paluszek mnie boooooliiii..... Rozciąć sobie palec w sklepie obuwniczym papierem z opakowania z okazji kupowania obuwia zimowego to szczyt szczytów dokonań, prawda? :P Palec bolał, krew się lała, a ja z palcem w gębie stałam jak cielę nad kilkoma otwartymi pudełkami butów, bojąc się czegokolwiek dotknąć, żeby nic nie pobrudzić. A farba leciała z pół godziny. Już się zaczynałam bać o krzepliwość. Z tego wszystkiego zrobiło mi się tak gorąco, jak może się zrobić pięćdziesięcioparulatce bez terapii zastępczej. I z powodu tego gorąca krew tym wolniej krzepła.
No w końcu zakupiłam buty, łapiąc się na ostatnią czarnotygodniową zniżkę. Odebrałam z paczkomatu prezenty dla dzieciaków, mama orzekła, że to gówienka, nie prezenty, w ogóle to trzeba im kupić coś superekstramega, ale ona nie wie co, a poza tym to kupowanie prezentów jest głupie i najlepiej nic nie kupować. :P To wszystko na jednym oddechu. I taaa, to typowe dla mojej mamy: amplitudy poglądów i przekonań jak od zera absolutnego do temperatury wybuchów na słońcu. W ciągu kilku sekund. A pośrodku nie ma nic. Jak z tym ciastem na święta: ale jakieś wystrzałowe zrób, nie nic nie rób najlepiej.
I między innymi dlatego boli mnie łeb.
Upiekłam cały stos pierników.
Jak widać, mam ochotę spróbować swoich sił w stawianiu piernikowych domków - w końcu czarownica. :P Trochę mnie deprymuje, że w wykroju na domek :P nie było podłogi. Nie wiem, czy to się będzie chciało trzymać kupy bez podłogi.
PS. Fotopułapka złapała sikorkę w locie - widok z dołu:
1040.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uprzejmie proszę jakoś podpisywać komentarze. Istnieje ryzyko, że niepodpisane komentarze będę konsekwentnie ignorować.