poniedziałek, 7 lutego 2022

w śniegu

 



i w ciemnościach godnych połowy grudnia, nie ćwierci lutego... Mam dziś zły dzień. Nie mogę się z niczym pozbierać, nie dogaduję się z zegarkiem, nie pamiętam o kroplach do oczu mamy, lekcje zdalne albo przeciągam, albo skracam (to właśnie niedogadywanie się z zegarkiem totalne). Na zakupach zmokłam jak szczygieł

do tego okazało się, że masło, co miało być w promocji, już w promocji nie jest... dla mnie tam masło jest artykułem ostatniej potrzeby, ale mama je. 

Zadzwoniłam z ponagleniem do fachowca od drzwi, dostałam telefon do fachowca od remontów, ale mam dzwonić dopiero po 15 lutego. Udało mi się przekonać mamę, że jechanie do Lbl na kontrolę oka pociągiem, jak to sobie wymyśliła ("bo jest więcej powietrza") nie jest bezpieczniejsze epidemiologicznie niż analogiczny wyjazd taksówką ("bo nie wiem, kto nią jechał przede mną"). W ogóle to mama jest nieodmiennie przekonana, że jeśli jakaś choroba przenosi się drogą kropelkową, to znaczy że ktoś musi bezpośrednio na nią nakaszleć albo nakichać, żeby się zaraziła. Nie wierzy w żadne zarazki krążące w powietrzu, o nie.

A poza tym...


... poza tym znowu odwiedziła mnie moja sójka, i znowu uciekła przed aparatem w krzaki. Odwiedził mnie też grubodziób.





Obfotografowałam go ze wszystkich stron. Nie uciekał. To był chyba grubodziób medialny. 

152.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz