bo ksiądz musiał zdążyć kazanie powiedzieć...
Zawsze mnie zastanawia. Skracają ewangelię dla dobra ludu, bo nikt nie jest w stanie skupić uwagi, jeśli ewangelię będzie się czytać 7 minut, a nie dwie i pół. A potem kazanie trwa minut dwadzieścia, i to też dla dobra ludu, bo teraz, oczywiście, będzie słuchał. I uwagę skupi. Żeby było śmieszniej, kazanie nawiązuje do tych zdań ewangelii, które akurat zostały wycięte w formie skróconej. I ten sam ksiądz czyta ewangelię, co mówi kazanie. Może nie słucha tego, co czyta? Naprawdę nie potrafię tego pojąć. Marzy mi się niedziela z niepoobcinanymi tekstami czytań i bez kazania. Za to z pięciominutową adoracją. W ciszy. Na koniec, żeby ci, co chcą, mogli iść już do domu.
wieczorem
studium sikorki. Zza firanki, bo gdybym się ruszyła, to by uciekła.
Gołębie tam można w ręce złapać, więc dużo lepiej uchwycone studium gołębia.
Dalej mam zatkany nos i zatoki, więc dzień - po mszy - przesiedziałam w domu, sprawdzając klasówki, przygotowując lekcje i tęsknie patrząc przez okno. Wszystko to w przerwach pomiędzy kolejnymi próbami wysmarkania nosa.
522.
Paszkot!
OdpowiedzUsuńWersje skrócone rozumiem wyłącznie na tzw. mszy z udziałem dzieci. A taka praktyka z kazaniem jak opisujesz jest.... nie będę się wyrażać.
Swoja drogą tłumaczyłam kiedyś kazanie i jakoś widziałam, ze się nie składa, a akurat kaznodzieja był z tych porządnych i przygotowujących się. Okazało się, ze mu diakon przeczytał wersję skróconą, a on przygotował sobie homilię na podstawie tego, co z niej wyleciało... Nie przyszło mu do głowy, ze mu ktoś skróci i nie dogadał (nie był u siebie). Zatem niektórzy słuchają
taka praktyka, jaką opisuję, jest... powszechna. :P
UsuńNo, u nas naprawdę nie.
Usuńzazdroszczę.
Usuń