zakupy, dobieranie mamie aparatów słuchowych (w końcu są prawie dobrane i całkiem zapłacone, zdążyłam nawet oberwać, że za szybko zapłaciłam, powinnam poczekać... :P), gotowanie obiadu (po którym mama źle się czuje), szykowanie lekcji na jutro, łatanie spodni, zmagania z syfami na mordzie, takie tam radości.
Jestem naprawdę strasznie zmęczona. W pracy mam zapowiedziane zastępstwa na czwartek... milusio.
Na świecie coraz zimniej, śniegu nie ma, tylko mróz i przeszywający wiatr. Dokarmiam sikorki, ale nie mam czasu na nie dobrze popatrzeć. Pod blokiem z sikorkami latają dzwońce i rudzik. W powietrzu stada kwiczołów, chyba już przylotnych z północy.
Zygokaktusy mają kolejne pączki, niestety, ten, co miałam nadzieję, że będzie żółty, okazał się różowy. Żółty mi najwyraźniej wziął i zdechł. Więc poluję na żółtego i ciemnoróżowego, i na każdy nietypowy kolor. Ale w kwiaciarniach ani w marketach ich w tym tygodniu w ogóle nie ma.
Zastanawiam się, czy nie warto by zastąpić niemodnych kalendarzy czy zdrapek adwentowych jakim adwentowym czelendżem. 24 dni czelendżu, ot co.
770.
Challengem bym tego nie nazwala, ale mój mąż znalazł i zapowiada się ciekawie:
OdpowiedzUsuńhttps://domwschodni.pl/pl/post/chrzescijanskie-rosh-haszana-czyli-poczatek-i-koniec-serce-historii-swiata
dla internetowców pewnie fajne, ale ja bym chciała jakiś realowy czelendż. Co mnie natchnęło: może by tak planszówka? Z kilkoma szlakami, które się przecinają i można z nich schodzić? I zadania na punktach na każdy dzień?
Usuń