piątek, 4 lutego 2022

dzisiejszy dzień jak trzy...

 budzę się po 6.00, mozolnie konstatuję, że trzeba już nie zasypiać, że mam na telefonie niezauważony wczoraj sms - i szkoda mi kogoś zrywać ze snu, odpisując. Odmawiam poranne oficjum, zbieram się, odbieram telefon, sprawdzam, co u mamy. A tam kolejny cyrk w związku z jutrzejszym wyjazdem na zastrzyk... No nic. Wracam, zakładam ładniejszą bluzkę (więcej kamerka i tak nie zobaczy), przeprowadzam dwie pierwsze lekcje zdalne. W przerwie jem śniadanie i kilkoma haustami wypijam dwie kolejne kawy. Potem znowu lekcja zdalna i potem jeszcze dwie. W przerwach pakuję się do szkoły i ubieram cieplutko - ostatnią lekcję prowadzę już z założonymi zimowymi butami. I tak nikt nie widzi.

Więc zakładam szybko kurtkę, łapię torbę, po drodze odbieram od mamy listę zakupów i biegnę na stacjonarne. Maturzystów trójka, znowu marzą tylko o tym, żeby broń Boże nic nie robić, a najlepiej do domu iść. Usadzam towarzystwo do zaimprowizowanej próbnej matury (to, co przygotowałam, ma się nijak do listy obecności). Po godzinie wszyscy skończyli... Jeszcze rozmowa ze stojącą na skraju depresji panią księgową, co w polskim bezładzie zdążyła się kompletnie już pogubić. I zakupy. Tacham ponad kilo jabłek, dwa chleby, cztery bułki, kawał sera. I torbę z laptopem. Ten kilometr do domu to pikuś, najgorzej wtaskać to wszystko na czwarte piętro po schodach. Po drodze miga mi na pniu lipy pierwszy tej wiosny pełzacz... ja wiem, że piszą, że pełzacze nie są ptakami odlatującymi. Ale na wschód od Wisły są. 

Zrzucić to wszystko z siebie, od toreb zaczynając, na swetrze kończąc. Na obiad odgrzewane kluski z grzybami. Trzeba jeszcze pogrzebać w stronie internetowej szkoły, przemiędlić kawałek różańca, odpowiedzieć na jakiś e-mail, oddzwonić...
Centralnie przed moim oknem siedzi pustułka. Ucieka, zanim sięgnę po aparat. Tak, Panie, wiem. Jakaś hierarchia ważności spraw musi być. Jeśli Ci się podoba to, co robię, to Podstawisz mi jeszcze kiedyś tą pustułkę pod obiektyw. Oboje przecież Wiemy, że ona tu mieszka. 

Znowu wizyta u mamy, chyba chwilowo spacyfikowanej i pogodzonej z losem. Znowu kawałek różańca. Znowu e-maile. Znowu mam dość. A może cały czas. 

Łóżko ze skrzynią na pościel a bez materaca kosztuje 800-1000 zł. I trzeba je złożyć. Dalej nie mam ekipy. Byłam pewna, że tydzień się skończy, a facet od drzwi nie przyjedzie zainkasować swoich pięciu dych. Po niedzieli zadzwonię i go opierniczę. Ekipy dalej nie mam... Mam tylko, jak nadmieniłam, dość. No. 

149.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz