... ale na razie jest CICHO. Chyba wczoraj wszystko skuli. Dzięki, święty Józefie.
U nas mawiali: święty Józef laską kole i wygania ludzi w pole. Albo: na świętego Józwa w polu bruzda. Tymczasem w nocy minus pięć, ziemia o poranku lekko przyśnieżona. Przecież nie wsadzę grochu w lód... Tymczasem śni mi się, że sieję, pikuję, przesadzam rozsady. Z tęsknoty za wiosną kupiłam trzy wielkie stosy paczek z nasionkami (połowę niepotrzebnie, wiem, ale zwyczajnie nie potrafię opanować tęsknoty za ryciem na grządkach - i to dlatego).
Mama po szczepieniu póki co bezobjawowo, z miejscowym lekkim pobolewaniem w ramieniu. Może trochę bardziej niezborna niż zwykle. W sensie koordynacji ruchowej.
Dobra, muszę wracać na klasrum, potem lecę do roboty, zakupy, takie tam.
Zastanawiam się, ile paszkotów w życiu zakwalifikowałam jako drozdy... Muszę przy chwili przejrzeć zdjęcia. :)))
wieczorem
Mama bezobjawowa, ja zmęczona strasznie, robię najgorsze głupoty, zapominam o wszystkim, w tym o czajnikach na gazie :P (i dziwię się, co tak gwiżdże, no). Zewsząd dochodzą do mnie przerażające głosy na temat skutków ubocznych szczepionki... kiedy mówię, że ani ja, ani mama, ani nikt z moich znajomych nic przerażającego nie stwierdził, patrzą na mnie ze współczuciem i mówią: ale _druga_ dawka będzie gorsza :P. Nie wiem, być może będzie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uprzejmie proszę jakoś podpisywać komentarze. Istnieje ryzyko, że niepodpisane komentarze będę konsekwentnie ignorować.