spring bucket list

spring bucket list

piątek, 28 lutego 2025

czternasty

 dzień ferii uczciłam udziałem w pewnej okolicznościowej uczcie z wyjątkowo dekoracyjnymi napitkami



a także nabyciem laptopa dla nauczycieli. 

Laptop zamówiony na "odbiór w sklepie za godzinę" z trudnością dotarł na drugi dzień. A potem Pani szukała go dłuuuugo na magazynie. No ale koniec końców okazało się, że jednak jest. 

Z niespodzianek to chyba tyle, no chyba że (niektórym) wyskoczy coś po powrocie do (powiedzmy) domu. Pozdrawiam.

A z innej beczki: Agajo, nie mogę znaleźć Twojego komentarza na temat listu. Proszę, pomóż - albo napisz jeszcze raz, co tam napisałaś, bo albo zeżarło, albo mi padło na oczy.

1128.

czwartek, 27 lutego 2025

trzynasty dzień ferii

 i pierwszy bez konieczności denerwowania się remontem. Prysznic wypróbowany, więc uroczyście oświadczam, że wybaczyłam hydraulikowi wszystkie początkowe przekręty.

Nie że taka dobra i bezinteresowna jestem. Po prostu nie ma sensu strzelać focha na hydraulika, którego będę potrzebować za dwa tygodnie. :P On ma ten komfort, że może duuużo, bo i tak nikt focha nie strzeli. A ja mam duuużo do wybaczania, więc może będę ciut lepszym człowiekiem. No i w końcu umytym.

Poza tym dziś tłusty czwartek. Z tej okazji zjadłam prawie dwa pączki. :P Pierwszy był z dżemem wiśniowym, a drugi nazywał się "fantazja dubajska" i pochodził z sieciówki supermarketowej.


Kosztował z 9 złotych, ale postanowiłam go nabyć w celach poznawczych. Na wierzchu były pistacje i to chrupiące coś.


W środku też były pistacje i to chrupiące coś. I było tego dużo, nawet za dużo na mój gust, bo potwornie toto było słodkie. Nawet jedząc tego pączka miałam przez chwilę wrażenie, że najsmaczniejsze w nim jest ciasto. :P


A to całe dubajskie nadzienie smakuje trochę jak strasznie słodka gruboziarnista pistacjowa chałwa. Tyle że jest rzadsze. I w ogóle jak powiem, że pączek z wiśnią był lepszy, to wszystkie snoby tego świata zadrą noski i odejdą z tego bloga w milczeniu :P. No, to powiem: pączek z wiśnią BYŁ lepszy niż pączek dubajski. Snoby, papa.

Kupując (między innymi) pączka dubajskiego w supermarkecie, zupełnie niechcący nie zapłaciłam za klej, wart całe 3 złocisze. Zorientowałam się w domu, więc wróciłam, żeby za klej grzecznie zapłacić. A że nie chciało mi się lecieć piechotą do supermarketa z jednym klejem (naprawdę mi się nie chciało...), to - by resztek swej uczciwości na zbyt wielką próbę nie wystawiać - w sąsiednim sklepie nabyłam przy okazji saturator.

No, bo ja uwiellllbiam wodę z bąbelkami.

A potem poszłam obserwować nurogęsi.




Przy okazji zaobserwowałam pierwsze tej wiosny grzywacze



i gromadkę szczygłów.

A także gromadkę ranników


w towarzystwie przesympatycznego smoka.


Był też jeden krokus, ale nie zdjęłam go, bo właściciel ogrodu (i krokusa) (i nie smok, nie) zaczął się na mnie dziwnie patrzeć. :P

Więc chyba wiosna?

Tymczasem lutniki (a już niebawem marczyki) mają zdanie odrębne.




Pozdrawiam przebywających na urlopach. 

1127.

środa, 26 lutego 2025

który to? dwunasty?

 dzień ferii? W każdym razie dotarłam do spowiedzi i udało mi się doprowadzić do końca bitwę o kabinę prysznicową. Nie wiem jeszcze, czy wygrałam, albowiem silikon zasycha i próba będzie jutro. 

Podobno pierwsze papierowe listy już docierają. Agajo, określ z grubsza tematykę listu, który chcesz dostać, bo taką zasadę (na początek) przyjęłyśmy w tej zabawie. 

Cieszę się, że ten dzień zakończył parę rozgrzebanych spraw, ale jestem strrrasznie zmęczona.

1126.

wtorek, 25 lutego 2025

dzień pod znakiem

 poszukiwań. Spowiedzi i hydraulika.

Do spowiedzi nie dotarłam, albowiem w konfesjonale siedział Straszny Dziadunio, terror rozsiewając dokoła do tego stopnia, że do konfesjonału nie podchodził nikt, a ludzie wchodzili do kościoła, rozglądali się i wychodzili. Nie znalazł się żaden desperat i nikt z powołaniem na męczennika. Też wyszłam.

Na hydraulika czekałam przez resztę dnia. Oczywiście hydraulik zadzwonił wtedy, kiedy na chwilę wyszłam do mamy, a jak potem oddzwoniłam, to okazało się, że ponieważ nie odebrałam telefonu, hydraulik udał się na robotę gdzie indziej i moja kolejka chwilowo przepadła. Tak, wpadnie wieczorem.

Wpadł. Odkręcił syfon i miał go zabrać, żeby kupić taki sam nowy, ale zapomniał - i syfon leży se spokojnie na mojej pralce i nie krzyczy. Wyraził też delikatne pretensje (hydraulik, nie syfon), że nie usunęłam silikonu z części kabiny, więc poprosiłam go (hydraulika, nie syfon), żeby mi pokazał jak. I okazało się, że ponieważ silikonu usunąć się nie da, to usuwać go nie trzeba. :P Jednak.

A syfon (nie hydraulik) pozostał na mojej pralce, ponieważ mama odwołała go (hydraulika, nie syfon) do swojej łazienki w sprawie pierdyliona i trochę pytań, na które i tak jeszcze nie ma odpowiedzi. Po czym hydraulik poszedł, a syfon został. Mama też została i zaczęła jęczeć, że ona tego remontu nie chce, nie przeżyje i w ogóle to ona już chce umrzeć i mieć z głowy.

Ja też chcę, i co. 

Generalnie to myślę, że większość obecnie żyjących ludzi wcale nie chce żyć i chętnie by już umarła. No chyba że ktoś narozrabiał i ma za dużo za paznokciami. 

Tyle, że w ogóle nie mamy na to wpływu.

1125.

poniedziałek, 24 lutego 2025

dziesiąty dzień ferii


to _musiał_ być ten język, no. :)))


A poza tym dziesiąty dzień ferii spędziłam biegając w towarzystwie mamy po sklepach z kabinami prysznicowymi. Bo pojawił się pomysł, żeby jednak wymienić jej w końcu wannę na prysznic - i mama jak zwykle skacze ze skrajności w skrajność, od "nie potrzeba mi żadnego prysznica, świetnie sobie radzę z wchodzeniem do wanny" do "ale jak ja wejdę do tego 10 cm wysokości brodziku, nie wejdę, chcę kabinę walk-in". Konstrukcyjnie: od "ja nie chcę żadnego remontu, bo się kurzy" do "to niech już kują wszystko, łącznie z elektryką w całym mieszkaniu". Pomiędzy skrajnościami, oczywiście, nie ma nic, a przeskok z jednej w drugą odbywa się w jednym zdaniu złożonym, gdzieś pomiędzy wielką literą a kropką. 

Po powrocie ze sklepów połknęłam pospiesznie parówki z jakąś odstałą już musztardą - przez co teraz cierpię - i dałam radę tylko wysłać list do Agnieszki i napisać list do Moniki. Ten ostatni wyślę jutro. Zastanawiam się nad trzema dotąd napisanymi listami i obstawiam, że raczej będziecie nimi rozczarowane. No ale. Obiecywałam list, nie satysfakcję.

Jedna z moich sióstr poprosiła mnie o odszukanie wszelakich zdjęć ukazujących naszych babcię i dziadka. No to idę szukać.

1124.

niedziela, 23 lutego 2025

dziewiąty dzień ferii

 i znowu zaczyna mnie przytłaczać przekonanie, że nic nie ogarniam, na nic nie mam czasu, z niczym nie zdążam, a całe moje życie polega na bieganiu z miejsca na miejsce - z taczką w dłoniach, ale pustą, bo za*** taki, że nie ma kiedy naładować. :P Mama obudziła się w nastroju "dziś nic mi się nie podoba" i zanim zmieniła zdanie, zdążyła zepsuć mi humor. Udało mi się wyrwać na półtorej godzinki na spacer i pooglądać pawie. 

Pawie już czują wiosnę w całej pełni. Ten odgrywa scenkę po tytułem "dobry pasterz".



a ten nieodparcie kojarzył mi się dziś ze smokiem :)






w końcu ptaki to prawie gady... :P

No chyba że ptaki są koronką.



Z ciekawostek. Znalazłam dziś dziurę w kieszeni kurtki. Szukając paczki chusteczek, które na pewno, ale to na pewno dziś do kieszeni wkładałam, wsadziłam rękę w dziurę w podszewce kieszeni - i wyciągnęłam _sześć_ paczek chusteczek, z czego dwie napoczęte. :P Więc zaszyłam dziurę, ugotowałam obiad, napisałam wysoce abstrakcyjny list do Agnieszki (jutro wyślę) i jakoś skończył mi się kolejny dzień. 

1123.

sobota, 22 lutego 2025

półmetek

 czyli ósmy dzień ferii.

Rano powstał pierwszy papierowy list


i jest w nim wspomniana właśnie ta książka. 


Do końca tygodnia (przyszłego) może dojdzie. 

Nadmieniam, że jutro powstanie kolejny list (do Agnieszki) i tak po kolei, jeden list dziennie to chyba maksimum, na które mogę sobie teraz pozwolić. Nadmieniam też, iż ciągle dysponuję jednym wolnym znaczkiem pocztowym i można zgłaszać chęć otrzymania tegoż znaczka na papierowym liście. :)

Po wysłaniu listu i pozwiedzaniu kilku sklepów (szukam porządnej budki lęgowej dla ptaków, ze wzmocnionym metalem otworem, by mi dzięcioły piskląt nie wyżerały - i na razie szukam daremnie) udałam się na spacer na ogród. Upewniwszy się, że tym razem wzięłam klucz.


Śniegu mało, osiki kwitną


a w ogrodzie zima w pełni.

Wrzośce mają takie same pączki jak na jesieni



ciemiernik czeka na odwilż


tylko mysz przebiegła po śniegu.


Powiesiłam ptakom nowe kule tłuszczowe, bogatki zainteresowały się od razu, ale mi rzuciło się w oczy to oto maleństwo:

Nie widać? :)



Strzyżyk. Kiedyś mnie uczyli, że strzyżyki odlatują na zimę. A ja większość strzyżyków na swojej życiowej drodze spotykałam właśnie zimą.

Była też sójka, która zdecydowanie nie odlatuje :P


dwa myszołowy


sroka - jak ważka

i kroczące dostojnie gawrony.


Pojawił się też bałwanek.



Tylko takiego udało mi się ze zmarzniętego śniegu ulepić.

Przy okazji, większego mrozu już raczej nie będzie.

Zatem uroczyście ogłaszam, że najniższą temperaturę tej zimy stwierdziłam 17 lutego o poranku i było to prawie minus 12 stopni.


Na koniec dnia usiłowałam upiec we frajerze pizzę, ale niniejszym skapitulowałam już, jeśli chodzi o frajerowe wypieki.


Po prostu nie odpowiada mi ta konsystencja budyniu, którą mają od spodu. Nie jest to surowe ani zakalcowate, ale właśnie tak wygląda. Jeszcze tylko spróbuję upiec frajerowe gofry może, bo cienkie są.

1122.