nawet specjalnie nie boli, jeśli się w jej trakcie grzecznie leży pod kocykiem. Nie do końca wiem, co mnie przy tej okazji ominęło, ale zdaje się, że jak mawiają neony, Pan przewidział.
W każdym razie jutro mam zamiar spróbować pójść do pracy. Wolę to, niż próbować dostać się do lekarza. Mniej ryzykowne. Od lekarza można tylko jaką zarazę przynieść do domu. Co mama już zrobiła zresztą.
Myślę o faryzeuszu i celniku dziś. Ok, faryzeusz, demonstracyjnie nabożny bufon, jakich i dziś nie brakuje. Celnik - prawdopodobnie skorumpowany pracownik ówczesnej skarbówki - nawet nie udawał, że jest uczciwym człowiekiem. Rozgrzeszony za odwagę przyznania się do winy. Faryzeusz nie, no bo z czego go rozgrzeszać, jak on już święty. Dobra, tyle wiemy, ale co dalej.
Bo rozgrzeszenie czy nawet jego brak całej sprawy nie załatwia. Bo bardzo łatwo jest być rozgrzeszonym celnikiem, który powtarzając "ach, jaki ja jestem zły i grzeszny" będzie dalej radośnie defraudował czyjeś podatki i żył z ludzkiej krzywdy - i co, i z automatu rozgrzeszenie mu się za pokorę należy, tak? A faryzeuszowi nie, bo pokorny nie jest?
Oczywiście, że Bóg kocha faryzeusza tak samo jak grzesznika, i tak naprawdę to cholera jedna wie, który z nich zostanie finalnie zbawiony. Być może ze 100 celników i ze 100 faryzeuszy odsetek zbawionych będzie identyczny - i Bóg wcale nie Musi się tłumaczyć, dlaczego akurat ten faryzeusz lub tamten celnik. Bóg Jest Inny i kto Go tam w sumie Wie.
I być może - być może - to nie jest wcale tak, że faryzeusz jest przeciwieństwem celnika. Bo jeden radośnie grzeszy, powtarzając: jaki ja jestem święty, a drugi tak samo radośnie grzeszy, tylko powtarzając: jaki ja jestem paskudny. Co w sumie wychodzi na jedno.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uprzejmie proszę jakoś podpisywać komentarze. Istnieje ryzyko, że niepodpisane komentarze będę konsekwentnie ignorować.