na Wszystkich Świętych i mama już dostaje wścieku. Obiad najlepiej żeby już dziś ugotować i jutro tylko odgrzać, ale zaprotestowałam. Ciasto miałam upiec i ok, ale w trakcie pieczenia mama oświadczyła, że powinnam wpaść na to, że miałam upiec jeszcze drugie :P. Bo na Wielkanoc przywieźli nam ciastka w takiej metalowej puszce i jutro mama chce im tą puszkę oddać, ale przecież jak to tak oddać pustą. Na szczęście miałam w domu jakieś błyskawiczne babeczki w proszku do domowego wypieku w 20 minut :P.
Ponadto okazało się, że zniczy jest trochę za mało (przez ostatnie pół roku mama jęczała, że mamy tak dużo zniczy z zeszłego roku i nie wiadomo po co tyle), a torba, w której przechowujemy cmentarne zapałki i świecę do zapalania zniczy gdzieś chyba jest, lecz nie wiadomo gdzie.
A z pracy wróciłam dziś taka zmęczona i z chęcią urwania głowy paru pustakom, które i tak mózgu nie posiadają, więc urwania głowy pewnie by nie zauważyły do momentu zmiany kolczyków. Może wtedy by zajarzyły, że chyba nie ma uszu.
O, takie na przykład:
"Tam to przed sądem stanąwszy, kiedy się bogom pokłonić nie chciał, zawieszony, tak był hakami żelaznymi darty, iż ciało z niego jak woda spływało, a same tylko zostawały kości. Gdy się kaci zmęczyli, Świętego do ciemnicy wrzucono. Około północy, uczuli więźniowie tam będący, wstrząśnienie ziemi, i w mgnieniu oka okowy z nich spadły. I ujrzał Pana Jezusa, Który niezmierną pociechą pokrzepiwszy duszę jego, ciało też z ran wszystkich zleczył. Po upływie dni sześciu, gdy ofiar bogom pogańskim czynić nie chciał, rozciągnięty został na ziemi, i nakładziono mu na grzbiecie ognia. Wtedy okrutnik rozpalone żelazka między rany kłaść, a potem solą jątrzyć je kazał. Po czym wrzucony do więzienia, gdy na nowo wyprowadzony został męczennik, zawieszono go na drzewie, a uwiązane u nóg kamienie, wszystkie rozciągały mu stawy. Kiedy spokojnie boleść tę znosił, zdjęto go i wrzucono w piec rozpalony, gdzie skoro Znak Krzyża Świętego uczynił, wybuchnął ogień z pieca i katów popalił. Co widząc lud zgromadzony, krzyknął: Strać tego czarownika, bo miasto całe zgubi. Skazany wtedy na ścięcie, gdy po dniach kilku stanął na placu śmierci, uprosiwszy kata, by mu się jeszcze pokłonić Panu Bogu dozwolił, obrócił się na wschód, modlił się długo za miasto, w którym umierał, by się w nim Chwała Pana Chrystusowa szerzyła; za ubogich i chorych, za wdowy i sieroty; po czym szyję swą spokojnie pod miecz podał, i odniósł wieniec niewiędniejący w Chwale Świętych, gdzie sławny jest Pan Bóg w Trójcy Świętej Jedyny na wieki. Amen."
Obawiam się, że to święty Prokop (nie prorok).
Żył na przełomie 3 i 4 wieku i był żołnierzem rzymskim. Cesarz Dioklecjan kazał mu zwalczać chrześcijan w Aleksandrii, ale w drodze Prokopowi objawił się Chrystus i historia potoczyła się analogicznie do dziejów świętego Pawła, z tym, że nieco krócej i jak Prokop skończył, to już wiemy.
Tak czy inaczej, lekturę Żywotów świętych Pańskich, ze szczególnym wskazaniem na świętych męczenników, bardzo polecam sfrustrowanym nauczycielom. Przy tych kwiecistych opisach można chociaż trochę odreagować. :P


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uprzejmie proszę jakoś podpisywać komentarze. Istnieje ryzyko, że niepodpisane komentarze będę konsekwentnie ignorować.