piątek, 5 marca 2021

przyprószyło śniegiem

 marzec udowadnia, że w marcu jak w garncu, tia. Zaraz oficjum, wizyta u mamy, zebrać się i idę na maturę do szkoły. Na razie czytam teksty mszalne na dziś (z komentarzami) i zastanawiam się (wobec licznych pytań): po czym poznać, czy Wielki Post coś we mnie buduje, zmienia, czy umiem bardziej kochać i takie tam niewiele mi mówiące słodkości? Najprostsza odpowiedź: czy chodzisz do kościoła i byłeś u spowiedzi :P. Nie, ciągle czekam, aż w konfesjonale zasiądzie ktoś, kto mnie nie opierniczy, że się za często spowiadam :P i (już bez nadziei, że jakkolwiek poprawi się w parafii przestrzeganie norm sanitarnych) aż wygasną okołopierwszopiątkowe tłumne kolejki. Więc nie chodzę, nie byłam. Ale czy o to chodzi? A jeśli nie, to o co? 

Przez wiele lat na parafialnych rekolekcjach słuchałam, że przygotowanie do świąt (którychkolwiek) polega na tym, że masz, człowieku, iść do spowiedzi. :P I w zasadzie tyle. Czasem okraszone lekkim czy cięższym moralizowaniem: nie łaź w niedzielę po supermarketach, nie popieraj aborcji ani eutanazji, obraź się na syna, co mieszka z dziewczyną bez ślubu. Bywało i pozytywnie: odmawiaj różaniec, frekwentuj niedzielne msze święte, jałmużnę do puszki przed ołtarzem wrzuć. W skrajnych przypadkach: kup ode mnie książkę/obrazek/kawę :P (sic). Ostatnio coraz częściej w tonie narzekającym: wszyscy nas prześladują, organizują marsze, sprejują kościoły, propagują tęcze i błyskawice (ciekawe podejście do meteorologii, btw). Wierz w Boga, a nie w wirusa (ciekawa alternatywa). Chociaż ostatnio usłyszałam wersję: kto nie wierzy w kowida, nie wierzy w Jezusa Chrystusa :P. Nie rozumiem wprawdzie tej logiki, ale naprawdę słyszałam. 

Tak roztrząsam to o poranku, bo nie wiem, po czym tak naprawdę poznać, że coś mi dał/daje ten Wielki Post. Że jest, jak być powinno. Ciągle nie wiem, jak (w tym zakowidowanym świecie) w zasadzie _powinno_ być. Każdy biskup ma swoją wersję, każdy ksiądz swoją, a wierni zbierają się w fanatyzujące grupki nagłaśniające poglądy jednego czy drugiego... gdzie w tym wszystkim jest Kościół? Czy jeszcze jest?

Czy już dawno zabiliśmy Dziedzica, a teraz tylko kłócimy się o spadek?

2 komentarze:

  1. allegra walker5 marca 2021 08:50

    No chyba chodzi o pokutę, nie? Przynajmniej tak rozumiem wielkopostne umartwienia. Owszem, słyszałam, że mamy je traktować jako rodzaj treningu, ale obawiam się, że to pobożne trele-morele. Że co, że jak się przegłodzę w Wielkim Poście to potem będę mniej uprzykrzać życie bliźnim albo nie ukradnę książki z biblioteki? Wątpię, czy to tak działa :-P Tu raczej potrzebna jest ciągła i nieprzyjemna praca nad sobą, a nie te nędzne 40 dzionków z przerwami na niedziele :-P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. znaczy tak. Pokuta jako taka chyba jest potrzebna. Chociaż dzisiejszemu światu bardziej przydałoby się praktyczne ponoszenie konsekwencji codziennych wyborów... taki malutki trening. :P

      Nie mam w tym roku ani jednego promila żadnego postanowienia wielkopostnego. Żadne z poprzedniorocznych nie dało mi nic. Niektóre były szkodliwe :P.

      BTW żebyś wiedziała, jak ciężko czasem przychodzi mi nie ukraść zaszczepki kwiatka... :P ale czy ma to jakiś związek z jakimś postanowieniem czy jakąś pokutą?

      Usuń