wtorek, 23 marca 2021

więcej wycisnąć z dzisieja

 nie dam już rady... Do spania dotarłam koło północka, koło czwartej obudził mnie telefon, co się akurat zaktualizował, bo zapomniałam mu sieć odłączyć, koło siódmej wstałam na poranną mszę. A potem już zaczął się cały cyrk. Praca, mama, praca, praca, obiad, praca... wyrwałam się w końcu na poszukiwanie wiosny. Do parku. 

O, proszę. Dereń. 

Były też grzywacze - dużo grzywaczy. Ogruchiwały terytoria albo demonstrowały posiadanie drugiej połówki.


 Parkę łabędzi uchwyciłam osobno. Najpierw ona...


i zaraz potem on:


Gągoły postawiły na nowoczesność - ot, jaki trójkącik. Nie wiem, czy bywają poligamiczne. Może.


Ale jakie tam były podkurczania szyjki

i wyciągania szyjki...




gonitwy....


i wyciągania łapek...


No popatrz, popatrz, popatrz na mnie, jedna z drugą, ty. Gągolico. 



:))) 

Tymczasem na parapecie eksplozja rukoli w toku.


A za szybą, no cóż - ciągle ziąb. Nie wiem, co zrobię z tym grochem, który namoczyłam, jeśli nie da się go za parę dni posadzić...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz