pierwsza dawno zaległa: przenośnego laptopa do roboty.
Laptopik jest mały, na zdjęciach w porównaniu do pudełka zapałek. Waży około kilo, co nie zmienia faktu, że jak wracam z pracy, to targając go czuję się jak koń zaprzęgnięty do pługa. :P
Z założenia miał być przenośny, więc zero urządzeń peryferyjnych, mocna bateria, żeby wytrzymał cały szkolny dzień bez kabla. Wytrzymuje. Założyłam, że nie noszę na lekcje nic oprócz laptopa i ewentualnych pomocy dodatkowych. Z grubsza działa.
Dziennik w laptopie, podręczniki w laptopie, nagrania z laptopa (bez potrzeby podłączania głośników), nawet w małej grupce da się na nim oglądać filmy. Jako że generalnie mam problem z dotykowością, z założenia miał nie być dotykowy na ekranie. Nieco pokonał mnie inteligentny taczpad nie wiem której generacji, dogaduję się z nim z musu i nie bardzo :P. I o laptopie to chyba tyle... więcej problemów sprawia oprogramowanie, w tym sławny e-dziennik, z którego znikają mi wpisane i zapisane dane. No i że podręczników online nie da się używać, trzeba ściągać na dysk w pdfach. A laptop domyślnie zapisuje wszystko w chmurach i sporo czasu zabrało mi przekonanie go, że ja to chcę na dysku Ce, nie w internetach ani w żadnej rzeczywistości wirtualnej, do której na szkolnej sieci dopchać się nie mogę.
Dość długo też nie umiałam przekonać laptopa, żeby mi się nie wygaszał, jak go zostawiam na chwilkę na biurku, w końcu dzieciaki mi ustawiły wygaszanie na 15 minut. Podczas lekcji wystarcza, po dużej przerwie niestety trzeba się na nowo logować na wszystko. No ale. I chyba ostatnia rzecz, która mnie w nim fffkurza, to blutuf. Moje dwa laptopy wyraźnie walczą przez niego o dominację w stadzie. :P Na każdym mam ustawione inne zdjęcie na pulpicie, tymczasem skoro tylko laptopy się widzą, pretendent na dominanta natychmiast narzuca swój obrazek chwilowo zdominowanemu i muszę spędzić uroczy kwadrans na przywracaniu ustawień, jakie ja chcę mieć. Do wszystkich jasnych ruterów, ostatecznie to _ja_ rządzę w tym stadzie, póki co, no.
Wniosek na koniec pierwszej recenzji: wolałabym zdecydowanie dziennik papierowy, czas obsługi elekrotników kilkakrotnie przekracza czas wpisania tematu na papier, ale cóż, jest jak jest.
Recenzja druga: obejrzałam, Kawo-z-m., Grę tajemnic. Nie jest to film do oglądania drugi raz. :P
Trzy pytania zasadnicze: 1. na ile to, co pokazali jest prawdziwym portretem Pana Te, a na ile został on hm nagięty do potrzeb scenariusza, 2. na ile film pokazuje prawdę historyczną i 3. na ile został stworzony dla potrzeb różnych tam lobbów broniących praw prześladowanych mniejszości, na przykład kobiet i homoseksualistów. Ja na te pytania nie odpowiem, a odpowiedzi na dwa ostatnie raczej mnie specjalnie nie obchodzą. Zatem koncentrując się na pytaniu pierwszym: to, co widzę na filmie, pozwala mi zakwalifikować Pana Te jako wysoko funkcjonującego autystycznego sawanta i raczej stawiam na autyzm niż aspergera. Oczywiście, specjalistą nie jestem, a testów już raczej nie zrobimy.
Kilka cech autystów i spektrów film pokazał dość dobrze: niestosowność rejestru językowego do sytuacji (Pan Te się nie obcyndala, tylko wali w oczy, co chce powiedzieć), dosłowność w odpowiedziach na pytania, trudności w zrozumieniu kontekstu kulturowo-społecznego i takie tam. Dorosły aktor próbował zagrać pewną sztywność ruchów, hm martwość twarzy, unikanie kontaktu wzrokowego. Czasem mu się to udawało. Aktor-chłopiec nawet nie potrafił tego udawać... może warto by było w ramach eksperymentu przynajmniej do kilku scen zatrudnić do filmu chłopca z autyzmem? Wyszłoby bardziej przekonująco? Nie wiem. W każdym razie ten aspekt twórcom filmu nie wyszedł. W sali przesłuchań na początku Pan Te siedzi z twarzą jak woskowa maska, po pierwszych kadrach diagnozujesz: ocho, typowy autysta. A za chwilę widzisz chłopca z normalną twarzą, a w dalszych scenach filmu nawet dorosły aktor nie trzyma się konwencji sztywności. W większości filmu ma normalny kontakt wzrokowy z resztą świata.
Trudno mi uwierzyć, że autysta był na tyle sprawny fizycznie, żeby wejść do mieszkania na pierwszym piętrze przez okno. Niewiele łatwiej mi uwierzyć, że jeździł na rowerze. Nie znam autystyka, który jeździ rowerem, chociaż ok, pewnie mogą tacy być. Nie wierzę w taką łatwość kontaktu fizycznego, którą pokazali na filmie: spontaniczne uściski, dotyki dłoni, pozwalanie na kontakt i szukanie kontaktu z osobami w sumie obcymi. Poza tym wydaje mi się, że Alan-chłopczyk powinien mieć większe trudności społeczne niż dorosły Pan Te, który przy swojej inteligencji po wielu latach życia w społecznych schematach (sic) powinien wiele schematów zdążyć rozpracować i umieć dopasować się do nich. Co zresztą twórcy filmu próbowali parę razy pokazać, kiedy Pan Te ze względów społecznych wcale nie miał ochoty jakoś tam się zachowywać, ale natychmiast zmieniał strategię, jeśli mu się to opłacało. Nie wiem, na ile jest to wiarygodne. Wydaje mi się, że wysoko funkcjonujący autysta będzie zakładał, że opłaca mu się wejść w schematy także ze względów społecznych, o ile nie jest na to zwyczajnie zbyt zmęczony.
I - no właśnie. Film pokazuje cały czas Pana Te w konwencji ofiary. To otoczenie jest agresywne, on ani razu (poza sceną rozbicia telefonu, ale to z przyczyn strategicznych, nie emocjonalnych). Zdenerwowany czy zmęczony autysta, któremu siadają mechanizmy kontroli zachowania, bywa agresywny, a przynajmniej rzuca przedmiotami i/lub niekontrolowanie wrzeszczy. Przesterowany autysta ucieka od ludzi, wrzeszczy w samotności, płacze albo idzie spać. Nic takiego nam nie pokazali... mamy tu tylko bezbronną ofiarę przemocy i agresji ze strony ludzi normalnych, baranka, co nie wołał i nie podnosił głosu, niemego wobec strzygących. :P
Do tego jeszcze kwestia prześladowanego homoseksualisty, ofiary brytyjskiego systemu prawnego. Skądinąd wiemy, że system (nie tylko brytyjski) oddzielonego od kobiet wychowania chłopców i młodych mężczyzn, a sprowadzania kobiet do roli sprzątaczek i sekretarek (względnie innych służących) raczej homoseksualizmu nie zwalcza :P, a w realiach brytyjskich szkół dla chłopców i w armii, prawdopodobnie także w służbach specjalnych, wybitnie z męską obsadą, homoseksualizm stuleciami sobie kwitł, i być może dlatego był tak ostro zwalczany prawnie. Ale to nie ta kwestia. Bardziej mnie interesuje, jakiego to młodego człowieka Pan Te nakłaniał do innych czynności seksualnych, co sam przyznał podczas przesłuchania. Dopóki były to męskie prostytutki za ich wolą i godziwą zapłatą, nic mi do tego. Gorzej by było, gdyby się okazało, że Pan Te urządził w ten sposób chłopca czy młodego mężczyznę, który wcale nie miał ochoty być tak urządzany. A jeśli, to Pan Te, czy był homo czy hetero, czy neurotypowy czy autystyczny, powinien zostać skazany na wkręcenie w imadło paru części ciała hormony produkujących. To szybsza i skuteczniejsza terapia hormonalna. :P
Z mniej radykalnych kwestii zastanowiły mnie jeszcze dwie: 1. ilu ludzi z otoczenia Pana Te było ze spektrum? Kryptolodzy? A może pani rozwiązująca krzyżówkę w pięć minut i 30 sekund? 2. Personifikacja maszyny. Bo właśnie: personifikacja maszyny była większa niż automatyzacja człowieka. Moja odpowiedź na pytanie z przesłuchania brzmi: nie, Pan Te nie jest maszyną, nie bardziej, niż Christopher jest człowiekiem.
11.