nie dam już rady... Do spania dotarłam koło północka, koło czwartej obudził mnie telefon, co się akurat zaktualizował, bo zapomniałam mu sieć odłączyć, koło siódmej wstałam na poranną mszę. A potem już zaczął się cały cyrk. Praca, mama, praca, praca, obiad, praca... wyrwałam się w końcu na poszukiwanie wiosny. Do parku.
O, proszę. Dereń.Były też grzywacze - dużo grzywaczy. Ogruchiwały terytoria albo demonstrowały posiadanie drugiej połówki.
Parkę łabędzi uchwyciłam osobno. Najpierw ona...
i zaraz potem on:
Gągoły postawiły na nowoczesność - ot, jaki trójkącik. Nie wiem, czy bywają poligamiczne. Może.
Ale jakie tam były podkurczania szyjki
gonitwy....
i wyciągania łapek...
No popatrz, popatrz, popatrz na mnie, jedna z drugą, ty. Gągolico.
:)))
Tymczasem na parapecie eksplozja rukoli w toku.
A za szybą, no cóż - ciągle ziąb. Nie wiem, co zrobię z tym grochem, który namoczyłam, jeśli nie da się go za parę dni posadzić...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uprzejmie proszę jakoś podpisywać komentarze. Istnieje ryzyko, że niepodpisane komentarze będę konsekwentnie ignorować.