czyli wynoszenie z domu gratów wszelakich, połączone z marzeniami, żeby nie mieć nic :P.
Obiecałam Kawie-z-m brzydkie kaczątka.
Może i brzydkie, ale słodziaki.
Trochę musiałam połazić po krzakach i mama na mnie syczała, jak robiłam zdjęcia. Ale.
Naprawdę wiem, kiedy jest ten moment, że mam bliżej nie pochodzić.
Byli z nimi oboje, mama i tata. Tata się trochę wycofał, jak robiłam zdjęcia.
Oprócz brzydkich były też całkiem ładne kaczątka.
Nieźle już podrośnięte i puszczane przez mamę nieco samopas.
W pewnym momencie na to kacze stadko wypadła jak jasny piorun mama gągoł.
Kaczusie odpłynęły i pod czujnym dziobem mamy kaczki zajęły się kaczymi sprawami na drugiej stronie starorzecza
a tymczasem mama gągoł wywiodła z przybrzeżnego zielska rządek malutkich gągoląt. Jeszcze mokrych. Nie wiem, może bardzo świeżo wylęgniętych.
Szkoda mi zwierzątek, bo u nas dalej zimno. Do Świętego Ducha nie zdejmuj kożucha, a po Świętym Duchu dalej chódź w kożuchu. Czy jakoś tak.
263.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uprzejmie proszę jakoś podpisywać komentarze. Istnieje ryzyko, że niepodpisane komentarze będę konsekwentnie ignorować.