poniedziałek, 5 kwietnia 2021

wczoraj zasypiając

 pomyślałam sobie jeszcze, że dzień Zmartwychwstania musiał być wyjątkowo ciężkim dniem.  Żadne plany nie wyszły, nikomu. Nic się nie zgadzało. Wszystko stanęło na łbie i nie dało się ani ogarnąć, ani uporządkować. Coś jakby: idziesz święcić jajka/na liturgię Paschy/na rezurekcję/na niedzielną mszę, a tu kościół na głucho zamknięty, pusto, a przed drzwiami siedzi jakiś dziwny facet w kiecce (wcale nie czarnej) i mówi ci, że ze święcenia jajek/z liturgii nici, bo nie ma tu żadnego Jezusa, masz wracać do swojego nieposprzątanego domu, a po drodze jeszcze powiedzieć komuś  (proboszczowi? wikaremu?), że też ma wracać w swój bałagan, bo dziś liturgia prywatnie, w garażu, a nie publicznie przy grobie :P. 

A potem było już tylko coraz ciekawiej :P. No. 


A propos wracania w bałagan Galilei - właśnie siadłam do pracy. Ostatnio pracowałam w Sobotę przed liturgią - i mam tu na myśli stricte pracę zawodową, sprawdzanie prac i takie tam. Praca domowa w zasadzie nieustająca, jak u każdej baby w każde święta, w każdej religii. Teraz mam znowu stosik prac do sprawdzenia, lekcje do przygotowania, maturę próbną (już ostatnia) do ściągnięcia, egzamin klasyfikacyjny do ułożenia. Pociesza mnie tylko, że do matury cztery tygodnie. I po intensywnym finiszu odejdą zajęcia z maturzystami, a to już prawie połowa mniej :P. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz