piątek, 12 lutego 2021

piątek

 mam tak dość, że musiałam się zmusić, żeby przymierzyć kupione dziś spodnie - jedne mogą być, jedne muszę jutro wymienić... Mama nafoszona, nie odzywa się, bo po co. :P Ja po zdalnym rano i stacjonarnym od południa, po dwóch poważnych rozmowach i pełna ekhem entuzjazmu, jako że na konsultacjach miałam _dwie_ osoby (tia, młodzież tęęęęskni za szkołą, prawda?), chyba - gdyby nie "jestem dumny z ciebie" -  chciałabym zniknąć... nie wiem, czy Ty też Bywasz ze mnie dumny, czy jak mama Stroisz fochy i jak narozrabiałam wczoraj, to Masz głęboko, co robię dziś? :P Zobacz. Wchodzę po pracy, pootwierane wszystkie szufladki, powyciągane wszystkie leki. Zginęło coś? - pytam. Krótkie, ostre: nie. Prawie: od**** się. Dobra, wyszłam. Wracam wieczorem zapuścić krople. Łeb mnie boli, mówię, tak, że aż gorączkę mierzyłam (co robię góra dwa razy w roku). Cisza. Ma w *** ile mam tej gorączki, tak? 
Pewnie tak. Idiotka jestem, nigdy nie przestanę walczyć, żeby ona chociaż trochę zaczęła mnie kochać. Nic nie wygram, ale do zdechu walczyć nie przestanę... Chciałabym, żeby _mnie_ kochała, nie swoje ambicje i wyobrażenia, jaką córunię chciałaby mieć (i mogłaby się nią chwalić)... Rozumiesz?

Mróz, w karmniku pojawiły się dzwońce


poza karmnikiem kosy


i, rzecz jasna, kawki, które usiłują rozmontować klatkę chroniąca karmnik. Prawie co dzień muszę coś przywiązywać na nowo, bo kawka-włamywacz właśnie urwała.  A takie niewiniątko.


Śnieg sypie się kaskadami z dachu, jak tylko powieje wiatr. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz