się dorwałam do bloga, na kolanie bo na kolanie.
W piątek do nocy robiłam zakupy w marketach budowalnych.
Wczoraj miałam ostry atak grypy żołądkowej i przespałam cały dzień, czego żałuję, bo bardzo, ale to bardzo chciałam iść na ogród. Tymczasem Pan Kafelek w pracy nie ustawał.
Nie było kafelków w takim jasnym odcieniu jak te stare, ale te ciut ciemniejsze grają z odcieniem podłogi, więc może w sumie się sklei.
Z dzisiejszej liturgii mam jedną refleksję: o tym drzewie, które chcieli wyciąć, ale postanowili je tylko przystrzyc i obłożyć nawozem. Bynajmniej nie sztucznym, w bezwonnych granulkach. :P Jak następnym razem wyląduję w stercie g*..., hm. Czytać znaki czasu, tak? :P
A wiosna jak na razie u nas trochę chłodna i kapryśna, więc w karmniku tłumek.
Ten czarny cień po lewej to kos.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uprzejmie proszę jakoś podpisywać komentarze. Istnieje ryzyko, że niepodpisane komentarze będę konsekwentnie ignorować.