budzę się. Nawet nie sprawdzam godziny, jak na sępa licząc na budzik. Nawet nie znam jego melodyjki. Zawsze wstaję przed.
Nie, dziś nie wstanę, dopóki mnie nie Przytulisz.
I wiem, że będę musiała wstać i tak. Skląć się najpierw w żywe kamienie, żeby wykrzesać minimum złości, gniewu i siły, żeby pojechać na tym minimum do łazienki, do kuchni, do szafy, do pracy.
Powoli się rozwidnia. Wstać, dopełznąć do łazienki. Do brewiarza.
Panie, jak w pracy napomknę przypadkiem, jak opiekowałam się ojcem, co robiłam, to wszyscy milkną... Tobie się to nie Podobało, tak? Za to oberwałam? No, to za co? Sam Pytałeś kiedyś; za który z tych czynów chcecie zabić. Że czyniłam się córką Boga, tak?
To ja przepraszam, więcej nie będę. :P
Słowo otwiera się na pieśni Sługi Pańskiego. Dałbyś radę na krzyżu miesiącami, nie kilka godzin? Może byś i Dał, Ty Jesteś Bogiem. Ja nie.
Włączam laptop, sprawdzam plan na dziś. Matura, film, ćwiczenia gramatyczne, pisanie maila. 6 godzin. Kupić paprykę, zamarynować. Przygotować lekcje na jutro, napisać plan dydaktyczny, zapytać wydawnictwo, czy dostanę zestaw dla nauczyciela. Opracować wzór graficzny jakiegoś dyplomu. Zajrzeć w końcu do zajęć do drugiej pracy. Zaczynają w końcu przebąkiwać, że moje dzieciaki z kwarantanny zaczną mieć robione testy - ciekawe co wyjdzie i co zrobią dalej.
Klikam na czytania na dziś. Serce jak strumyki wody, historia jak plastelinka w Twoich rękach, tak? Brokatowa, fluorescencyjna. Fajerwerki.
Gwiżdże czajnik. Zapomniałam wyjąc masło z lodówki. Już.
Trzy maseczki do koszyka. Kanapka. Wio.
wieczorem
I już po 21.00...
Sześć lekcji, poczucie totalnego wyplucia, trochę daremności. Dzieci do szkoły nie chodzą - pandemia daje świetny pretekst. Masz w grupie dziewiątkę, robisz sześć kserówek, obecnych troje :P. Na jutro kserówek nie zrobiłam, zobaczę, ile przyjdzie i odbiję, tak?
Oglądam z dziećmi Karate Kid, myślę o kulcie zwycięstwa. I zastanawiam się, jak to jest z chrześcijaństwem. Kult przegranej? Może tylko pozorny, bo i tak po trupach dążymy do sukcesu? I że gdyby zmartwychwstanie jeszcze nie nastąpiło (podobnie jak jeszcze nie nastąpiło wybawienie mnie z kilku sytuacji, które mi się nie podobają) - czy chrześcijaństwo byłoby wiarygodne?
A jeśli warunkiem wiarygodności chrześcijaństwa jest w miarę szybka i wyraźna interwencja Boga w historię, to czemu w mojej historii Bóg nie Chce być wiarygodny?
Zakupy. Targam kilkukilowy wózek z papryką, chlebem (za drogi, powiedziała mama), cebulą, czymś tam jeszcze. Do tego szkolne rzeczy i kurtka. Wtachać to bez windy na czwarte piętro. Na obiad zupa odgrzana z wczoraj. I słoiki, i papryka, i ogromny gar zalewy, co nie chce się godzinami zagotować, potem pasteryzowanie tego po 4 słoiki, woda kipi, zalewa gaz, przestaje się gotować... 18.00. Za pół godziny w sieci zaczyna się ostatnia dziś msza. Jest Ci wszystko jedno czy zdążę, czy nie?
Zostawiam paprykę, gonię do laptopa. 10 minut... Trzeba podlać kwiaty na balkonie, zaraz będzie ciemno. Biegiem.
Szefowa Pierwsza znowu podsyła mi zadanie do wykonania, podczas gdy jeszcze nie zaczęłam zadań przesłanych poprzednio. :P Czuję się zawalona zadaniami, przytłoczona i niezdolna się ruszyć. O wykonaniu któregokolwiek z zadań mowy nie ma :P.
Msza. Za oknem już ciemno, zimno. Bogu niech będą dzięki, skończyć podlewanie kwiatów, skończyć paprykę. Kolacja. Lekcje na jutro. Szukając maila do konsultanta z wydawnictwa przypadkiem na stronie znajduję informację, że nie respektują zamówień na papierze, tylko trzeba onlajn. I że muszę się zalogować. Loguję się, po zalogowaniu znika mi formularz. Technoidiotka.
Znaleźć mail do konsultanta, wysłać pytanie, co ja mam w zasadzie zrobić, żeby widzieć ten formularz po zalogowaniu. Przecież technika ułatwia życie, czyż nie.
Uprać maseczki, przy okazji spódnicę. Zaplanować zajęcia w drugiej pracy. W międzyczasie był telefon o zmianie planu. I już 21.30, jutro od 8.00 do 16.30. Pompejanka nie ruszona. Zależy Ci? W ogóle robi Ci to jakąś różnicę? A może Wolałbyś, gdybym się nie modliła i Miałbyś ze mną spokój?
Naprawdę nie wiem.
Spakować się, wyłączyć komputer, pompejanka. Do północka zdążę.
Bardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń