które nawet nie było szczytem klerykalizmu :P w porównaniu do paru innych, które słyszałam - najśmieszniejsze, że jedno z kazań, które pretendują w moim prywatnym rankingu do szczytów klerykalizmu i niezdrowej czci kapłanów było wygłoszone przez pana, który z kapłaństwa już zdążył odejść... no ale to dzisiejsze, hehe. Nie wiem czy zauważyliście, ale w dzisiejszym Słowie Jezus broni Swoich kapłanów, którzy byli głodni i łuskali ziarenka, przed prawie 50 procentami tych Polaków, co walczą z Kościołem (taka maleńka aluzja do wyniku wyborów chyba?), a Ezechiasz jest przykładem skutecznej modlitwy o powołania kapłańskie. :))))
Mam tylko jedną drobną refleksję: chciałabym, żeby kapłani Kościoła bywali rzeczywiście tak ubodzy, żeby z głodu potrzebowali ziarenek na polach szukać. :P Wtedy to może i będą kapłani, nie książęta.
Wio.
południe
nie opisuję wszystkich zamieszanek z mamą w roli głównej, ale dziś mi się w końcu pochorowała, leży i wymiotuje. Siedzę, podaję miednice, piorę, prowadzę do łazienki. Mam wyrzuty sumienia, bo teraz muszę do miasta wyjść (m. in. odebrać zakupy, które zamówiła telefonicznie rano). Myślę, że jak zadzwoni brat wieczorem, będzie mówić, że wszystko w porządku. :P
po południu
mama chyba trochę lepiej, już nie wymiotuje, ale dalej leży.
Z ostatnich osiągnięć. Przy okazji ostatniego rozmrażania maminej lodówki znalazłam zawiniątko z resztkami drożdży, więc orzekłam, że upiekę placek z jagodami. Na oko drożdży było z 10 deko, więc taki na kilo mąki. Dziś kupiłam jagody i w ramach pilnowania mamy usiłowałam rozczynić ciasto. I cóż, i okazało się, że z trzech kawałków zmrożonej szarobrunatnej masy jeden istotnie stanowią drożdże, zaś dwa pozostałe to kawałki ugotowanego i zamrożonego mięsa :P. Okazało się to w misce, w mące, w cukrze i w mleku :P. Mięso raczej pochodzi z zupy, więc o wybieraniu koperku z zaczynu pisać.... nie będę :P. W każdym razie skończyło się kolejną wycieczką do kolejnego sklepu - po drożdże.
W sklepie spotkałam panią opiekunkę społeczną i dowiedziałam się, że zmarła Pani De. A także wysłuchałam listy skarg i zażaleń na córkę Pani De i że gdyby syn tu był, to on by się nią dopiero zajął. Szkopuł w tym, że syn Pani De mieszka za morzami, za górami i w Polsce bywa raz na kilka lat przez tydzień. A że w zasadzie nikt nie wie, czy posiada choćby w najmniejszym stopniu umiejętności wymagane przy pielęgnacji ludzi starych i chorych, to już nieistotne. Nie ma go i jest daleko, więc na pewno jest o niebo lepszy niż ta okropna córka, co mieszka blisko. :P Tia.
wieczorem
mama chyba znowu trochę lepiej. Przesiedziałam z nią cały dzień i jestem zmęczona. :P Brat dzwonił, mama opowiedziała, że jest chora, na co brat wyraził oczekiwanie, że będę u niej spać. I znowu mi przykro i boli mnie, że on, świetny w wyrażaniu oczekiwań, nie potrafi wyrazić najmniejszej propozycji jakiejkolwiek pomocy... choćby: ja przyjadę i zaopiekuję się mamą przez 3 dni, a ty odpocznij. Czy propozycja zabrania jej do jakiegoś lekarza w stolycy. Chociażby teraz w perspektywie operacji na woreczek.
Siedziałaś cały dzień, to całą noc posiedź i jutro bądź gotowa do dalszej skutecznej opieki, ty. :P Tu mi się ciśnie w świadomość cała seria zwykłych epitetów. Tia, żałuję, że jestem. Zupełnie nie wiem, czemu mnie Stworzyłeś i po co.
Ale.... naprawdę?
OdpowiedzUsuńBo to jak dowcipu o św. Józefie, który posłużył jako motyw do kazania o spowiedzi (dziś uroczystość św, Józefa, św, Józef był stolarzem, stolarz pracuje w drewnie, z drewna robi się konfesjonały...).
Niestety naprawdę, nie wymyśliłabym tego. I my też mamy obowiązek bronić kapłanów, bo prawie 50% Polaków walczy z Kościołem i kapłanami. A oni biedni tylko te ziarenka, do czego mają prawo, bo łuskanie ziarenek pozostawionych w polu było prawem ubogich... jakoś tak.
UsuńSmutne. Ale... kurczę jaki biedny człowiek.
UsuńMam skojarzenie z.... jednym panem pułkownikiem, z którym miałam zajęcia na "wojsku" (tak, ja jeszcze miała wojsko na studiach i zrobiłam tam kurs sanitariuszki - najsensowniejszą rzeczą, której się nauczyłam jest stawianie baniek - ale to dygresja). Pan był niewysoki, w sumie dość sympatyczny i ludzki i - co mnie przeraziło - żył w zupełnie innym świecie niż my, bał się czyhających imperialistów z Zachodu... Strasznie współczułam mu - takiego życia w lęku i przerażeniu. Może to skojarzenie niekoniecznie na miejscu, ale jak się go słuchało to się duszno robiło. (To nie były czasy szczególnej wolności, choć bliżej końca PRLu, ale on żył w jakiejś zamkniętej puszce...
obawiam się, że wielu hierarchów (i nie tylko) tak żyje.
UsuńAgaja, też miałam wojsko w czasie studiów, i miałam takie same obserwacje dotyczące prowadzących.
UsuńAż sobie czytania sprawdzę, bo dziś jeszcze nie czytałam :)...
OdpowiedzUsuń:) ha, czyli kazanie przyniosło dobre owoce, znaczy było dobrym drzewem :)))
Usuń