wyniki matur dziś. Trójka moich ma poprawki, dwie z matmy, trzecia z angielskiego. Ta z angielskiego od lutego nie przesłała mi w zdalnym ani jednej pracy... na osłodę troje na podstawie 100% , reszta w granicach przewidywań, jedna lepiej niż się spodziewałam. Z tej poprawkowej trójki dwie powinny w sierpniu zdać, trzecia powinna już zacząć się modlić :P.
Wracam po pracy i po zakupach do domu, dochodzi 12.00. Acha, myślę, zaraz wróci mama. Rano mówiła, że wróci z ogrodu miejskim o 12.37. Więc czekam. Mija 13.00. Zalewam owoce galaretką. Mija 13.30. Gotuję zupę i w stereo makaron, którego paczkę mama zostawiła na stole. Dochodzi 14.00. Gorąco, parno. Zaczynam się lekko niepokoić. U nas chyba ciągle szpital kowidowy, gdzie jej szukać? Bo jej telefon leży grzecznie w domu na biurku, a co.
Zadzwoniła koło 14.00 z telefonu jakiegoś ogrodowego sąsiada, z pretensjami, że nie przychodzę. A miałam przyjść? - wyrażam głębokie zdumienie. Bo ona była przekonana, że przyjdę. No ale ja wcale nie mówiłam, że przyjdę, ty miałaś wrócić 12.37. No ale myśmy się nie umówiły. No jak się nie umówiłyśmy, jak mi pokazywałaś w rozkładzie, którym wrócisz. Ale ona urwała łubiankę malin i tego nie przyniesie.
W tym momencie miałam ochotę ją rozwalić na miejscu. Duszno, plus 28, a moja matuś z wiatraczkiem w d* (już nie śrubką, nie) rwie sobie malinki. Kazałam jej zamknąć to w domku i przyjść na obiad. Przyszła. Piechotą. Ma obiecane, że jeszcze jeden taki numer i zabieram jej klucz od ogrodu. Obawiam się tylko, że może zacząć skakać przez płot...
I znowu wściekam się na brata, że on jest całkowicie poza tym, a ja, grzeczna, dzielna dziewczynka, nawet nie mam do kogo się wypowiedzieć, że JUŻ CHOLERA NIE MOGĘ.
I że muszę się zaraz zebrać i zapiiii po te maliny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz