a on jest ok. Ale jeśli każdy z moich znajomych opowiada mi, jak ma go dość, jak i kiedy od niego oberwał, jaki ma przez niego kryzys, jak modli się, żeby tylko go nie spotkać - no to chyba nie po mojej stronie problem jest. A znajomi z różnych grup społecznych i zawodowych, i wiekowych też. Emerytka, katechetka, nauczyciele, bezrobotni, nawet moja mama. W zasadzie z kim tylko nie rozmawiam. Bo pytają o niego. A ja, no co ja mam powiedzieć? 

Że się za niego ostatnio systematycznie modlę, ale ni dudu nie wierzę, że to coś zmieni? że tak naprawdę to mi go bardzo żal?

No, bo jak być człowiekiem, o którym inni marzą, żeby go w ogóle nie było?


wieczorem:
Paskudna pogoda, wieje, pada, na niecałą godzinkę na spacer po ulicach się wyrwałam. Powoli i mozolnie porządkuję jesienne zdjęcia, zaczynam się powoli przyzwyczajać do myśli, że trzeba będzie do roboty wracać - coś tam sprawdzam, coś tam drukuję. Poza tym jestem wypryszczona, głodna i gruba. No cóż, starość nie radość, oby tylko pogrzeb okazał się weselem.

1071.

środa, 1 stycznia 2025

zaszczyt

 zostania pierwszym ptakiem sfotografowanym w tym roku przeze mnie :) przypadł kowalikowi:



Na drugim stopniu podium szczygły



Na trzecim - zimorodek.





Wieczorem drugi spacerek, połączony z oglądaniem kiepskich dekoracji świątecznych na mieście.








Boję się myśleć, co oni robią z dekoracjami sprzed roku, bo ostatnio co rok mamy nowy zestaw plastikowo-neonowych koszmarków przy latarniach. Stare wyrzucili? Wszystkie? Co roku wyrzucają? To gratuluję. A moja ekologiczna dusza płacze. 

Jeszcze stosunkowo najlepiej wygląda dekoracja Pałacu:




Parę zdjęć fajerwerków na veteribus. Gdyby nie było tak zimno, byłyby lepsze. Zdjęcia, znaczy. Ale wiało zimniastym wiatrem, ręce grabiały, aparat się zacinał - zresztą teraz też wieje. Ciężko w takich warunkach być artystą. 

Chyba jako ekolog fajerwerków też powinnam nie lubić, ale raz do roku, byle z daleka, ładne i nie za długo, są ok. W ogóle to najlepiej by mi było zamieszkać na jakiejś pustelni, może w rezerwacie :P, z dojazdem do miasteczka tak ze 4 razy w roku najwięcej :P. Przynajmniej nikt by nie musiał mojej pryszczatej mordy oglądać.  

Rano miałam naprawdę ciężką jazdę - niedospana po sylwestrze, musiałam się zebrać na pierwszą poranną mszę, na którą mama chciała pójść. Na schodach kościoła dojechała mi jakimś dość bolesnym tekstem, potem jeszcze spotkałam kogoś, kogo miałam nadzieję dziś nie spotkać - no i rozwaliło mnie to wszystko razem do reszty. Przeryczałam większość mszy, potem wytarłam nos, palcami podciągnęłam kąciki ust w górę i z nadzieją, że mi to Policzysz, jak dzielna dziewczynka udawałam do końca dnia, że nic się nie stało. No ale wyszło mi to na mordzie w kolejnych pryszczach. 

Naprawdę chcę na pustelnię. 

1070.