Najpierw siedział na jednej z wierzchołkowych gałęzi brzozy, a potem ganiał dzwońce. O te:
Nie, nie mam ambicji ich liczyć :P
Poszłam na ogród, głównie po to, żeby wyłożyć karmę tamtejszym ptakom. Między śladami butów i psich łapek ślady sarny:
Zima...
Tam, gdzie puścił lód, na trawie ostre igły szronu.
Ale nad głową ganiają się sójki, a na gałęziach już bazie.
Bazie i dzwońce, i korszuny, tia.
Wczorajsze wykończenie było hormonalne, przynajmniej między innymi. Niestety, ciągle nie mogę pozbyć się tego szczęścia raz na dobre...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uprzejmie proszę jakoś podpisywać komentarze. Istnieje ryzyko, że niepodpisane komentarze będę konsekwentnie ignorować.