i zaczynam wpadać w lekką panikę, bo już czuję, że z niczym w te ferie nie zdążę. Z odpoczynkiem najmniej.
Zaczęło się od mroźnego poranka.
Za oknem śliczny szron.
I równie śliczne wygłodniale ptactwo.
U mamy poranek pod hasłem "radio (jedynie słuszne zresztą) wywala korki." Ja się tam na korkach nie znam, wiem tylko, że te wkładki topikowe, których oprócz mojej mamy już rzadko kto używa, są różnej wytrzymałości - i za nic nie wiem, która do czego. No pokonałam jakoś i ten problem, z wielkimi pretensjami do Nieba, dlaczego moja mama mogła się przez 85 lat uchować bez umiejętności wymieniania bezpiecznika, a ja muszę wszystko wiedzieć i wszystko umieć.
Potem pół dnia czekałam na Panów wymieniających wodomierze, bo okazało się, że w naszym bloku skończył się pięcioletni okres ważności tych starych. Więc ogarnęłam wymianę w trzech mieszkaniach i po południu już wyrwałam się na godzinkę do parku.
śniegu coraz mniej, starorzecze zamarznięte na kość, życie prawie zamarło. Za wyjątkiem kilku gawronów i kawek.
Które już szukają gniazd.
Wiewióra obgryza pączki, może Tłusty Czwartek idzie?
Zaczynają kwitnąć olchy
i topole.
Leszczyny już pokazywałam.
A tymczasem zima w pełni.
Ledwie przyszłam do domu, zadzwonił Pan Hydraulik - okazuje się, że i w tej branży istnieje wysoka specjalizacja. Ten Pan, który podłącza rurki, nie zajmuje się tak pospolitymi czynnościami jak demontaż kabin prysznicowych. A zatem jutro po południu ma mnie nawiedzić inny Pan, który rozłoży moją kabinę prysznicową na czynniki pierwsze i odstawi je do kąta. A co dalej, się zobaczy.
Tak czy siak, w czekaniu na fachowców w te ferie się wyćwiczę.
1117.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uprzejmie proszę jakoś podpisywać komentarze. Istnieje ryzyko, że niepodpisane komentarze będę konsekwentnie ignorować.