Śniegu dopadało w nocy, ale zaraz zaczął topnieć. Jak szłam do pracy, było jakoś tak:
Jak wracałam, świat zaczął przypominać moją wczorajszą rozpływającą się lodówkę.
Marząc o obiedzie, odebrałam ze sklepu frajera, czyli nieco większego krewnego mumaków.
Wybrałam trochę większy model, bardziej podobny do piekarnika niż frytkownicy, bo częściej zapiekam i wypiekam niż robię frytki. Obiad na razie musiałam zorganizować z odgrzanej na gazie mrożonki, bo frajera ogarnęłam dopiero na kolację.
Zapiekanki? Grzanki? wyszły (po trzech minutach) ładnie upieczone - w piekarniku zajmowało mi to minut 15-20. Mają trochę inny smak i konsystencję, pieczarki, na przykład, okazały się nieco gumowe, takie, jakich nie lubimy - trzeba by je chyba najpierw podgrillować osobno, a potem kłaść na grzanki.
A gdybym tak mogła jubileuszowo nie pracować, miałabym duuużo czasu, żeby popatrzeć na ptaki....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uprzejmie proszę jakoś podpisywać komentarze. Istnieje ryzyko, że niepodpisane komentarze będę konsekwentnie ignorować.