zdybane w drodze do pracy na miejskim skwerku
absolutnie prześliczniaste.
Poza tym praca, zakupy, pranie, wieszanie firanek, porządki na balkonie (ipomea wyjechała, może trochę za wcześnie, ale nie dawałam już rady z mączlikami na niej, może zimne noce je zmogą) - wysiadły mi tej ciepłej zimy szlumbergery, prawie połowę będę musiała wyrzucić...
A mama dalej jest męczennicą prysznica (męczennicą czystości brzmi lepiej, nieprawdaż? :P).
A ja mam szczerą ochotę piiii tym wszystkim, uciec, zamknąć się gdzieś daleko stąd i nie musieć nikogo oglądać ani nikomu się pokazywać. Czasem myślę, że na tym może polegać czyściec: siedzisz sam, dopóki nie zechcesz obejrzeć sobie Nieba. Taka opcja dla potłuczonych. I obawiam się, że ja długo nie zechcę.
1173.
Rudziki absolutnie przepiękne, moje ulubione. Ale u nas w mieście nie spotkałaam jeszcze. Że w lesie pod miastem są, to wiem.
OdpowiedzUsuńU nas w mieście jakoś wyjątkowo ich dużo w tym roku.
Usuń