wtorek, 9 lutego 2021

ostracyzm i inne bezeceństwa w obrazkach

 tia...

Rano oznajmiłam mamie, że dziś piekę ciasto na tłusty czwartek, że to ciasto nazywa się biskup, ale ponieważ przepis jest strasznie wydziwiasty i nie mam wszystkich składników, to ja tego biskupa trochę uproszczę i wyjdzie mi najwyżej sufragan. :P Na co oberwałam, że sobie robię jaja z Kościoła świętego i naigrawam się z rzeczy czcigodnych i w ogóle. Ot, to dopiero klerykalizm praktyczny jest, no. :P 

Więc proszę bardzo, oto ostracyzm i inne bezeceństwa w obrazkach.

Prawdziwy biskup :P jest na biszkopcie, a mój sufragan na kruchym, bo tak mi wyszło z rozliczenia jajek. 



Zagniotłam więc kruche ciasto z 2 szklanek krupczatki, 20 dag margaryny, 4 żółtek, pół szkl cukru, pół pojemniczka małej śmietany, łyżeczki proszku. 
Ciasto poszło leżakować do lodówki, a ja w tym czasie ugotowałam galaretki i budyń

 
Dwie galaretki ciemnoczerwone na dwie szklanki wody, po rozpuszczeniu we wrzątku dodać słoik (cały) dżemu z czarnej porzeczki lub z wiśni. 
Budyń z cukrem (waniliowy lub śmietankowy) ugotować w jednej szklance mleka (tak, w przepisie na opakowaniu są dwie szklanki), można wsypać cukier waniliowy.

Galaretka i budyń poszły na balkon się wystudzić, a ja se upiekłam ciasto. 

Z resztek ciasta wyszło mi jeszcze kilka drobnych ciasteczek - widać je w tle.
Kiedy ciasto się piekło, zmiksowałam bezę.


Najpierw ubiłam 4 białka na pianę, potem dodałam szklankę cukru, zmiksowałam, i około szklanki suchego maku i następne około szklanki wiórków kokosowych z jedną łyżeczką proszku. 

Ciasto się upiekło

Tą samą blachę wyścieliłam pergaminem, wlałam bezę i do piekarnika.

Kiedy z kolei piekła się beza, przyniosłam z balkonu budyń, żeby się trochę ogrzał w kuchni,  i zmiksowałam go z ciepłą (znaczy ogrzaną w temperaturze kuchennej) kasią (20 dag). W międzyczasie beza się upiekła.
Nasączyłam wodą ciasto i nałożyłam większą część kremu, przy brzegach tworząc wał ochronny dla galaretki. Galaretka przyniesiona z balkonu była jeszcze za rzadka, więc musiała dokrzepnąć w lodówce. 

A kiedy prawie całkiem dokrzepła, wylądowała na placku. 
Potem było długo nic, bo całość jak na zdjęciu powyżej pojechała na półtorej godziny do lodówki. Jak już zakrzepła na twardo, posmarowałam galaretkę cienko resztą kremu


i nałożyłam bezę.

Placek wylądował znowu w lodówce, przykryty deseczką i delikatnie (delikatnie!) obciążony (drugą deseczką). Do jutra się sklei i zostanie polany gotową polewą czekoladową. W czwartek powinien być jadalny. 

Nadmieniam, że wszystkie składniki placka były bardzo smakowite i jakość całości po złożeniu raczej nie będzie urągać niczyjej godności, ale gdyby któryś z czcigodnych księży biskupów czuł się urażony moim ostracyzmem i bezeceństwem, najpokorniej przepraszam. W ramach zadośćuczynienia mogę zaprosić na ciasto.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz