proszę świętego Antoniego - za to wiem już, kogo mogę prosić o zdemolowanie kłódki. I w poniedziałek-wtorek poproszę, bo brakuje mi już soków i dżemików w domu.
Dziś miałam tak nadziany dzień, że nadzienie wylewało się z opakowania 24 godzin. Posprzątałam pół swojej łazienki (potem weszła mama i odwołała mnie do czegoś innego), puściłam dwa prania, wyniosłam dwie siaty książek do bukkrosingu, zrobiłam zakupy (przy czym zrobiłam listę zakupów, po czym ją zgubiłam i zrobiłam jeszcze raz), kupiłam nowy komplet tabletek na opryszczkę pyska, pobiegłam na ogród z nieśmiałą nadzieją, że znajdę w domku klucz od piwnicy (nie znalazłam) (BTW mama znalazła swoje nabożnościowe paramenty w pudle z lekarstwami), przekopałam pół kolejnej grządki, przesadziłam mamie trzy doniczkowe kwiatki, odebrałam jeden rozpaczliwy telefon, zaniosłam dwie paczki maminych pieluch pewnej potrzebującej pani, potem odebrałam drugi rozpaczliwy telefon, posprzątałam pół dużego pokoju u mamy, u siebie tylko przeleciałam odkurzaczem, a na koniec odebrałam paczkę z paprociami (podobno - nie wiem, nie miałam już siły jej otwierać, rzuciłam na balkon i tak leży). Do tego kilka razy padał dziś śnieg, a raz zdarzyła się prawdziwa śnieżna zadymka.
Dobrze, że nie zdążyłam uprać zimowej kurtki i czapki.
1164.
PS. kilka zdjęć:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uprzejmie proszę jakoś podpisywać komentarze. Istnieje ryzyko, że niepodpisane komentarze będę konsekwentnie ignorować.