i nie mogę się wydobyć spod lawiny obowiązków okołosemestralnych... Dziś - oprócz zajęć bieżących - skończyłam wyprowadzać papiry do stanu aktualnego i sprawdziłam prace z pierwszego tygodnia po feriach. Teraz mamy trzeci. Zaraz muszę siąść do przygotowywania lekcji na jutro, do północka zdążę.
Uciekłam z różańcem do parku, kiedy już zaczynałam kląć ze zmęczenia i poczucia bezradnego nieogarniania tego nawisu, co mi się był na łeb zwalił.
Dzięcioł średni
dzięcioł duży
(nadal marzę, że spotkam dzięciołka)
(tak, naprawdę bardzo bym chciała zrobić dobre zdjęcia dzięciołkowi :)
(tak tak, zdecydowanie chcę dzięciołka, Słyszysz? :P)
sikorka modra-akrobatka
koronki topniejącego lodu...
i najpiękniejszy prezent dźwiękowy, jaki dostałam - dziękuję. :)
Tak liczę, że już niebawem będę mogła wskoczyć w lekcje zdalne z marca zeszłego roku i będzie trochę mniej roboty... mam gdzieś gotowe materiały do tematów marcowych i późniejszych na dysku przecież.
I myślę dziś wcale nie o siostrach zakonnych, nie o braciach i ojcach, nie o celebrowanych konsekrowanych, omadlanych i sławionych dziś ze wszech stron - tylko o tych, o których nie wie nikt, ludziach po ślubach prywatnych, przed spowiednikiem albo i bez spowiednika. Jakże się zdziwimy, poznając ich kiedyś Tam. O ile my, wielcy, widoczni, wychwalani, kiedykolwiek się Tam z nimi znajdziemy.
I myślę jeszcze o mamie, co dziś cały dzień czekała na teleporadę u lekarza umówioną na 11.10 i z tego co wiem do tej pory nie doczekała się. Teleporady świetnie wyglądają w reklamach telewizyjnych, tak samo jak statystyki szczepień... jakby ktoś nie wiedział, już zaczynają szczepić nauczycieli, znaczy w reklamach i spotach promocyjnych, bo w realu to chyba za pół roku. Może.
Dobra, zjeść jakąś kolację i do roboty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uprzejmie proszę jakoś podpisywać komentarze. Istnieje ryzyko, że niepodpisane komentarze będę konsekwentnie ignorować.